[ Pobierz całość w formacie PDF ]
\a. Gdyby spóznił się o ułamek sekundy, miałby na rękach
świe\ą krew. Tym razem byłaby to krew Faith, nie Lota.
Strona 85
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
Cholera, tak niewiele brakowało.
- Czy spróbują jeszcze raz? - spytała Faith.
To było pytanie za milion dolarów. Tak samo jak i inne -
czy to Buddy poszatkował turystkę?
- Wszystko zale\y od tego, jak bardzo chcą dostać
w swoje ręce ten naszyjnik.
- Jak sądzisz, czy wiedzą, gdzie teraz jesteśmy?
- Przypuszczalnie tak.
Westchnęła i odwróciła się.
- Przez cały dzień marzyłam o głębokiej wannie i masa\u
wodnym. No có\. Mo\e w innym zajezdzie równie\ będą
mieli jacuzzi. Zabieram siÄ™ do pakowania.
- Dobrze. Zawiozę cię na lotnisko. To właśnie tutaj zakłady
Gulfstream produkujÄ… swoje niewielkie odrzutowce
dla prywatnych firm. Na pewno zgodzą się wyczarterować
jeden z nich. Jeszcze dziś wieczorem mo\esz być w domu,
w Seattle.
Obróciła się i spojrzała na Walkera. Jego oczy bardziej
przypominały teraz szafiry ni\ lapis-lazuli. Były krystaliczne.
Ciemnoniebieskie. Pozbawione emocji.
- O czym ty mówisz?
- Na twoim stoisku przy gablotce mo\e usiąść ktoś inny.
Na pewno miło obsłu\y klientów. Bezpieczniej będzie, jeśli...
- Nie. - Odmowa była równie szorstka jak jej głos.
- Dlaczego? - spytał rozsądnie.
- Przyjechałam tutaj, \eby nawiązać kontakty, które mogą
mi się przydać w mojej przyszłej pracy.
- Jeśli następnemu bandycie polującemu na te kamienie dopisze
szczęście, te kontakty do niczego ci się ju\ nie przydadzą.
- Z pewnością nie mogę \ądać, \ebyś ryzykował \ycie...
- Cholera jasna, to nie...
Wzięła się pod boki i mówiła, nie zwracając na niego
uwagi.
- ...dla garstki kamieni szlachetnych. Zgodziłeś się pilnować
tych rubinów, a nie ryzykować dla nich \ycie.
- Pilnowałem klejnotów w miejscach du\o bardziej niebezpiecznych
ni\ Savannah w Georgii.
Ciekawość walczyła z irytacją. Zwycię\yła ciekawość.
- Gdzie?
- Wszędzie, gdzie sprzedaje się rubiny, które warto kupić.
Idz, wymocz w wodzie swoje obolałe stopy i pozwól, \e
to ja będę się martwił.
Czuła, \e przestaje nad sobą panować. Nie wiedziała, ile
do wybuchu brakuje Walkerowi.
- Porozmawiamy o tym ponownie, gdy wyjdÄ™ z wanny -
powiedziała spokojnie.
- Jasne. - Wrócił do komputera i zaczął surfować po Internecie.
- Idę o zakład, \e bardziej ni\ nogi boli cię język,
poniewa\ bez przerwy go zagryzasz.
Jęknęła zrozpaczona i weszła do łazienki. Walker miał rację.
Bardzo bolały ją nogi. Jutro z pewnością będzie musiała
wło\yć inną parę butów.
I owszem, język rzeczywiście nosił ślady świadczące
o licznych próbach zapanowania nad złością.
Gdy tylko Walker usłyszał odgłos wody lejącej się do ogromnej
wanny, przestał bez celu błąkać się po Internecie i wszedł
na stronę, na której podawano informacje na temat zaginionych
kamieni szlachetnych. Pojawiło się kilka nowych ogłoszeń,
ale \aden opis nie pasował do wielkiego grawerowanego
rubinu, jakiego szukał Iwanowicz.
Walker przeskoczył na inną stronę. Pisano na niej o kamieniach
szlachetnych, które ludzie chcieli kupić. Lista luznych
rubinów nie zmieniła się. Nadal wiele osób marzyło
o zdobyciu trzykaratowego birmańskiego rubinu za cenę kanapki
z rybą i sałatki warzywnej z majonezem. Nikt nie
wspominał o szukanym przez Rosjanina kamieniu, niezale\nie
od tego, ile miałby on kosztować.
Walker z zamyśleniem przeczesał brodę i uporządkował
Strona 86
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
wydarzenia z kilku ostatnich dni. Potem sięgnął po zabezpieczony
przed podsłuchem telefon komórkowy Donovanów
i wybrał jeden z prywatnych numerów Archera.
Słuchawka została podniesiona dopiero po trzecim sygnale.
- Mówi Jake. Co jest grane, Walker? Spokojnie, Summer,
to ucho nale\y do twojego kochanego tatusia.
Walker usłyszał, jak Summer pisnęła z zachwytu. Wiedział,
\e mały łobuziak złapał ojca za nos.
- Co robisz w biurze Archera?
- Zajmuję się dziećmi. Wysłaliśmy Mitchella wcześniej
do domu i zajęliśmy to miejsce. ~:>
- Przewrót pałacowy?
- Coś w tym rodzaju. Wcią\ usiłujemy zaplanować przyjęcie,
tymczasem Archera mo\na złapać tylko w jego biurze.
Nie, Summer. Blizniaki to nie laleczki. Dzidziusia trzeba dotykać
tak, jak małego kotka. Właśnie tak, kochanie. Bardzo
delikatnie. Tak jak ciebie wszyscy dotykajÄ…, gdy boli ciÄ™
brzuszek.
Zmiech Summer wywołał w głębi duszy Walkera jakiś
dziwny ból. Wyobra\ał sobie Jake'a - otoczonego przez
dzieci, nieco zmęczonego, mimo to z uśmiechem na wyra\a-
jącej pewność siebie twarzy i z blaskiem w jasnych oczach.
Gdzieś w głębi duszy Walker równie\ tego pragnął - dzieciaków,
miłości i śmiechu.
Niemniej ta myśl go przera\ała.
śycie jest bardzo kruche, a śmierć tak ostateczna. Nigdy
nie przestawało go dręczyć poczucie winy, a zarazem chęć
przetrwania.
Nie chcę ponownie przez to przechodzić - powtarzał sobie
Walker ponuro. - Jeśli to oznacza, \e nie mogę mieć
rodziny, niech tak będzie. Mę\czyzna, który nie potrafi zapewnić
opieki najbli\szym, nie zasługuje na to, by ich
mieć.
Z drugiej strony linii telefonicznej dotarł płaczliwy krzyk
niemowlęcia.
- Och, Summer. Obudziłaś Heather. Teraz twoja kuzynka
będzie chciała jeść. Zaczekaj, Walker.
Jake nacisnął guzik interkomu i powiedział do mikrofonu:
- Heather zaczyna dokazywać. Robbie zaraz pójdzie
w jej ślady. Gdzie ich lunch?
- Obiad - poprawiła Lianne.
- Obojętne. Przynieś go biegiem.
- Ju\ idÄ™.
Zgodnie z przewidywaniami Jake'a odezwał się Robbie.
Płaczliwy, zachrypnięty krzyk niemowląt przybrał na sile.
Mo\na było odnieść wra\enie, \e bliznięta próbują nawzajem
się przekrzyczeć.
Z półuśmiechem na twarzy Walker czekał cierpliwie, a\
Lianne - i, sądząc po odgłosach, równie\ Kyle - wyłonią się
z biura Archera, by wziąć swoje dzieci do karmienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]