[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na żale, że nie jest inaczej. Było jak było. Mogła ich połączyć jedynie
przelotna, pełna sympatii znajomość.
Cole pożegnał się z Rosanną, a gdy wrócił do swojego pokoju na strychu,
pomyślał, że mężczyzni w tym miasteczku są albo ślepi, albo głupi, albo
jedno i drugie.
Przez dłuższy czas stał przy oknie i rozmyślał. Rosanna nie przypominała
żadnej innej znanej mu kobiety. Nie mówiła niczego, czego tak naprawdę
Kie myślała. Nie traciła czasu na niepotrzebne pogaduszki. Była samotna,
ale nie zdesperowana. Co prawda Max wspominał, że czasem oglądała
telewizję w łóżku. Takie miała sposoby na zabijanie samotności.
Wyjrzał w noc. Pokój za nim pogrążony był w ciemnościach. Teraz, po
wycieczce do portu, potrafił już rozpoznać z oddali niektóre światła. Ktoś
powiesił bożonarodzeniowe światełka na statku w suchym doku. Maszt
wieńczyła piękna gwiazda.
Do Wigilii pozostał niewiele więcej niż tydzień. To wydawało się
zdumiewające. Co się stało z całym grudniem? Pomógł Rosannie i
dzieciom przygotować świąteczne drzewko, ale sam nie postarał się o
choinkę dla siebie. Musiał kupić prezenty dla Evie i dziewczynek. I dla
ojca, i wuja Lou. Zastanawiał się, czy te rzeczy mają szanse dotrzeć do
obdarowywanych na czas.
Skoro mowa o prezentach, musiał też znalezć coś dla Maksa i Shiloh. A
także coś wyjątkowego dla Rosanny. Chciał jej wręczyć coś, co
przypominałoby jej o nim na długo po jego wyjezdzie.
152
Nieznacznie odsunął się od okna. Jakiś ruch na dole sprawił, że zaczaj
mieć się na baczności. Poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. Serce
Cole'a zaczęło szybciej bić, miał przyśpieszony oddech. Poczuł, że traci
ostrość wzroku, a w jego piersi narasta napięcie.
Zamknął oczy i natychmiast zaczął się relaksować, tak jak się tego
nauczył na Florydzie. Zacisnął ręce po bokach i powoli, świadomie,
rozprostowywał palce, jeden po drugim. Skoncentrował się na oddechu -
wciągał powietrze przez nos, wydychał przez usta, wciągał przez nos,
wydychał przez usta. Rozluznił mięśnie i starał się odprężyć.
Kiedyś zajmowało mu to całe godziny, a teraz jedynie sekundy. Policyjny
psycholog twierdził, że Cole znajduje się w podobnym stanie co weterani
wojenni. Doktor Henderson uważał, że dzieje się tak ze względu na stres,
a w wypadku Cole'a stres był spowodowany zarówno wspomnieniami z
dzieciństwa, jak i poczuciem odpowiedzialności za śmierć przyjaciela. Te
teorie dowodziły jedynie, ile był wart oprawiony świstek, wiszący na
ścianie w gabinecie psychiatrycznym.
Ojciec Cole'a robił karierę jako wojskowy. Po śmierci matki Cole'a
pułkownik Monroe wyjechał za granicę. Zostawił synka u rodziny
swojego najlepszego przyjaciela. Chłopiec nie miał nic przeciwko temu,
bo uwielbiał Jima i Marthę Davidow. Traktował ich syna Gary'ego jak
własnego brata. Cole tęsknił za matką i ojcem, ale po raz pierwszy w
życiu czuł, że ma korzenie. Niezależnie od tego, co głosiły akademickie
podręczniki, Cole nie obwiniał się również za śmierć Gary'ego. Miliony
raz odtwarzał tamtą chwilę w myślach i wiedział doskonale, że nic nie
mógł zrobić.
Strach byÅ‚ prawdziwy. Podobnie jak wyrzuty sumienia. Åle to poczucie
bezradności wynikało z tego, że Cole nie wierzył już w wyznawane
wcześniej wartości. I co z tego, że był do-
153
brym glinÄ…? I tak wygrywali zli. Wszyscy dobrzy powoli wymierali. I
pojedynczy człowiek nic nie mógł z tym zrobić.
Tak, dobro zawsze przegrywa ze złem...
Wpatrywał się uważnie w cienie, zastanawiając się, co też tam wcześniej
widział. Nic się nie poruszyło. Może to był tylko wiatr w krzewach albo
jakieś zwierzę szukające pożywienia i kryjówki. Czuł się kompletnie
wyczerpany, więc postanowił, że sprawdzi to jutro, i z trudem powlókł się
do łóżka.
Następnego ranka Rosanna piekła świąteczne ciastka. Cole wetknął
głowę do kuchni. Powietrze pachniało cynamonem, imbirem i ciepłym
sosem jabłkowym.
- Cześć, Cole! - przywitaTgo Max. Była sobota, więc dzieci nie poszły do
szkoły. - To jest Guzek.
Cole wszedł do pokoju i uśmiechnął się do pulchnego chłopca w
baseballowej czapce i porozciÄ…ganym swetrze.
- Jak leci? - zapytał.
- W porzÄ…dku.
- Cześć, złotko. Pamiętasz mnie jeszcze? - zawołała od stołu Nadine. Piła
kawę i przeglądała jakiś kobiecy magazyn.
Cole zastanawiał się, czy już zorientowała się, że brakuje jej ulubionych
butów na wysokim obcasie. To zaś przypomniało mu, że nie powiedział
jeszcze Rosannie o najnowszym pomyśle Shiloh.
Max i Guzek siedzieli przy kuchennym blacie, Shiloh zaś stała na
stołeczku po drugiej stronie i pomagała mamie. Dziś miała włosy
związane w kucyk. Na jej policzku widniała biała smuga od mąki, a cały
przód różowej sukienki był czymś uwalany.
- Naprawdę nazywa się Daniel - pisnęła. - Wszyscy mówią na niego
Guzek, bo kiedy był mały, cały czas się przewracał i upadał na głowę.
Cole pomyślał, że to zadziwiające, że ludziom udaje się
154
jakoś przeżyć dzieciństwo, i mrugnął do chłopca, który wpatrywał się w
niego poważnymi, błękitnymi oczyma.
- Max mówi, że był pan gliną - powiedział.
- To prawda.
- Zabił pan kogoś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]