[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- %7łebyś ty chociaż, Helciu, usłuchała raz dobrej rady i przeleżała w
łóżku ten twój chroniczny bronchit... - upominała Emilka łagodnie, śledząc
spod oka pożółkłą twarz i chwiejne ruchy chorej.
- Już mi to chyba nie pomoże... - odpowiadała mama bezdzwięcznym głosem.
- A w łóżku nie wyleżę za nic. Ja już od dawna sypiać leżąc nie mogę...
- Ot i skaranie Boże z kaszlem takim! Miałam ja kiedyś kaszel zadawniony,
na balu za panieńskich czasów zaziębiwszy się, to tylko mlekiem z topionym
sadłem wyleczyłam... Spróbuj i ty, duszko. Taż nie zaszkodzi, a nuż i
pomoże? - śpiewała przeciągle ciocia Józia i uderzała się pięścią w suchą
pierś na znak, że teraz dudni zdrowiem.
Wszystkie rady, perswazje i wymówki przyjmowała matka ze słodkim
uśmiechem, przepraszając nieśmiało:
- Tyle kłopotu wam sprawiam... Tyle przykrości, aż wstyd... Dziękuję, że
tacy dobrzy dla mnie jesteście... Ale ja tak sobie po cichutku,
pomalutku... Może Bóg pozwoli, to wyżyję. Dla Krysi. A nie, to...
Milkła i przenosiła na mnie wzrok pełen miłości i troski. Do ostatka, do
końca troszczyła się tylko o mnie, biedna, droga mama, o to, że zle
wyglądam, że mi brak apetytu, że pewnie czuję się niedobrze.
- Czy ty aby trzewiczków nie zamoczyłaś, Krysiuniu? Wieczory teraz takie
chłodne... i rosa... Trzeba uważać na siebie, dziecino...
Schylała się z trudem i próbowała cienkimi przezroczystymi palcami, czy
mam na pewno suche obuwie.
W początkach pazdziernika, o dziwo, mama poczuła się znacznie lepiej.
Kaszel ustał prawie zupełnie, nawet dotkliwe bóle w lewym boku, na które
skarżyła się nieraz, ustąpiły. Sił tylko nie odzyskała jakoś. Chętnie
przesiadywała w swoim pokoiku na fotelu, który jej tam ciotka Eufemia
kazała zanieść, zrzędząc przy tym i łając, ile wlezie, na dobrowolne
marnowanie zdrowia:
- Mówiłam: napyta sobie biedy! I napytała! Ale gdzie to Helcia była kiedy
inna? GÅ‚upota czysta z tym wszystkim i tyle. Pije teraz, co jej ten amor
nawarzył. Mówiłam zawsze...
Reszta zdania rozpływała się w głębi domu lub przechodziła w ostrą
połajankę, skierowaną do którejś z dziewcząt służebnych:
- Trzep siÄ™! Trzep siÄ™ pod piekarniÄ… po nocy! Jeszcze sobie co
niepotrzebnego wytrzepiesz! Gdzieżeś to znowu całą godzinę przesiedziała,
hę? A jakże, myślisz, że ja nic nie wiem, nic nie widzę! %7łeby ci tylko te
spacery z Antkiem kowala bokiem nie wyszły...
O zmierzchu na woskową przezroczystą twarz matki występowały rumieńce.
Zdawała się odzyskiwać siły, suche i gorące ręce szybko wykonywały robótkę.
Od czasu do czasu podnosiła głowę, błyszczącymi oczyma wpatrywała się w
blaski dnia gasnącego za oknem, a potem przenosiła wzrok na mnie:
- Czym ty byś chciała zostać, Krysiu, jak dorośniesz? - pytała.
Robiłam uroczystą minę:
- Będę malować obrazy jak tatuś! - odpowiadałam stanowczym tonem,
wiedząc, że robię matce przyjemność tymi słowami.
- Czy też ty dobrze pamiętasz tatusia, moja Krysiuniu? - wpatrywała się
we mnie badawczo i dorzucała po chwili w zamyśleniu: - Bo mnie, to chyba
będziesz pamiętać...
A potem ożywiała się nagle, mówiła dużo i z przejęciem:
- Jak tylko wyzdrowieję i nabiorę trochę sił, pojedziemy do miasta. Duża
już z ciebie panna, musisz się zacząć uczyć na pensji. Założę pracownię
hafciarską, a ty mi będziesz pomagała, prawda córeczko? Mogłabym także
dawać lekcje muzyki lub francuskiego... Przecież to umiem... Będziemy żyły
bardzo skromnie, ale na życie wystarczy... Czasem nawet pójdziemy do
teatru. Ty jeszcze nigdy nie widziałaś teatru... Ale poczekaj, gdy tylko
trochę podrośniesz... Pójdziemy razem na te wszystkie sztuki, które mnie
tak zachwycały dawniej...
- Wyzdrowiej prędko, mamo! - prosiłam z przymileniem tuląc policzek do
jej wychudłej ręki.
Kiedyś w takiej cudownej chwili rojeń na temat jasnej przyszłości ujęła
nagle twarz moją w obie dłonie i spytała głosem wzruszonym:
- Ale gdyby się stało inaczej... Gdybym na przykład umarła... Czy mi
przyrzekniesz, Krysiu, że będziesz zawsze dobrą dziewczynką i będziesz
słuchała cioci Femci we wszystkim? Ciocia Femcia jest bardzo zacna i trzeba
jej słuchać...
- Nie mów tak, mamo! Nie mów tak! Ty nigdy nie umrzesz! - wołałam z
rozpaczą szlochając. - Będę grzeczna, będę posłuszna, ale ty nie mów, że
umrzesz...
- Cicho... cicho... - uspokajała mnie zmęczonym szeptem. - Widzisz,
Krysiuniu, ja tylko tak... na wszelki wypadek... Trzeba zawsze...
Pewnego razu, snując się po korytarzu, usłyszałam przypadkiem fragment
rozmowy:
- %7łebyś ty raz pozbyła się tej egzaltacji! - zabrzmiał donośny głos
"ciotki rodu" przy akompaniamencie stukania laskÄ…, jak zawsze w chwilach
gdy zrzędna ta osoba czuła się podniecona. - Przynajmniej teraz, kiedy
wiesz sama, że to już nie przelewki, mogłabyś zdobyć się na odrobinę
zdrowego rozsÄ…dku!
Odpowiedz matki stłumiły drzwi zamknięte. Wydało mi się jednak, że głos
brzmi niemal błagalnie.
- Uf? - sapała znowu ciotka Klimontowska. - Jak ja nie lubię takich scen!
Po co te wszystkie słowa? Przecież jej na bruk nie wyrzucę ani z niej
pomywaczki zrobić nie myślę. Z głodu tutaj nie umrze, nie bój się. Cóż to,
zła taka jestem, krzywdy w moim domu kiedy zaznałaś, że ciągle z tym sercem
wyjeżdżasz? Cóż to, może ja serca nie mam? Dzieci własnych nie dochowałam
się, a przecież muszę o kimś myśleć. Taka już głupia natura ludzka...
Pewnie, że na kolanach dzieciaków sadzać nie lubię ani się z nimi tak
cackać, jak wy tam wszystkie... Zliczne wychowanie! Dobrze chociaż, że ja
widzieć nie będę, jakie mazgaje powyrastają z tych waszych gagatków...
Znowu przerwa, znów ciche słowa mamy podobne do brzęczenia komara gdzieś
bardzo daleko.
- No, no - pomrukiwała po chwili stara jejmość cieplejszym tonem. - Już
ty lepiej o siebie dbaj, zamiast mnie uczyć. Jak ty się zachowujesz? Czy ci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]