[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pytaj, o co chcesz. Odpowiem na tyle, na ile będę umiał.
- Ty zawsze umiesz mądrze odpowiedzieć.
Tannerowi zrobiło się bardzo miło. Może komplement nie był wyszukany, ale
wiedział, że pochodzi ze szczerego serca.
Natknęli się na wyłożony kamieniami pagórek. Konie mozolnie się na niego
wspięły. Siodło Brianny zmieniło nieco swoją pozycję, a ona sama, starając utrzymać
się na końskim grzbiecie, musiała mocniej zacisnąć już wcześniej poobijane uda.
Syknęła z bólu. Gdy tylko znowu wyjechali na prostą drogę, Tanner pochylił się do
niej, położył dłoń na jej ramieniu i wyszeptał:
- Niedługo zatrzymamy się na postój i obiad, więc postaraj się jeszcze trochę
wytrzymać. Muszę obejrzeć te twoje nogi.
Widząc jego zatroskany wzrok, Bri poczuła w sobie przypływ nowej energii. Bez
cienia wahania odsunęła od siebie ból i dotrzymała Tannerowi kroku.
Wreszcie mogli jechać obok siebie, więc dopiero teraz Bri zobaczyła węszącego
psa. Biegał zaaferowany, obwąchiwał krzaki, potem kładł się na ziemi i rozglądał
ciekawie.
- Ale jest wyszkolony... - skomentowała.
- Boyo pochodzi od złotych medalistów psich wystaw. Uwielbia polować.
- Hawk go nie wystawia? - starała się ignorować pobłażliwą minę Tannera.
- W życiu. - Roześmiał się. - Wyobrażasz sobie Hawka trzymającego Boya na
złotej smyczy?
- Nie ma nic złego w wystawianiu psów. Są piękne.
- Jasne, że nie ma nic złego. Nawet czasami oglądam takie wystawy w telewizji,
ale pomyśl, wyobrażasz sobie Hawka w otoczeniu małych, wystylizowanych piesków?
- Nie bardzo. - Roześmiała się, starając sobie wyobrazić ten dziwny obrazek.
69
S
R
- No widzisz.
- SkÄ…d Hawk wziÄ…Å‚ Boya?
- Prezent od ojca.
- Czy jego ojciec żyje? - zainteresowała się Bri.
- Tak, mieszka w Szkocji. Zajmuje się hodowlą psów. Hawk miał sobie wybrać
jakiegoś psa, żeby nie był ciągle samotny, i wybrał Boya. Nie wyglądał tak jak teraz,
wręcz przeciwnie, rokował bardzo zle i miał w ogóle nie być wystawiany. Swego czasu
ojciec Hawka cieszył się z tego wyboru, ale teraz pewnie pluje sobie w brodę, bo z
brzydkiego, chorowitego szczeniaka wyrosło takie wielkie psisko.
- Za Boyem! - krzyknęła ze śmiechem Bri, popędzając konia. Robiła dobrą minę
do złej gry. Teraz bolały ją już nie tylko uda, ale czuła także przenikliwy ból w
ramionach.
Jak zwykle niczego nie mogła ukryć przed Tannerem. Zauważył grymas bólu na
jej twarzy i od razu posmutniał.
- Może zrobimy sobie krótką przerwę?
Spojrzała na niego z malującymi się w oczach wyrzutami sumienia. Czuła się
przy nim jak maruda, którą wszystko boli i nic nie potrafi zrobić bez narzekania.
- Jeśli nie byłby to jakiś wielki problem... Przepraszam, że opózniam nasze
poszukiwania.
- Nie opózniasz, Brianno. Ja także potrzebuję chwili odpoczynku, a poza tym
jestem głodny. To nasze śniadanie to była raczej malutka przekąska, a nie pełny
posiłek. A po jedzeniu napijemy się pysznej kawy.
Briannie łzy napłynęły do oczu. Wzruszyło ją to, że Tanner kłamie, żeby jej nie
było przykro. To pewne, że gdyby nie ona, jechałby przez o wiele dłuższy czas. Czuła
na sobie troskliwy wzrok Tannera, więc zaczęła szybko mrugać powiekami, żeby
żadna zdradziecka łza nie popłynęła jej po policzku.
Jak mogła pomyśleć, że dotrzyma mu kroku w polowaniu? Optymistycznie
wierzyła, że skoro kiedyś tam jezdziła na wyprawy z ojcem, to na pewno poradzi sobie
w pościgu za mordercą. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jaka była naiwna. Mimo
otępiającego bólu nie żałowała ani jednej minuty spędzonej w tym lesie. Mogłaby
nawet siedzieć po szyję w bagnach, aby tylko być w towarzystwie Tannera.
Po kilkunastu minutach znalezli doskonałe miejsce na obóz. Tanner pomógł jej
zejść z konia. Kiedy jego mocne ręce objęły ją w talii, przez całe ciało przeszedł jej
dreszcz. Przez chwilę masował jej zaciśnięte barki.
- Postaraj się rozchodzić ten ból w nogach, a ja w międzyczasie przygotuję obiad.
70
S
R
Chodzenie przynosiło jej ulgę, mogła się wreszcie wyprostować. Czekając na
obiad i kawę, umyła twarz i ręce w strumieniu. Nagle poczuła skruchę, że nawet nie
spytała, czy Tannerowi potrzebna jest pomoc, więc czym prędzej ruszyła do
obozowiska.
Stanęła zaskoczona na progu polany. Tanner trzymał już w dłoniach dwa
parujące kubki, ale wokół niego nie było nawet śladu ogniska. Jak mu się udało
zagotować wodę?
- Tanner, skÄ…d wziÄ…Å‚eÅ› wodÄ™?!
- Zaskoczona? Rano zagotowałem więcej i wlałem do termosów. Wiedziałem, że
po kilku godzinach nie będziemy marzyć o niczym innym jak o kubku parującej kawy.
- Powinnam się domyślić. Podejrzewam, że w tej dziczy mój mózg wziął sobie
wolne.
Tanner parsknął śmiechem.
- Co robimy na obiad? - zapytała, mając nadzieję, że wreszcie się na coś przyda.
- Już zrobiony - odpowiedział, pokazując krakersy, masło orzechowe, jabłka i
oczywiście czekoladę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire