[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ten zakup.
Rand poczuł ucisk w gardle. Oznaczało to, \e chłopcy go
zaakceptowali.
- Czuję się zaszczycony - rzekł. - Czy wszyscy ju\ są?
- Tak. Robią rozgrzewkę. Idz do nich, Joey - zwróciła się
do chłopca.
Zostali sami. Rand patrzył w ślad za odbiegającym
Joeyem. Cecile dostrzegła w jego twarzy napięcie.
- Wszystko u niego w porządku? - zapytała.
- Chyba tak - odrzekł Rand, przenosząc na nią wzrok. -
Ale jest bardzo zdenerwowany.
Cecile z uśmiechem poklepała go po plecach.
- T y te\.
- Mam tremę przed premierą - uśmiechnął się blado.
- Dasz sobie radę. Pamiętaj tylko, kto ma być przy której
bazie. Niektórzy chłopcy są szybcy, inni wolą zwodzić
przeciwnika. A na przykład Brandta trzeba zostawiać z tyłu.
Dobrze wyrzuca piłkę, ale jest powolny jak \ółw. Jeśli nie
będziesz pewien, \e sobie poradzi, to sygnalizuj mu, \eby
został przy bazie. Wszystko jasne?
- Chyba tak - westchnÄ…Å‚ Rand.
- Odprę\ się i włó\ tę koszulkę.
- Teraz? - zdziwił się.
- Tak, teraz. Chłopcy będą rozczarowani, jeśli w niej nie
wystÄ…pisz, a mecz zaraz siÄ™ zacznie.
Rand nie poruszył się.
- No? - zniecierpliwiła się Cecile.
Miał nadzieję, \e ona odejdzie albo przynajmniej się
odwróci, zauwa\ył jednak, \e niczego takiego nie ma zamiaru
robić. Z ociąganiem wyciągnął koszulkę z szortów. Cecile
stała przy nim, najwyrazniej gotowa mu pomóc w ubieraniu.
Niecierpliwie wyszarpnął koszulkę z jej ręki.
- Dziękuję ci, ale potrafię sam się ubrać - prychnął z
irytacją. Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa, a potem
wydęła usta.
- Dobrze, Coursey. O co ci właściwie chodzi?
- O nic, tylko nie lubię się publicznie obna\ać.
- Wydaje mi się, \e zdjęcie koszuli trudno nazwać
obna\aniem się. Co cię ugryzło?
Rand powoli wsunÄ…Å‚ koszulkÄ™ w spodenki.
- Chodzi ci o wczorajszy wieczór, tak? - zapytała, mru\ąc
oczy. - Czy martwisz się, \e byłeś zbyt natarczywy, czy te\
złości cię to, \e sam nie miałeś \adnej przyjemności?
- Och, daj mi spokój! - zawołał Rand, zrywając się na
równe nogi. Cecile jednak poło\yła dłoń na jego piersi i
pchnęła go z powrotem na ławkę. Rand nie chciał wywoływać
sceny, więc tylko się skrzywił.
- Dobrze, skoro siÄ™ tak upierasz. Owszem, chodzi mi o
ostatni wieczór - rzekł z napięciem. - I nie, nie obawiam się,
\e byłem zbyt natarczywy ani nie jestem zły o to, \e nie
miałem \adnej przyjemności. Mogę cię zapewnić, \e jednak
miałem.
- To o co ci chodzi? Rand nie miał ochoty rozmawiać o
tym w tej chwili. Oparł
łokcie na kolanach, splótł palce i wpatrzył się w ziemię.
Nie chciał urazić Cecile, ale musiał powiedzieć, co czuje.
- Po prostu myślę, \e to nie byłoby mądre, gdybyśmy się
za bardzo zaanga\owali.
- Dlaczego? Rand westchnął głęboko.
- Cecile, jesteś bardzo miłą kobietą, ale nie jestem gotów,
by wziąć sobie na głowę rodzinę.
Cecile ze zdumienia otworzyła szeroko oczy.
- Rodzinę! A kto cię prosił, \ebyś brał sobie na głowę
moją rodzinę? - Odsunęła się o krok, mamrocząc coś pod
nosem. - Jeśli chcesz wiedzieć, to nie szukam mę\a.
Kochanka, owszem, i tu mogłabym brać pod uwagę twoją
kandydaturę. Ale nie na mę\a! Wielkie dzięki!
Słowa Cecile bardzo dotknęły Randa. Z drugiej strony
wiedział, \e to, co czuje, mo\e być zródłem kłopotów, bo
przecie\ sam chciał zakończyć romans z tą kobietą, zanim
ktokolwiek poczuje siÄ™ zraniony.
Patrzył na Cecile z wysokości trzeciej bazy. Ona stała przy
pierwszej. Włosy miała związane w kucyk i nakryte czapeczką
baseballową, ręce oparte na biodrach, a wzrok utkwiony w
drugiej bazie, do której miał szansę dotrzeć jeden z chłopców.
Denerwowało go to, \e Cecile bez \adnego trudu potrafiła się
skupić na grze. On potrafił myśleć tylko o tym, \e nie traktuje
go jak kandydata na mÄ™\a.
Jakby była Bóg wie kim! pomyślał ze złością, starając się
przypomnieć sobie wszystkie jej wady. Ubiera się jak
włóczęga i klnie jak pijany marynarz. Jest porywcza, uparta,
pełna uprzedzeń i...
W tej chwili jednak Cecile uniosła ramiona do góry i
zaczęła sygnalizować coś chłopcom. Koszulka opięła się na jej
piersiach, podkreślając ich pełny kształt. Bogu dzięki, tym
razem miała na sobie biustonosz. Rand jednak nie potrafił
odpędzić od siebie wspomnienia tych piersi, ich kształtu i
dotyku.
- Do diabła z nią! - mruknął pod nosem i odwrócił się
plecami.
Naraz publiczność zaczęła szaleć. Brandt biegł do
pierwszej bazy. Cecile machała do niego gorączkowo. Przy
drugiej bazie czekał ju\ Joey. Patrzył na Randa wyczekująco,
ten zaÅ›, przypominajÄ…c sobie o obowiÄ…zkach trenera, gestem
dłoni nakazał mu pobiec dalej. Piłka przeleciała nad głową
prawego skrzydłowego.
Podskakując w miejscu, Rand skierował Joeya za trzecią
bazę, na własne pole. Brandt był ju\ przy drugiej. Randa
ogarnęła panika i szybko spojrzał na tablicę z wynikami. Było
6:5. Czy Brandt sobie poradzi? Jeśli tak, to Skarpetki wygrają,
a Brandt z najgorszego gracza w dru\ynie przeistoczy siÄ™ w
bohatera.
Z drugiej strony, Cecile ostrzegała go, \e chłopiec jest
bardzo powolny. Rand spojrzał na boisko, a potem na Cecile.
Patrzyła na niego, gestem nakazując mu zatrzymać Brandta
przy trzeciej bazie. Prawoskrzydłowy wyrzucił piłkę. Brand
był ju\ tylko o krok od trzeciej bazy.
W ułamku sekundy Rand podjął decyzję. Gdy stopa
Brandta dotknęła trzeciej bazy, wykrzyknął co sił w płucach:
- Biegnij, mały, poradzisz sobie! Zauwa\ył przera\enie na
twarzy Cecile i zacisnÄ…Å‚ powieki, modlÄ…c siÄ™, by Brandtowi siÄ™
[ Pobierz całość w formacie PDF ]