[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaręczy, że gdybym całe życie siał jęczmień i koniczynę, paraliż nie
tknąłby mnie tak samo? A nie paraliż, to skleroza, a nie skleroza, to inny
rak, czy choroba pęcherza... Zmierć, jak dobry chirurg, ma pełną szafkę
narzędzi dla dokonania swojej niezawodnej operacji. W ostatnich dniach
życia stryj Karol wiele rozprawiał na ten temat; wogóle mówił dużo,
monologował bez przerwy, jakby chcąc wykorzystać możność wydawania glosu.
Codziennie witał mię przyjaznym uśmiechem, rzucając niedbale: - Jeszcze się
maszynka kręci. %7łal mi cię, doprawdy, mój biedny Jerzy. Któregoś dnia,
przyjrzawszy mi się bacznie, zauważył: - Wyglądasz, jak Piotrowin. Czyżbyś
miał chętkę w mojem zastępstwie położyć się do trumny? Niestety, mój drogi,
są formalności, których człowiek dokonać musi osobiście. Czasem urozmaicał
powitalne słowa: - Nietylko żyję, ale czuję się lepiej. Cobyś powiedział,
mój chłopcze, gdybym ci taki urządził kawał i powegetował jeszcze,
powiedzmy, latek dwadzieścia? Nie patrz tak oburzonym wzrokiem... Wiem, że
jesteś sentymentalny i gotóweś na dowód szczerego przywiązania - przywiązać
siÄ™ sznurkiem do mego fotela. Pewnego dnia, gdy rano, jak zwykle
przyszedłem do lecznicy, pielęgniarka stryja zatrzymała mię w korytarzu. -
Skończone - rzekła - wuj pański umarł tej nocy... A gdy stałem, jak
przykuty, do miejsca, zdając się nie rozumieć tych kilku po francusku
wypowiedzianych słów, dodała ze szczerym współczuciem: - Atak przyszedł
niespodziewanie. Agonja trwała tak krótko, że nie mogliśmy nawet zawiadomić
pana. Chory stracił przytomność i nawet niczego nie zażądał. Umarł o
trzeciej. Zdaje się, że prawie nie cierpiał. Tak się skończyła "Commedia
della vita" stryja Karola. Pochowałem go w Paryżu, ponieważ gromy wojny,
zbierające się nad Europą, nie pozwoliły na eksportację ciała do kraju. W
kilka dni pózniej rozszalała się już nawałnica europejska na dobre. Rosja
wypowiedziała wojnę Austrji, Niemcy posłały ultimatum Rosji... Miałem drogę
powrotną prawie że odciętą. Pozostała północ: Norwegia, Szwecja, Finlandia.
Tamtędy mogłem się jeszcze bez trudności przedostać do cichej wsi, gdzie
wujaszek Klemens doglądał zapewne zwózki pszenicy, a niedaleko, o miedzę,
panna Olesia, polewając swe grządki o zmierzchu, musiała myśleć z
zadziwieniem: - Wojna? Mój Boże, i poco? Dlaczego? X. Boża Wola, 10
września 1914 r. Kochany Jurku! Piszę ten list, jakby na wiatr. Bóg raczy
wiedzieć, jakim spsobem ten świstek papieru dojdzie rąk twoich,
przebiegłszy całą Europę. Nigdy nie miałem wielkiego zaufania do poczty, a
jeszcze teraz, w czasach wojennych! Ale cóż robić? Muszę się z tobą
podzielić wiadomościami, co tu u nas słychać. Ano, Bogu najwyższemu dzięki,
żyjemy wszyscy i nawet napozór niewiele się w naszem życiu zmieniło.
Urodzaje były piękne, wszystko sprzątnięte z pola wczas. Teraz kopiemy
kartofle. Dwanaście fornalek pracuje przy orce od świtu do nocy, bo kto
wie, czy wszystkie konie zdołam przez zimę utrzymać. Już się tu
przewiadywał jeden i drugi oddział; rekwirują na prawo i lewo. Zwłaszcza
twoja hunterka w oczy kole panów oficerów. Zapewne wiesz, żeśmy tu
niebardzo daleko frontu. Raz wraz zajeżdża do dworu szwadronik, zakwateruje
siÄ™ na noc, kwitki za owies i siano zostawi i rusza dalej. Chowam te kwitki
dla ciebie, może się kiedy co za to wyłuska od rządu? Mój Jurku! Już to jak
grom uderzyła we mnie wiadomość, zawarta w twoim liście, który przyszedł
popstrzony pieczątkami wszystkich krajów, istne dziwo! Więc umarł pan
karol? Zwieć panie nad jego duszą. Wieczny mu odpoczynek. Spodziewałem się
trochę, ale mi bardzo przykro... Zacny to był człowiek, choć dziwak i w
głowie miał nieco poprzewracane wielkim światem, Europą niby, fanaberjami.
Ale szlachetny miał i prawy charakter. Dużo dobrego pokryjomu ludziom
robił, to i Karolina nieboszczka zawsze mówiła. Ja tam nie znałem go, anim
do niego specjalną czuł sympatię, ale mi teraz smutno pomyśleć, że znowu
jeden z mojego pokolenia podążył na Tamten świat. Gdybym miał po nim
pamiątkę jaką, przeszłaby do Księgi Umarłych... Et, dajmy temu pokój>
Zasmuciła mię również inna wiadomość z twego listu: że się zpowrotem do
kraju nie wybierasz. Gnatowscy, którzy nad morze, do Zoppot wybrali się,
wrócili już przez Sztokholm. Czemu ty tak nie zrobisz, mój chłopcze?
Powiada Gnatowski, że droga była ciężka, niech Bóg zachowa. Niemcy gbury,
rzeczy poginęły, ale teraz przynajmniej zadowolony, że znów na własne
śmieci powrócił. Co ty tam będziesz zagranicą robił? Końca wojny chcesz
doczekać? Daj nam Boże jak najrychlej wszystkim. Sobię życzę pocichu, bym
chociaż twego powrotu dożył. Już ja nie młodzik, Jurku. Zmierć kiwa na mnie
palcem, grozi, przypomina, że siedemdziesiąt lat na barkach noszę. To nie
bagatelka! Powtarzam sobie: wszystko w ręku Boga, ale takbym cię chciał
przed śmiercią uścisnąć, mój chłopcze drogi! Nie mogę cię namawiać. Rób,
jak uważasz, siedz sobie w tym Paryżu, czy gdzie indziej, ale pomyśl, czy
nie byłoby lepiej przyjechać, jak ci Gnatowscy, przez Sztokholm? "Wszędzie
dobrze, w domu najlepiej" powiada przysłowie. A gdzież ci dom, jak nie
tutaj? Był czas, że zwątpiłem o tobie. Myślałem, ot, szaławiła, obcych
mądrości się nałykał, poszwędał się po cudzych krajach, to i o swoim kątku
zapomniał. Tak myślałem, ale po tych paru tygodniach, cośmy tu razem
spędzili, pocieszyłem się wielce. Już, już byłby z ciebie zawołany
gospodarz, tylko pracy trochę, doświadczenia. W niejednem gotówbym ci
jeszcze dopomóc, chociaż mi zdrowie już nie dopisuje, jak ongi. Nie
choruję, ale cherlam. Już nie to, co dawniej, nie to... Ot, parę lat temu
naprzykład: przyjdzie jesień, to reumatyzm o sobie przypomni, poharatana
noga dokuczać zacznie... Ale niech wiatr ziemię przesuszy, a słoneczko
przygrzeje, ba, nawet w mróz, byle sucho, mogłem przepędzić w polu cały
dzień. Teraz i latem zastrzyka: to pod łopatką, to w ramieniu, to w tej
nodze nieszczęsnej, którą mi przestrzelili pięćdziesiąt temu lat... Już mi
Olesia kamasze z psiej wełny sama zrobiła szydełkiem, a i to niebardzo
pomaga. Starość nie radość... Wspomniałem Olesię, to ci jeszcze dodam, że i
ona, biedaczka, bardzo posmutniała po twoim liście... Dałem przeczytać,
bobym spokoju nie miał, zagadywała raz po raz... Muszę ci teraz przyznać,
że się przed Olesią troszeczkę wygadałem o fotografji, którą ode mnie
świsnąłeś. nie pogniewasz się, Jurku, co? Chyba między wami trochę się
sprawy wyjaśniły, prawda? Już ja mam oko i nie darmo uważałem, że coś
często do Rosianki zaglądasz! Ciągnęło cię do Olesi, prawda? I słusznie.
Najlepiejbyś zrobił, gdybyś przyjechał, oświadczył się, wziął ślub jak
najprędzej. Do wojska cię nie wezmą, boś jedynak. Osiadłbyś w Bożej Woli z
Olesią, a jakbym doczekał na stare lata pociechy chociaż i z przyszywanych
wnucząt... Postarzałem się na dobre, bo mi się łzy pod powiekami na samą
myśl o tem kręcą... Gdybyś ty widział, jaką Olesia miała minę, kiedy
wspomniałem o tej fotografii! Zaczerwieniła się dziewczyna - i ani be, ani
me! Uśmiałem się, jak nie pamiętam, i teraz często żarciki z niej stroję,
aby to serduszko wybadać. Kiedyś, powiadam ci, myślałem, że między nami do
zwady dojdzie: - Nie uwierzyłabym - powiada do mnie Olesia - że pana
Klemensa takie się figle trzymają. To nieładnie! Ja o niczem ani myślę, a
pan Klemens żartuje sobie i może jeszcze z siostrzeńcem do spółki... I
prawie łzy miała w oczach. Nie gniewaj się na starego, ale nie mogłem
wytrzymać i powiedziałem, co myślę o tobie i o niej. Dziewczyna piekła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]