[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cóż sprowadza pracowników szacownego ministerstwa do naszej skromnej
palcówki? - zapytał po wzajemnej prezentacji.
- Chyba mamy informacje, które pana zaciekawią - zagaił szef. - Muzeum pańskie
gromadzi rękopisy, listy i inną dokumentację związaną z polskimi pisarzami...
Dyrektor uśmiechnął się i kiwnął głową.
- Mamy rękopisy wieszczów... Manuskrypty dziesiątków polskich literatów, a nawet i
kasety magnetofonowe z nagraniami głosów niektórych z nich...
- Przypuszczamy, że jesteśmy na tropie archiwum Ferdynanda Antoniego
Ossendowskiego - powiedziałem. - Chcielibyśmy sformować wraz z waszymi
przedstawicielami grupÄ™ poszukiwawczÄ…. Jako pracownicy ministerstwa postaramy siÄ™ o
zgodÄ™ na poszukiwania, zaÅ› panowie...
- Archiwum Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego? - powtórzył zdziwiony dyrektor
i zamrugał oczami. - A to paradne...
- To był bardzo wybitny przed wojną pisarz - wyjaśnił szef. - A my właśnie chcemy
rzucić okiem w jego papiery...
- Słynny Pan Samochodzik znowu na tropie - uśmiechnął się dyrektor. - Panowie chcą
odszukać jego archiwum - uśmiechnął się dyrektor. - Postaram się pomóc. Prosto korytarzem,
po schodkach na pierwsze pięto i drugie drzwi po lewej. Tam panom udostępnią...
- Jak to? - zdumiałem się. - Tak po prostu?
- W 1992 roku nasi pracownicy spenetrowali piwnice willi, która była niegdyś
własnością pisarza. W trakcie prac udało się odnalezć cztery metalowe skrzynie zalane
parafiną, zawierające przeszło cztery tysiące różnych dokumentów, oraz rękopisy przeszło
czterdziestu jego książek, w tym kilku nigdy nie wydanych. Nie ma więc potrzeby szukać
jeszcze raz. Wszystko to mamy u siebie. Bezpośrednio po odnalezieniu zorganizowaliśmy
nawet kilkutygodniową wystawę najciekawszych dokumentów z tego zbioru... Był wśród nich
rozkaz wyjazdu podpisany przez barona Ungerna von Sternberga oraz dość zagadkowy
testament barona, którego wykonawcą miał być właśnie pisarz...
Pan Samochodzik parsknął histerycznym śmiechem.
- A niech mnie... To historycy uważali przez dziesięciolecia testament krwawego
barona za mit, a tymczasem on tu sobie leży?
- Zgłaszaliśmy Instytutowi Historii Uniwersytetu Warszawskiego, że posiadamy takie
archiwalia, ale nie wykazano zainteresowania nimi.
- Czy były tam jakieś mapy? - zapytałem.
- Tak. Była jedna. Zresztą idzcie panowie do archiwum, tam sobie na spokojnie
wszystko przejrzycie.
Nie minęło dwadzieścia minut, a już siedzieliśmy na wygodnych obrotowych
krzesłach. Młoda archiwistka przynosiła nam kolejne skoroszyty. Wewnątrz w foliowych
koszulkach zgromadzono dokumenty pisarza. Niektóre zachowały się w bardzo dobrym
stanie, inne były prawie nieczytelne. Widocznie któraś z metalowych skrzyń przeciekała.
- Mamy! - zakrzyknÄ…Å‚em.
Zeszyt w marmurkowej okładce nosił ślady długotrwałego używania. W jego kartki
wgryzły się brud i kurz. Sadze z ognisk palonych zimą w tajdze, może dym prochowy z pola
bitwy? Kartkowaliśmy go z szacunkiem.
- Można z tego zrobić ksero? - zapytał wreszcie pan Tomasz.
Archiwistka przecząco pokręciła głową.
- Niestety. To zbyt cenny materiał, żeby go kserować...
- Dlaczego? - zdziwił się szef.
- Zwiatło - powiedziałem. - W czasie kserowania na papier pada taka ilość fotonów,
jak przez trzy miesiące leżenia na słoneczku.
- Możemy służyć fotokopiami - powiedziała dziewczyna. - Albo mikrofilmem.
Zrobimy na pojutrze.
- Zgoda - kiwnąłem głową. - Poprosimy.
Tymczasem szef w zadumie przeglądał dokumenty. Znalazł dżarę, czyli rozkaz
wyjazdu podpisany przez Ungerna.
- Mamy datę opuszczenia Urgi przez profesora - powiedział. - To może się przydać.
- Mamy identyczny dokument po Kamilu Giżyckim - powiedziała dziewczyna. - Chcą
panowie rzucić okiem?
Dżara była niemal identyczna, tylko data o dwa dni pózniejsza. Szef na zakończenie
poprosił jeszcze o rękopis Puszcz polskich . Rękopis tkwił w sporej szarej kopercie. Razem
z nim pisarz zapakował garść fotografii i szklane negatywy. Było też zdjęcie piramidki.
- Ta jednak jest trochÄ™ inna - mruknÄ…Å‚ szef. - Ale podobna...
- Odnajdziemy ją - powiedziałem. - Tam, u zródeł Amuru...
Dochodziła osiemnasta. Opuściliśmy gościnne progi muzeum.
ROZDZIAA TRZECI
SPOTKANIE NA LOTNISKU " WROGOWIE CZY KONKURENCI? "
NOCNY LOT " POWITANIE " ZWIEDZAMY UAAN-BATOR "
SIEDZIBA %7Å‚YWEGO BUDDY, CZYLI JASNOWIDZ - PREMIEREM
Siedzieliśmy z szefem na gustownej ławeczce pośrodku hali odlotów lotniska
Szeremietiewo. Pan Samochodzik studiował w zadumie Moskowskije Nowosti , ja czytałem
zabraną na drogę książkę Ossendowskiego Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów . Niestety, nie
natrafiłem w niej na żaden ciekawy trop. Choć autor dość dokładnie opisał fascynującą acz
mroczną osobowość barona Romana, nigdzie nie wspomniał ani o swoim udziale w akcji
ukrywania depozytów, ani też o swoim przyjacielu Kamilu Giżyckim. Przeglądałem też
dziennik pisarza. Tam także nawet nie zająknął się o skarbie.
- Pasażerowie czekający na lot do Ułan-Bator udadzą się do stanowiska numer osiem -
wychrypiał głośnik po rosyjsku.
Wstaliśmy i ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Nieoczekiwanie Pan Samochodzik
chwycił mnie za ramię.
- Zobacz - mruknÄ…Å‚.
Przy odprawie stała wysoka, smukła dziewczyna o lekko skośnych oczach. Pchała
wózek inwalidzki, na którym siedział zakutany w pled staruszek wyglądający jak mumia.
- To oni - mruknÄ…Å‚em.
Przeszliśmy odprawę paszportową i znalezliśmy się na stanowisku odprawy celnej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]