[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najbledszy nawet uśmiech. Podobnie jak na walkę z macierzyńskimi tendencjami Sylvie.
- Muszę sprawdzić faktury Buckleyów. Możesz mi podać teczkę?
- Kochanie - Sylvie weszła za nią do gabinetu - co się dzieje?
Rachael potrząsnęła głową, obawiając się, że łzy znowu popłyną.
- Nic takiego. Muszę tylko popracować, wiesz?
- Dobrze - ostrożnie odparła asystentka. - Chciałam tylko powiedzieć... że gdybyś
potrzebowała rozmowy.
Rachael przełknęła ślinę, skinęła głową i próbowała dać Sylvie do zrozumienia, że w tej
chwili najbardziej potrzebuje spokoju.
Czuła się, jakby ktoś wbił jej w brzuch zardzewiały, tępy nóż. I była to wyłącznie jej wina.
Nie, Nate'a też. Bo ją w sobie rozkochał.
Kocham cię.
Po co to powiedział? Tępo wpatrywała się w dokumentację, którą Sylvie rozłożyła jej na
biurku. Po co powiedział jej coś, w co sam nie mógł wierzyć? Wszyscy nieustannie to
powtarzają, a nikt nie przywiązuje do tych słów wagi. To nic nie znaczy. W jego ustach też.
Ale Boże, jakże to boli. Nie wyobrażała sobie, że można cierpieć aż tak.
Pewna, że zakończyła sprawę w samą porę, zabrała się do roboty, postanawiając, że
zapomni się w pracy.
- Rachael?
Podniosła wzrok. W progu gabinetu stała Sylvie.
- Pan Iverson prosi do swojego gabinetu. Natychmiast.
Iverson był jej bezpośrednim zwierzchnikiem.
- Zapomniałam o czymś?
- Raczej nie. Może chce ci pogratulować ślubu Buckleyów. To było wielkie wydarzenie
dla hotelu. Może oznaczać wiele dalszych zleceń.
Rachael wstała i ruszyła w kierunku wyjścia. Była już całkowicie opanowana. To
przynajmniej rozumiała. Dla tego żyła. Dla swojej pracy.
- Nie mam żadnych spotkań do popołudnia, więc tylko zapisuj, kto dzwoni.
Nagle znów poczuła grunt pod nogami. Praca była tym, na co mogła liczyć na dłuższą
metę. Dzięki niej zapomni o Nacie.
- Powiedział pan... zawieszona? - Rachael z niedowierzaniem spoglądała na Iversona
poprzez lakierowany blat biurka.
Mężczyzna uprzejmie się skrzywił.
- Tymczasowo. Musimy sprawdzić, co się za tym kryje.
- Za czym? Nie rozumiem. Nic a nic.
William Iverson był doskonale wysportowanym, łysiejącym panem około pięćdziesiątki.
Pobladł lekko.
- To suka - rzekł z zaskakującym brakiem profesjonalizmu. - Obiecuję, że cię przywrócę
albo przeniosę na inne, lepsze stanowisko. W ciągu kilku tygodni... najwyżej miesiąca.
- Nie chcę przeniesienia, nie chodzi też o przywrócenie do pracy. Nie zrobiłam nić złego. -
Wstała i ze skrzyżowanymi na piersi rękami podeszła do okna. Obróciła się i spojrzała na
niego. Wściekłość zaczęła przerastać zaskoczenie. - Buckleyowie mieli problem, choć
zdawało się, że ślub przeszedł bez najmniejszej wpadki. Gołębie zrobiły po prostu to, co
zwykle robią, choć radziłam Gweneth, aby z nich zrezygnowała. Obdarowały
nieoczekiwanym prezentem jedną z obecnych na uroczystości matron Aniołów
Miłosierdzia.
- A dokładnie narobiły jej na włosy - posępnie uzupełnił Iverson. - I to nie byle komu, bo
głównej anielicy.
Rachael ciągnęła, jakby nie słyszała jego uwagi:
- A Gweneth obwiniła o to mnie. I to jest główny powód zawieszenia, tak? Dlaczego?
- Ponieważ Gweneth Buckley nie może stracić twarzy przed matronami z towarzystwa. I
uznała, że w tym celu potrzebny jej kozioł ofiarny. Padło na ciebie. Zadzwoniła nie tylko
do dyrektora, lecz także do kilku udziałowców, żądając, aby cię wydalono.
- Przecież to śmieszne!
- Rachael... czy ty nie rozumiesz, że te kobiety rządzą gospodarką Palm Beach?
- Och, doskonale to rozumiem. Chyba nikt tak się nie starał zadowolić tych dam, jak ja.
Dałam Gweneth Buckley wszystko, czego żądała. Urządziłam wspaniały ślub. Gdyby nie
zażądała tych cholernych gołębi, byłby absolutnie doskonały... a teraz rozumiem, że
zamierza zniszczyć mnie, aby uratować twarz. Powtarzam, to zbyt śmieszne, żeby to
określić słowami.
- Zgadza się, ale i tak muszę cię zawiesić.
- Czy zdaje sobie pan sprawę, że prosi się pan o proces? - syknęła, zbyt wściekła, by być
zdumiona.
- Rachael, to się tak nie musi skończyć. Coś wymyślimy.
- O, z pewnością. Daję wam tydzień, a potem proszę się kontaktować z moim prawnikiem.
- Nie rób nic pochopnego. Pomyśl chwilę. Popatrz na to z punktu widzenia kierownictwa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire