[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spokojne męskie kroki, nie musiała się oglądać, żeby wiedzieć, że to on.
Podszedł i stanął obok niej, patrząc na tę samą półkę.
Nie mogła się powstrzymać: odwróciła głowę i ich spojrzenia się spotkały.
- Co pana tu sprowadza? - wyszeptała.
- Chęć zobaczenia pani.
Jej serce zatrzepotało jak spłoszony ptak.
L R
T
- Czy pan nie wie, że za pańską głowę wyznaczono ogromny okup? Ludzie mojego
ojca szukajÄ… pana bez przerwy. Nawet w tej chwili.
- Wiem.
Na chwilę zaległa cisza.
- Tamtego dnia... - zaczął - ... gdy zatrzymał się ruch uliczny... powiedziała pani
ojcu?
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Bo istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, że jeżeli nawet pana złapią, to pa-
na powieszÄ….
Znowu zapadła cisza.
Marianne poczuła, że policzki jej płoną.
- Jak pańskie ramię?
Nie miał temblaka. Nie miał go też podczas wypadku, wtedy, na ulicy.
- Rana nie zaogniła się. Dzięki pani.
Na dzwięk tych słów znalazła się myślami znowu w magazynie i przypomniała so-
bie wszystko, co zaszło wtedy między nimi.
- Przykro mi z powodu Pickeringa - powiedział.
- A mnie nie. Przeciwnie, czuję ulgę. Nigdy nie chciałam za niego wyjść. To oj-
ciec...
Przerwała ze świadomością, że powiedziała za dużo. Odwróciła się i odłożyła na
stół książkę.
- Mój ojciec nie ma dokumentu, którego pan szuka. Pytałam go o to - mówiła dalej,
próbując zmienić temat.
Zbliżył się do niej o krok.
Serce jej biło mocno, policzki ją paliły, ale się nie odsunęła ani nie obejrzała.
Nie odezwał się słowem. Nie musiał. Mimo jego milczenia wiedziała, co myśli.
- Sądzi pan, że on kłamie? Dlaczego pan tego nie przyzna?
Widziała jego zdecydowany wyraz twarzy i zaczęła się bać o ojca.
- Chce pan się zemścić nie na tym człowieku, co trzeba.
L R
T
- Mylisz się - odrzekł cicho. - I chodzi tu nie o zemstę, tylko o sprawiedliwość.
- A jakiej sprawiedliwej kary pan siÄ™ dla niego domaga?
- Nigdy pani nie okłamywałem, Marianne. Teraz też powiem prawdę. Dopilnuję,
żeby zawisł.
- Mój ojciec ma rację. Pan ma urojenia. I jest pan niebezpieczny.
- Mam urojenia? - Poczuła za uchem jego oddech.
Poruszyła się.
- Jeżeli zacznę krzyczeć, będzie po panu, sir.
- Już jest po mnie. Moje życie jest w pani rękach. Może pani zażądać nagrody, któ-
rą pani ojciec wyznaczył za schwytanie mnie.
Zamknęła oczy, słysząc te słowa.
- Na co pani czeka? Jeżeli pani zdaniem mam urojenia i jestem niebezpieczny, pro-
szę krzyczeć.
Nie dotknął jej, choć stał blisko, jednak pożądanie, jakie do siebie czuli, aż pulso-
wało w powietrzu. Powinna była krzyczeć, wiedziała jednak, że nie będzie. Czy on miał
urojenia? Nie. Czy był niebezpieczny? Bardzo. Dla ludzi, którzy chcieli ją skrzywdzić i
dla jej ojca. Ale nie dla niej. Dla niej nigdy.
Powoli podniosła wzrok i napotkała jego oczy.
- Nie pozwolę panu go skrzywdzić! Wie pan o tym?
- Nie spodziewałbym się niczego innego. - Marianne - wyszeptał i zbliżył się jesz-
cze o krok.
Wiedziała, że zamierza ją pocałować. Powinna była się odwrócić i uciec. A zamiast
tego drżała w oczekiwaniu, przechyliła głowę i czekała.
Zrobił to delikatnie, a mimo to ona nigdy dotąd nie czuła z taką intensywnością je-
go męskiej siły. Odwzajemniła pocałunek - z początku ostrożnie, a następnie odważniej,
gdy poczuła się pewniej. Jej dłonie dotknęły jego piersi. Przesunęła je wyżej i objęła go
za szyję, przylegając ciałem do jego ciała. Poczuła znajomy zapach drzewa sandałowego
i zapragnęła, aby ta chwila trwała wiecznie. Wtedy przerwał pocałunek i odsunął się od
niej.
L R
T
Popatrzył w jej ciemne oczy i dostrzegł w nich mękę, która zajęła miejsce goszczą-
cego tam przed chwilÄ… wyrazu rozkoszy i zadziwienia.
- Nie powinienem był tego robić, przepraszam - powiedział cicho.
Po czym, patrząc wciąż na nią, pokręcił głową tak, jakby chciał zaprzeczyć temu,
co się przed chwilą zdarzyło, a następnie odwrócił się i oddalił.
Została na miejscu sama, z rozpalonym ciałem i sercem łopoczącym jak ptak w
klatce. Drżącymi palcami dotknęła ust. Całowała go namiętnie i zapamiętale. Ona, Ma-
rianne Winslow, która myślała, że nie zniesie ponownie dotyku mężczyzny, sama poca-
łowała rozbójnika, za którego głowę wyznaczono nagrodę pięciu tysięcy gwinei i który
poprzysiągł zemstę na jej ojcu.
Gdy matka weszła do sali z poezją, Marianne wciąż stała nieruchomo, ze wzrokiem
wbitym w tÄ™ samÄ… stronicÄ™ tomiku wierszy.
- Poszła sobie wreszcie, dzięki Bogu. Pytała i pytała. Przydałoby się jej kilka lekcji
subtelności. No a poza tym jest ostatnią osobą, która ma prawo plotkować o innych. Bo
przecież słyszałam, co się opowiada o jej mężu. - Matka spojrzała na Marianne. - Wybra-
łaś już coś sobie?
- Sądzę, że wezmę ten tomik - wyjąkała Marianne i zamknęła książkę.
Matka przyjrzała jej się uważniej.
- Dobrze siÄ™ czujesz? JesteÅ› taka zarumieniona.
- Czuję się doskonale. Tutaj jest dość ciepło, nie sądzisz?
- Pospiesz się, Marianne. Powiedziałam papie, że wkrótce wrócimy. A wiesz, jak
on siÄ™ o ciebie niepokoi.
- Tak, mamo - odrzekła, po czym wzięła książkę i poszła za matką.
Rafe Knight stał sam w swoim gabinecie, opierając się o gzyms kominka i spoglą-
dając w ogień. Za oknami zapadał zmierzch, jednak on nie zaciągnął zasłon ani nie opu-
ścił żaluzji. Dzisiejsze gazety leżały nieprzeczytane na biurku. Dokumenty od zarządcy
majątku leżały nietknięte. Myśli Rafe'a zajmowała tylko jedna jedyna rzecz, a mianowi-
cie to, co zaszło w bibliotece.
Marianne była córką Misbourne'a. Powtarzał to sobie w nieskończoność. Była ko-
bietą, w której żyłach płynęła krew jego śmiertelnego wroga. Nie powinien i nie chciał
L R
T
jej pragnąć, a mimo to wciąż o niej myślał i tęsknił do jej dotyku i bliskości. Prawie od
samego początku. Być może u podłoża tego wszystkiego znajdowała się po prostu nieza-
spokajana fizyczna potrzeba. Być może Callerton miał rację, gdy twierdził, że powinien
jak najczęściej obcować z kobietami. Jednak myśl o intymnym kontakcie z inną kobietą
niż Marianne pozostawiała go niewzruszonym. Pożądanie, które w nim płonęło, do-
tyczyło tylko tej jednej. Nikogo więcej.
Córka Misbourne'a, pomyślał znowu, choć w najmniejszym stopniu swego ojca nie
przypominała. Nie miała niczego z tego potwora.
Rozmyślania Rafe'a przerwało pukanie i do gabinetu wszedł Callerton, wnosząc ze
sobą wilgotny zapach nocy. Jego spojrzenie padło na butelkę brandy i do połowy napeł-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]