[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chcesz, żebym odebrał? - zapytał Guy.
Pokręciła głową i sama podeszła do aparatu, stojące-
go na nocnej szafce przy ogromnym łożu. Wahała się
jeszcze chwilę. Wreszcie wzięła głęboki oddech i pod-
niosła słuchawkę.
- Halo?
Rzuciła na Guya przestraszone spojrzenie i odwróci-
ła się do niego plecami. Zacisnął zęby i wsunął ręce do
kieszeni, żeby czasem nie dotknąć Holly. Pragnął jej
jakoś pomóc. Wiedział jednak, że ona chciałaby uporać
się z tym sama i że tak trzeba.
- Tak, to mi odpowiada - mówiła do słuchawki.
Sięgnęła po długopis na stoliku i zanotowała coś na
karteczce. - Dobrze. W takim razie do zobaczenia.
S
R
Odłożyła słuchawkę i przez chwilę nie ruszała się
z miejsca, wpatrujÄ…c siÄ™ w aparat.
- Czy wszystko w porzÄ…dku?
- To była Miranda, moja... - zawahała się. - Siostra
mojego ojca. Powiedziała, że Ryan nadal jest w szpitalu
i że już mu lepiej, ale lekarze chcą go poobserwować
jeszcze przez kilka dni. Zapytała, czy mogłybyśmy się
spotkać na ranczo jutro o wpół do trzeciej. Musi zająć
siÄ™ jakimiÅ› sprawami Ryana.
Odwróciła się i sięgnęła po walizkę przy łóżku.
- Zapisałam, jak tam dojechać - powiedziała, siląc
się na obojętność. - Nie miałam pewności, czy już tam
byłeś. Podobno to ranczo robi wrażenie.
Guy przyglądał się jej, jak otwiera walizkę i przerzu-
ca jej zawartość, nie przestając mówić.
- Wiesz, gdybyś wolał zostać tutaj, mogę wziąć sa-
mochód i na kolację będę z powrotem. Mogłabym cię
też gdzieś podrzucić, żebyś...
- Holly - przerwał jej, wziął ją za ramiona i spojrzał
prosto w twarz.
- Co?
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, ale za
tą beztroską paplaniną Guy wyczuwał obawę.
- Masz prawo trochę się denerwować - zauważył.
- Nie bądz niemądry! - Zaśmiała się. - Wcale się
nie denerwujÄ™.
- Drżysz cała.
- Tak?
S
R
- Tak. UsiÄ…dz sobie.
Pokręciła głową.
- Nie mogę teraz usiąść.
- A to dlaczego?
- Bo chyba zaraz zwymiotujÄ™.
Zaśmiał się po cichu i przygarnął ją do siebie. Była
cała spięta.
- Wez głęboki oddech - powiedział i posadził ją na
krawędzi łóżka.
Zaczerpnęła haust powietrza, a następnie wolno je
wypuściła.
- Lepiej?
Skinęła głową.
- Pewnie myślisz, że zachowuję się jak dziecko.
- Wcale tak nie myślę. - Zatopił palce w jej wło-
sach. - Moim zdaniem, jesteÅ› najdzielniejszÄ… kobietÄ…,
jakÄ… znam.
- Akurat! - Wzniosła oczy ku niebu. - I dlatego
mnie skręca w żołądku.
- To, że się boisz, nie oznacza, że jesteś tchórzem
- powiedział łagodnie. - Byłabyś, gdybyś nie chciała
się z tym lękiem zmierzyć. Tak jak Zachary.
- Zachary?
- Zebra Zachary - uśmiechnął się, widząc zaskocze-
nie na jej twarzy. - Przypadkiem byłem w pobliżu, gdy
czytałaś dzieciom tę historyjkę.
- Przypadkiem? - Uniosła znacząco brew. - Niech
ci będzie.
S
R
- W każdym razie... - Wziął ją za ręce. Dłonie mia-
ła zimne jak lód. - .. .Byłaś fantastyczna.
- To te dzieci są fantastyczne. - Zarumieniła się,
słysząc taki komplement.
Uwielbiam cię - słowa, które cisnęły mu się na usta
pozostały niewypowiedziane. Takie słowa łatwo się wy-
powiada w żartach czy flirtując. Dla niego jednak te
słowa miały prawdziwe znaczenie. Uczucie, dotąd nie-
znane, napełniało jego serce bolesnym pragnieniem. To
go zaskoczyło i skłamało do myślenia.
Potem, obiecał sobie. Teraz chciał po prostu być przy
niej, ogrzewać jej zziębnięte ręce i wygnać niepokój
z jej oczu.
Kiedy objął ją delikatnie, oparła policzek na jego
ramieniu.
- Wcale nie wydawała się taka straszna - powie-
działa cicho.
- Miranda?
Skinęła głową.
- Zawsze tak o nich myślałam. O wszystkich nale-
żących do rodziny Fortune'ów, wszystkich obarczałam
winÄ….
- Miałaś prawo być na nich zła.
Zauważył, że przestała się trząść. Całował każdy jej
palec po kolei i czuł, że wraca do nich ciepło.
- Na Camerona Fortune'a tak - westchnęła. - Ale
to, że założyłam sobie, że każdy w jakiś sposób z nim
związany jest z gruntu zły, nie było najmądrzejsze. Kie-
S
R
dy przeprowadziłam się na Alaskę, udawałam sama
przed sobą, że moje życie w Teksasie jest odległą prze-
szłością. %7łe wszelkie złośliwe uwagi- pod moim adre-
sem, wszystkie krzywe czy pełne litości spojrzenia,
znikną z mojej pamięci. Po pierwszym liście, który do-
tarł do mnie na Alaskę, byłam tak wściekła, że go spa-
liłam. Kolejne trzy odesłałam, nawet ich nie otwierając.
Myślałam, że dadzą za wygraną i zostawią mnie w spo-
koju. Naprawdę tego chciałam.
Podniosła głowę i dotknęła jego policzka, patrząc mu
w oczy.
- I wtedy ty się zjawiłeś. W okolicznościach dość
dramatycznych, powiedziałabym.
- Zwróciłem na siebie uwagę, prawda? - zażartował
i przyłożył usta do jej dłoni.
- O, tak - powiedziała z uśmiechem, patrząc na nie-
go spod przymkniętych powiek, jak wędruje ustami
w kierunku nadgarstka. - A wiesz, co zauważyłam tego
pierwszego dnia?
- Moją czarującą osobowość - rzekł, nie przestając
pieścić jej wargami. - Moje niezwykłe poczucie humo-
ru? A może to, że po męsku chlupnąłem do wody?
- Twoje stopy - roześmiała się.
Stopy? Podniósł głowę i z w niedowierzania zmarsz-
czył brwi.
- Zauważyłaś moje stopy?
- Mhm - potwierdziła. - Kiedy w gabinecie u do-
S
R
ktorka" zobaczyłam twoje gołe stopy, przyszło mi na
myśl, że są seksowne.
Przymknąwszy oczy, dodała:
- Czy mógłbyś kontynuować to, co zacząłeś?
- Co? Ach, to? - Zbliżył usta do zagłębienia na wy-
sokości jej łokcia. - No wiesz, gdybym wiedział, że
masz słabość do stóp, nie zakładałbym skarpet ani bu-
tów i chodził na rękach.
- Nie powiedziałam, że mam słabość do stóp. -
Westchnęła, rozkoszując się jego pocałunkiem. - Tak
się złożyło, że zauważyłam twoje.
- Co jeszcze zauważyłaś? - zapytał, prześlizgując
się wargami po jej ciepłej skórze.
- Pomyślmy - powiedziała zmienionym głosem. -
AadnÄ… sylwetkÄ™.
- Dzięki - uśmiechnął się, nie odrywając warg od
miękkiej, gładkiej skóry wewnętrznej strony ramienia.
- Co jeszcze?
- Uszy. - Wstrzymała oddech, kiedy jego usta do-
tknęły jej piersi i palcami wczepiła się w jego gęste
włosy. - Masz seksowne uszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]