[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krótkiej chwili ruszyli do Komendy Wojewódzkiej w Alei Niepodległości.
Starałem się dowiedzieć, co się takiego stało na małym parkingu, czemu zostaliśmy skuci
kajdankami i jedziemy do Komendy Wojewódzkiej, ale moje pytania zbywano słowami:
Wszystkiego siÄ™ pan dowie w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie .
Wy nie wiecie, kim ja jestem? wołałem rozgniewany. Pracuję w Ministerstwie
Kultury i Sztuki jako detektyw, człowiek do specjalnych poruczeń. A ta dziewczynka to moja
siostrzenica.
Dwaj policjanci, miedzy którymi mnie posadzono, odpowiadali kpiąco:
Aadny z pana detektyw. Pan nie pracuje w Ministerstwie Kultury i Sztuki, ale jest
poszukiwanym przez nas Kolekcjonerem. Nareszcie pana złapaliśmy. I to na gorącym
uczynku!
To powiedziawszy jeden z policjantów rozwinął paczkę, którą Zosia wyjęła z pojemnika
na śmieci i oczom moim ukazała się przepiękna połówka korony: złota, błyszcząca drogimi
kamieniami.
Wyznaję, że tak mnie ten widok zdumiał, że na długi czas zaniemówiłem. Bo tak
naprawdę, co miałem powiedzieć?
Czy to korona z Janisławic? zapytałem, gdy już odzyskałem głos.
Nie, proszę szanownego pana. To korona z obrazu Madonny w Borkach Kościelnych
koło Lublina. Mamy nadzieję, że odzyskamy także i tę z Janisławic. Jak słychać, zna się pan
na rzeczy i aresztowanie pana to nasz duży sukces.
Wiedziałem, że prędzej czy pózniej zdołam się wytłumaczyć i cała sprawa zostanie
wyjaśniona. Martwiłem się tylko o Jacka pozostawionego w dyskotece. Co on będzie
przeżywał, gdy nie doczeka się powrotu Zosi, a po przyjściu do hotelu nie zastanie ani mnie,
ani jej?
Panowie powiedziałem błagalnie w dyskotece Mewa przebywa mój siostrzeniec
podałem im jego imię i nazwisko. Muszę go poinformować o moim i Zosi aresztowaniu.
A więc jest i trzeci wspólnik burknął jeden z policjantów.
Następnie wziął do ręki słuchawkę radiotelefonu i polecił komuś, aby natychmiast udał
się do dyskoteki w kawiarni Mewa i ustalił, czy jest tam chłopak o imieniu Jacek i
wymienionym przeze mnie nazwisku. Kazał go aresztować i przywiezć na Komendę!
Panowie się mylą tłumaczyłem policjantom. Ani moja siostrzenica, ani siostrzeniec,
ani ja, ani wreszcie pani Joanna, którą mnie podwiozła na parking, nie mamy nic wspólnego z
tą koroną. Szukajcie szarego mercedesa, który prawdopodobnie należy do Kolekcjonera.
Zgadza się. On przywiózł tę dziewczynę, kazał jej włożyć koronę do pojemnika na
śmieci i wyjąć stamtąd forsę. A wy mieliście tę pannę i łup zabrać ze sobą. Ten w mercedesie
i wy jesteście wspólnikami. Zresztą i tak mówimy wam za dużo. Poczekajmy do
przesłuchania w Komendzie!
Nic się nie odezwałem. Dalszą dyskusję uznałem za bezcelową. Policjanci po prostu
wykonywali swoje zadanie. Na parkingu zastawili pułapkę na Kolekcjonera. I oto, w ich
wyobrażeniu, wiezli go teraz w kajdankach. Ba, odzyskali koronę z kościoła w Borkach
Kościelnych. Musiała więc ich rozpierać duma z dobrze spełnionego obowiązku.
Tak byli z siebie zadowoleni, że nie wsadzono nas do cel, tylko po zabraniu mego
dowodu osobistego i przeszukania kieszeni, każdego z nas bo i Jacka już dowieziono
zaprowadzono do osobnych pokoi, gdzie czekali już na nas śledczy. Co do mnie, znalazłem
się przed biurkiem oficera wyższej rangi, zdaje się nadinspektora. Obok niego, przy małym
stoliku, siedział młodzik w mundurze i skrzętnie wystukiwał na elektrycznej maszynie każde
moje słowo.
Zanotowano więc imię, nazwisko, zawód tu nadinspektor zaśmiał się ironicznie adres
domowy i adres, pod którym zatrzymałem się w Sopocie. Dość długo więc trwało, zanim
mogłem mówić na temat straszliwego dla mej siostrzenicy nieporozumienia, przez które tu
trafiliśmy.
To ja poszukuję Kolekcjonera i skradzionych koron! Nie jestem żadnym
Kolekcjonerem! prawie krzyczałem. Zastawiliście pułapkę, jak zwykle, nieudolnie!
No, no! skarcił mnie nadinspektor. Tylko bez krzyków! Już my wiemy, co z pana za
ptaszek!
Udając, że go nie słyszę powiedziałem:
Pozwólcie mi przynajmniej obejrzeć tę koronę. Znam się na tym, a w paczce może był
tylko falsyfikat!
A ja sądzę, że ciekawszą dla pana paczką byłaby ta druga zakpił nadinspektor. Bo
przecież pana nie interesują żadne tam świętości, tylko forsa! Szmal. Jasne?
Nie bardzo...
Kazał pan złożyć okup w lewym rogu pojemnika na śmieci. Przygotowaliśmy więc
odpowiednią paczuszkę: kilka banknotów na wierzch, a pod spód papierki. Proboszcz parafii
w Borkach był bowiem na tyle rozsądny, że powiadomił nas o pana żądaniu okupu za
ukradzionÄ… koronÄ™. A pan w swym zadufaniu nie wziÄ…Å‚ tego pod uwagÄ™ i dlatego teraz tu
siedzi ku mojej, przyznam się, radości. Sądzę też, że odetchną i proboszczowie, i wierni w
innych sanktuariach w kraju.
Aha! Okup!... To tak miało wyglądać... pomyślałem głośno.
Niech pan nie udaje nic nie wiedzącego! Czasem trzeba przyznać się do błędu, skoro
jego dowody, że tak powiem, leżą na stole uśmiechnął się zjadliwie przesłuchujący.
Ze złości zacisnąłem dłonie w pięści. Ten Kolekcjoner okazał się o wiele sprytniejszy ode
mnie! Po prostu wodził mnie za nos, wykorzystując przy tym naiwność moich
podopiecznych. I to od chwili mojego przybycia do Sopotu! To chyba Joanna nadała mu
pierwszy cynk o mnie, potem Anita, no i wysłał dziobatego, a Zosia... I ty, Tomaszu...
raptem wtrącił się mój duszek, czym do reszty zepsuł mi humor.
Tymczasem śledczy przyglądał mi się uważnie:
Przyznam, że nie spodziewałem się, że tak wygląda sławny Kolekcjoner...
A kogo się pan spodziewał? Arnolda Schwarzeneggera? Rogera Moore'a?
No nie. Ale człowiek, który wymykał się nam z tylu zasadzek musi być kimś
nieprzeciętnym! A tymczasem... Widzę raczej księgowego czy inkasenta!
Dzięki za komplement skłoniłem się.
Liczba kościołów, które ostatnio obrabowano na pańskie, hm, życzenie, wzrosła do
czterech... Jakie miał pan dalsze plany?
Zamierzałem schwytać Kolekcjonera odpowiedziałem ponuro. Tam leży moja
legitymacja, gdzie czarno na białym wypisano, że jestem pracownikiem Ministerstwa Kultury
i Sztuki.
Legitymacja? Fałszywka. A co do dalszych pana planów, to tak się składa, że wiemy,
gdzie to miał pan zamiar dokonać skoków. O, przepraszam, nie pan osobiście, a pańscy
najemnicy!
To mówiąc rozłożył przede mną kartkę pozostawioną mi w hotelu przez dziobatego, a
znalezionÄ… teraz w moim portfelu przez policjÄ™.
To nie ja pisałem! Aatwo sprawdzicie.
Nie upieram się, że pan to pisał, ale że ta karteczka spoczywała w pańskim portfelu. A
teraz jest poważnym dowodem na to, że mam przyjemność rozmawiać z Kolekcjonerem!
Jeśli będziecie opierać się na takich dowodach, to Kolekcjonera czekają długie i
szczęśliwe lata na wolności odgryzłem się. To kartka dziobatego, który zostawił mi na
niej numer swojego telefonu, gdy przyszedł zabrać moich podopiecznych na dyskotekę.
Sprawdziliście ten numer?
A jakże! zachichotał nadinspektor. Mieści się tam zakład pogrzebowy.
No to, chociaż już pózna noc, może sprawdzicie i ten numer podałem im numer
domowy Jana Marczaka i wyjaśniłem, kto to taki.
Zledczy wyszedł z pokoju i nie było go długo. Ale widocznie sprawdzana policyjnymi
kanałami moja informacja dotarła, gdzie trzeba, bo gdy tylko wrócił, zadzwonił telefon na
biurku i śledczy podał mi słuchawkę bez słowa, a z ponurą miną, która mnie ucieszyła.
Panie Tomaszu, w co się pan wpakował!? usłyszałem głos Marczaka. Przecież
prosiłem, by dał pan temu wszystkiemu spokój. Mówiłem, że policja jest już na tropie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]