[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dobrze. W takim razie, zbieraj się. Baw się dobrze na lunchu. Słyszałem, że to
pierwszorzędny lokal. Potem od razu zadzwoń pod numer, który ci dałem.
Roddy pokiwał głową, wyglądając jak człowiek, któremu zbyt wiele rzeczy przytrafiło się
w zbyt krótkim czasie. Zaczął znikać w ciemnościach... ale zatrzymał się.
- Dlaczego to dla mnie robicie, po tym jak was potraktowałem? - spytał prawie
niesłyszalnym szeptem.
To pytanie bez przerwy się powtarza, pomyślała Maja. Czy tradycja odpłacania dobrem za
zło zupełnie zanikła? Możliwe. Tym bardziej trzeba ją wprowadzić na nowo.
Mark i Charlie stali przez chwilę w zupełnym milczeniu. - No, idź już - powiedziała
wreszcie Maja. - Roddy... jak będziemy mieli to wszystko za sobą, chcę z tobą poważnie
porozmawiać o symulowaniu. Ale teraz naprawdę nie mam na to ochoty, więc bądź tak uprzejmy i
zmiataj stąd. Zobaczymy się jutro.
Roddy posłał jej spojrzenie, którego w żaden sposób nie potrafiła rozszyfrować. I znikł.
Sylwetki w ciemnościach również rozpłynęły się jak kamfora. Mark patrzył chwilę za
Roddym. - Porządnie pokręcony gość - powiedział. - Ale może da się go uratować.
- Zobaczymy - powiedziała Maja. - A co z nami? Winters wkurzy się, że nie wyjawiliśmy
mu szczegółów sprawy, kiedy zaczęło się robić gorąco - chociaż szansę na to, że by nam uwierzył,
były takie jak śnieg na Saharze. Szkoda, że go tu nie przyprowadziliśmy, przydałaby się nam
pomoc.
- Daj spokój, nie mieliśmy kiedy - powiedział Mark.
- Jeśli garnek ci kipi, to co robisz? Biegniesz o tym komuś powiedzieć? Czy zdejmujesz go
z kuchenki? - Wzruszył ramionami, spojrzał na skomplikowaną strukturę, którą prawie skończył
budować i westchnął. - A tego już nie potrzebujemy - w każdym razie nie do pierwotnego celu.
Jednak biorąc pod uwagę tę Rachel...
- Właśnie - wtrącił Charlie. - I te genetycznie zmutowane bakterie coli. Wciąż gdzieś tam
są... a jeśli dostaną się tutaj, mogą narobić kłopotów, jeśli od razu się nimi nie zajmiemy.
- W takim razie - powiedział Mark, idąc powoli wzdłuż zbudowanej przez Charliego
struktury - zajmiemy się nimi? - Raz na zawsze - powiedział Charlie z dość krzywym uśmieszkiem.
- Osobiście tego dopilnuję. - Spojrzał na nich. - Niedługo poważnie się rozchorujecie. Zanim stąd
wyjdziecie, poczekajcie aż zadzwonię na pogotowie, żeby lekarze wiedzieli, czego mają się
spodziewać.
- A czego mają się spodziewać? - spytał dość niepewnie Mark.
- Wielu rzeczy - zaczął Charlie. - Mam nadzieję, że smakowało ci śniadanie, ponieważ
niedługo znów je ujrzysz.
Kilka razy. Podobnie jak inne rzeczy, które jadłeś od dzieciństwa do teraz. Na szczęście nie
wystąpi zbyt wiele innych symptomów... na szczęście, ponieważ te, których doświadczycie,
wystarczająco wypełnią wam czas.
Maja jęknęła. - Jak długo będziemy chorować?
- Do jutra - odpowiedział Charlie. - Leczenie jest proste i przynajmniej będziecie mogli
wejść do VR, chociaż z łóżek was nie wypuszczą. A na waszym miejscu, wyglądałbym na bardzo
chorego, kiedy przyjedzie po was karetka. Musicie wykrzywiać się z bólu - do kamery. Klienci
Rachel na pewno będą was obserwować z ukrycia.
Wyglądało na to, że Charlie nigdy się nie myli. Maja wyszła z VR i regularnie przez
następne dwanaście godzin miała okazję przeklinać ten fakt, ponieważ wszystko sprawdziło się co
do joty.
Prawie przez cały czas wymiotowała. Nawet nie musiała pozować do kamery. Wyszło jej
naturalnie. Kiedy sanitariusze nieśli ją do karetki, postanowiła zakwalifikować się do Okręgowych
Finałów w Rzucaniu Pawia. Miała nadzieję, że w szpitalu okażą jej nieco współczucia, ale
pielęgniarki nie rozczulały się nad nią zbytnio, pozwalając się domyślić, że widziały w swojej
karierze lepsze okazy wymiotujących pacjentów i że im szybciej Maja wyniesie się ze szpitala i
udostępni łóżko komuś, kto naprawdę go potrzebuje, tym lepiej. Jedynym pocieszeniem była myśl,
iż syn szefa Net Force przeżywa takie same, jeśli nie gorsze katusze.
Tak czy inaczej, czuła się fatalnie. Kiedy tylko udało się jej obejść bez wiadra przez pięć
minut, jej matka usiadła przy łóżku i powiedziała: - Dziś rano rozmawiałam z Jamesem Wintersem,
kochanie. Nie mogę uwierzyć, że wdałaś się w coś takiego, nic mi nie mówiąc!
Maja zdobyła się jedynie na jęk. - Mamo - powiedziała. - To wszystko stało się tak szybko.
Jak wtedy, kiedy kipi ci garnek. Biegniesz, żeby komuś o tym powiedzieć, czy zdejmujesz go z
kuchenki?
Jej matka westchnęła i zaskakująco łatwo się poddała, czego Maja nie potrafiła zrozumieć. -
Nieważne, kochanie - oznajmiła. - Twój ojciec powiedział mniej więcej to samo. Bóg jeden wie,
czemu. Gdybym nie wiedziała, pomyślałabym, że brałaś udział w eksperymencie męskiej
partenogenezy.
- Zaczęła przekopywać zawartość dużej płóciennej torby, którą nosiła na zakupy w
„normalne” dni, jeśli takie w ogóle istniały w jej domu. - Ricky kazał cię pozdrowić i spytać,
dlaczego spotyka ludzi, którzy mówią mu, że nie wiedzieli o jego zainteresowaniu symulacjami.
- O rany - powiedziała Maja, całkowicie zapominając o swoim przebraniu za brata w
symulacji Roddy'ego.
- Wyjaśnię mu to później.
- Bardzo cię proszę. Pączek przesyła ci to. - Matka wyciągnęła z torby pognieciony rysunek
jakiegoś skrzydlatego stwora, w którym po chwili intensywnych obserwacji Maja rozpoznała
Archaeopteryxa. Na górze widniał nieco koślawy napis: KOCHAM CIĘ, MAJU, a pod spodem
MÓWIŁAM CI, ŻE GO WIDZIAŁAM.
- Jak się miewa? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire