[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie ka\da sprawa mo\e być poddana referendum - odezwałem się.
- Mianowicie? - zapytał Gareth.
- Moralność. Jej nie mo\na poddać pod głosowanie. Albo jest, albo jej nie ma. Co by się stało, gdyby
większość miała decydować o tym, co jest moralne? Wyobrazmy sobie następującą sytuację. W wyniku dziwnych
zdarzeń jesteśmy na odludziu, w górach, na pustyni... bez jedzenia i picia, bez szansy na ratunek. Jesteśmy
wyczerpani, zdeterminowani, grozi nam kanibalizm. I ktoÅ› proponuje przeprowadzenie demokratycznych
wyborów. Głosujemy. Pytanie brzmi: czy pierwszą zjemy kobietę czy mę\czyznę? Czy takie referendum jest
godne miana człowieka? Przecie\ głos większości nic nie znaczy. Podobnie jest z wyborami. Nie większość
powinna decydować, kto ma rządzić, bo na rządzeniu zna się garstka ludzi. Wola większości mo\e być mordercza,
jeśli społeczeństwo jest chore. Zauwa\cie, \e głos przyzwoitej kobiety, profesora uniwersytetu jest tak samo
wa\ny jak głos alkoholika, który bije codziennie swoją \onę i dzieci. Moim zdaniem, głosowanie nad dziełami
sztuki jest jeszcze bardziej głupie.
- Czy chcesz nas uczyć demokracji, kolego z dalekiej Polski? - zbli\yła się do mnie Ursula. - Nas
Amerykanów? Wy, Polaczkowie, powinniście siedzieć cicho i uczyć się. Znasz ten dowcip? Zaraz... jak to było?
Mam! Powiedz, dlaczego David Copperfield musiał odwołać swój występ w Polsce? Nie wiesz? Ano dlatego, \e
nikt nie był nim zainteresowany. W Polsce nie jest niczym niezwykłym, gdy coś znika.
- A wiesz - wtrąciłem - ilu Polaków potrzeba, aby przekręcić świat dookoła?
Nie czekałem na odpowiedz.
- Tylko dwóch! - kontynuowałem w nieco patetycznym tonie. - Jeden to syn \ołnierza z Wadowic, a drugi to
elektryk z Gdańska.
- Nie znam - prychnęła \ałośnie. - Nie rozumiem. Elektryk? I syn \ołnierza? Te\ coś!
- To papie\, droga pani - uśmiechnął się z politowaniem Ronald. - Syn \ołnierza to Jan Paweł II.
- Być mo\e, ale niech Polaczek nie zabiera głosu w sprawach, na których się nie zna - zrobiła kwaśną minę. -
Nikt nie wymyślił lepszego ustroju od amerykańskiej demokracji. To my pierwsi daliśmy światu nowoczesną,
demokratycznÄ… konstytucjÄ™.
- Byliśmy drudzy - rzekłem spokojnie. - Nasza nazywała się Konstytucją 3 Maja. Ale chwila! Mówicie tak
szumnie o woli większości, \e jest obiektywnym wyznacznikiem sprawiedliwości. Ale przecie\ działania oraz
ideologia T.O.E. jest wymierzona przeciwko gustom kulinarnym społeczeństwa amerykańskiego! Większość
Amerykanów woli od\ywiać się w fast foodach. Czemu więc mówicie nie owej gastronomicznej woli
większości? Dlaczego nie uszanujecie woli waszego społeczeństwa? Gdzie wasza demokracja?
- Zamilcz! - wrzasnęła. - Kto głosuje za , a kto przeciw ? Kto przeciw niech podniesie rękę!
- A odwią\esz nas? - zakpił Paul Benetton.
- Skiń głową.
Przeciwko zniszczeniu dzieł sztuki byłem ja, kolega Pietraś, Susan, Ronald, John Deep i jego Muza. A zatem
mieliśmy większość, gdy\ na placu boju pozostali tylko Paul Benetton oraz David Duncan. Sześć do dwóch na
naszą korzyść!
- Wygraliśmy! - ucieszyłem się.
- Chwileczkę - przerwała Ursula. - Nie liczyliśmy wszystkich głosów. Bez fałszerstw. Tu nie Polska. Jesteśmy
jeszcze my.
- Wszyscy terroryści obecni w salonie - w osobach Ursuli, Garetha i Kamerzysty - podnieśli w górę ręce.
- Przegraliście jednym głosem - ucieszyła się Susan. - Sześć do pięciu dla nas!
- Nie - zaśmiała się nieładnie terrorystka. - Pięć do czterech dla nas! Johna Deepa i dziewczyny nie liczymy,
gdy\ nie są stroną zainteresowaną. A właściwie wynik brzmi: Pięć do trzech za zniszczeniem obrazów. Głos Mr.
Dańca zostaje anulowany, gdy\ nie jest on Amerykaninem.
I zły sen stał się rzeczywistością. Ursula Pappani wydała Kamerzyście rozkaz wyniesienia wszystkich dzieł
sztuki z biblioteki i ustawienie kamer na dziedzińcu. Show dla Ameryki się rozpoczął. Niewinna z pozoru gra w
demokrację przemieniło się w smutną rzeczywistość.
- Nie! - krzyknął Ronald rozpaczliwie za opuszczającymi salon terrorystami. - Wracajcie! Nie róbcie tego!
Pappani zerknęła na niego.
- Tak chce większość - uśmiechnęła się i poprawiła druciane okulary na nosie. - Ale po co ten cały wrzask? O
co? O kilka fałszywych obrazów?
- Fałszywych? - zdziwił się Paul i wybuchnął nerwowym śmiechem. - Odbiło wam do reszty!
- Uzyskaliśmy takie dane - oznajmiła grobowym głosem Pappani. - Z dobrego zródła. Kolekcja Teda
Benettona to falsyfikaty.
- Nie - załkała Susan.
Chciała coś jeszcze dodać, ale terrorystka natychmiast zakleiła jej usta.
ROZDZIAA ÓSMY
KTO ZAKRADA SI DO CENTRUM MONITORINGU? " IMPROWIZACJA " KOLEGA PIETRAZ COZ
WIDZIAA, CZYLI SZPIEG WZRÓD ZAKAADNIKÓW " UNIKAM WZROKU DZIEWCZYNY "
ROZWAÅ›ANIA NAD KTOSIEM " TERRORYZCI PORYWAJ BENETTONÓW " W PUAAPCE "
KTO NAS URATOWAA? " SKRZYNIE ZNIKNAY " BUSZUJCY W BIBLIOTECE " CZY JEyDZI
PAN BIAAYM DODGE M?
Długo nie wracali. Zbyt długo. Jak dla mnie - całe wieki! Pierwszy wpadł do salonu Gareth, potwornie
wściekły, z wymierzonym w nas scorpionem.
- Który z was to zrobił? - wycedził przez zęby.
Nikt mu nie odpowiedział. Nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi.
- Kto rozwalił w podziemiach monitory? - powtórzył. - Kto z was to zrobił?
Zerknąłem zaskoczony po obecnych, lecz ich zdziwienie było nie mniejsze od mojego.
- Ty, Polak! - zwrócił się do mnie terrorysta, a następnie skierował wzrok na Ronalda Benettona. - I ty!
Uciekaliście podziemnym tunelem... byliście w centrum monitoringu. To wasza sprawka!
- Niczego nie ruszaliśmy - odpowiedział Ronald.
- Nie chrzań, staruszku! Masz mnie za bęcwała? Zatrzymaliście obraz z jednej kamery, \eby nas zmylić. Nic
wam to, niestety, nie dało, system rejestruje ka\dą usterkę, awarię, a nawet zmianę napięcia w obwodzie, więc
szybko ustaliliśmy, \e jeden monitor został odłączony.
- A zatem mój trik z monitorem okazał się zwykłym niewypałem. Inna sprawa, \e nie miało to teraz większego
znaczenia.
- To fakt, byliśmy tam - podjąłem wątek. - To prawda, \e odłączyłem obraz z kamery. To wszystko. Nie
wróciliśmy tam i nie mogliśmy niczego rozwalić. Bo i kiedy? Przecie\ musisz to wiedzieć! Co się stało?
- Ktoś zdemolował studio!
- Kto?
- To ja siÄ™ pytam!
- Rozumiem - kiwnąłem z satysfakcją głową. - Chcesz powiedzieć, \e my tu sobie gadu, gadu, a w tym czasie
ktoś myszkuje w podziemiach zamku? To nie mógł być nikt z nas, bo wszyscy są pod waszą kontrolą. Mo\e to
szczury? Albo policja?
Sądząc po oczach zakładników, wstąpiła w nich słaba nadzieja na uwolnienie.
- Zamilcz - mruknął groznie i lekko odchylił rękę trzymającą pistolet, jakby chciał mnie uderzyć.
- Powiedz lepiej, co z obrazami? - poprosiłem.
- Nie róbcie tego, błagam was! - wszedł mi w słowo Ronald. - Wasze informacje to \art. Te obrazy są zbadane
przez świetnego rzeczoznawcę. Paul, powiedz mu, \e to oryginały! Słyszysz mnie?! Hej, ty, kowboju ze spluwą!
Mylicie siÄ™...
- Nie widziałeś głosowania? - zaśmiał się terrorysta. - Przegraliście.
- Ocalcie płótna! - krzyknąłem. - Policja wie, co tu się dzieje. Nadałem sygnał alfabetem Morse a!
Improwizowałem. Blefowałem. Bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Jednak\e moje słowa brzmiały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]