[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Imię Ludwig Wolf znane było na całym kontynencie, lecz plotki co do wyglądu jego
nosiciela różniły się od siebie niczym płatki śniegu w największe śnieżyce, nawiedzające
nasze lądy. Dlatego pierwsze pytanie, które zadawałem ludziom, dotyczyło aparycji. Był to
potężny, ponad dwumetrowy, bardzo dobrze zbudowany i umięśniony osobnik. Jego łysą
głowę pokrywały mistyczne symbole, które jak wnioskuje ze złożonych mi relacji odnosiły
się do pogańskiego kultu Wodana. Za broń służył mu niesłychanych rozmiarów labrys.
Naoczni świadkowie twierdzili, że zwykły człowiek nie byłby w stanie go nawet udzwignąć.
Póznym popołudniem Ludwig z takim impetem otworzył drzwi karczmy, że omal nie
wyrwał ich z zawiasów. Lekko podpity, w towarzystwie dwóch dam o wątpliwej reputacji
stanął na samym środku sali, po czym rozejrzał się dookoła.
Gdzie ta szumowina, której ścięta głowa zapewni mi dostanie życie?! wrzasnął.
W tawernie zapanowała cisza.
Dziś nie wróci na noc odezwał się po której chwili barman.
100
A to ścierwo! Trudno więc. Każ przygotować pokój dla mnie i tej dwójki miłych
dam. Trochę się zabawię zanim zostanę bogatym panem powiedziawszy to, rzucił sakwę na
ladÄ™.
Następnego dnia, gdy szermierz siedział przy barze, łowca zszedł po schodach i wręcz
nie mógł powstrzymać swej radości.
Plugawa istota, która pożera ludzi, czyż nie? zapytał głośno.
Przybysz o niebieskawej skórze odwrócił lekko głowę i kątem oka spojrzał na osiłka.
Legendarny łowca, który zginie z mej ręki, czyż nie?
Ludwig zaśmiał się, po czym chwycił za labrys i z ogromną mocą uderzył nim
w podłogę, roztrzaskując tym samym kilkanaście desek. Niektórzy klienci przysięgali mi
pózniej, że uderzenie było tak silne, iż wywołany nim podmuch przewrócił najbliżej stojące
stoły. Osobiście śmiem wątpić w te plotki, jednakże nie mogę ich prawdziwości zanegować.
Stawaj do walki! głos miał ponoć przerazliwy.
Jego przeciwnik podniósł się ze stołka i powoli, nie okazując najmniejszych oznak
strachu, podszedł do niego.
Będziemy walczyć, panie miał powiedzieć ale nie tu. Udajmy się za miasto.
Tam, na zielonej polanie staniemy do pojedynku. Nie chcę bowiem narażać na straty mego
uprzejmego gospodarza, jego gości, ani okolicznych mieszkańców, czy też mienia, które do
nich należy.
Zaszczytne były to słowa, którymi jegomość zdobył przychylność przyglądających się
całej sytuacji gapiów. Zaczęli wznosić okrzyki ku jego chwale, jakby to był bohater jakiś.
Nawet chłopi, wśród których kanibal zebrał największe żniwo, słysząc o jego
wspaniałomyślności wspierali go podczas walki.
Gdy słuchałem opowieści o tym zajściu, po raz kolejny me ciało przeszedł dreszcz.
Wtedy ogarnęło mnie wielkie zdumienie oraz uczucie pogardy dla ich zachowania. Lecz dziś,
gdy tylko o tym pomyślę, czuję żal i współczucie. Współczucie dla słabego umysłu ludzkiego,
który w jednej chwili nienawidzi swego oprawcy, a w drugiej podziwia i wspiera. Rzecz to co
prawda przerażająca, jednakże w wielkim stopniu pokazuje, jak niedoskonałą istotą jest
człowiek.
Pojedynek odbył się na niewielkie polanie pośród świerkowego lasu. Wojownicy
ustawili się na jej środku, obserwatorzy natomiast ukryli się za drzewami, aby uniknąć
przypadkowego zranienia. Przyznać muszę, iż pojedynek, który mi opisano, przebiegał tak,
101
jak się tego spodziewałem. Ludwig szybko przeszedł do ataku. Pomimo jego postury posuwał
się zwinnie i z wielką gracją. Raz po raz wyprowadzał ataki ogromnym labrysem. Szermierz
skupił się na unikaniu ataków wroga, co przychodziło mu z dziecinną łatwością. Widać było,
że cała ta sytuacja coraz bardziej irytowała łowcę, który zaczął atakować z coraz większym
szaleństwem w oczach.
Któryś z obserwatorów utrzymywał, że jeden z ciosów olbrzyma trafił w dorodny
świerk, rosnący na skraju polany. Podobno nie stanowił żadnej przeszkody i powalony został
jednym cięciem. Z pewnością siła Ludwiga przewyższała siłę przeciętnego człowieka, ale czy
był on zdolny obalić drzewo z taką łatwością? Trudno mi oceniać.
Z czasem ataki łowcy straciły na szybkości oraz sile, coraz bardziej doskwierało mu
zmęczenie. Szermierz wyjął czarną szablę i jej płazem zablokował jedno z uderzeń. Przybysz
o wytatuowanej głowie zamarł ze zdziwienia oraz przerażenia. Chwilę pózniej, szybkim
ruchem szabli wytrącono mu labrys z rąk. Klęknął, po czym padł na ziemię.
Mimo jego grubiańskiego zachowania podczas pobytu w tawernie, oddać mu trzeba,
że prawdziwy był z niego wojownik. W walce szlachetny, dzielny i uczciwy. Trochę zbyt
pewny siebie, ale czyż pycha nie cechowała największy w świecie wojów?
Nie mam już sił miał powiedzieć, leżąc przed swym przeciwnikiem. Pokonałeś
mnie. Zetnij więc mi głowę, a w najbliższą środę oddaj me ciało wilkom na pożarcie, aby
trafiło do krainy, w której bóg walki, Wodan, króluje.
Niech się tak stanie, lecz to ja dla ciebie wilkiem będę odpowiedział.
Szybkim oraz precyzyjnym cięciem uśmiercił rywala. Głowę zakopał na środku
polany, ciało natomiast zabrał w głąb lasu. Była to kolejna sytuacja, w której ubolewałem nad
swą nieobecność w stolicy. Ciekaw bowiem byłem, co uczyniono z ciałem, a dociec tego nie
mogłem, gdyż żaden z obserwatorów nie zdobył się na trud podążenia za szermierzem.
Do Gandratorundu wróciłem kilka dni po śmierci Ludwiga. Wielce zdziwiony byłem,
widząc panujące tu zamieszanie. Początkowo myślałem, że nasz znajomy cudzoziemiec
znów pożarł kilku mieszkańców, jednak prawda okazałą się... powiedzmy inna . Trudno mi
stwierdzić, czy me domysły, czy prawdziwe zdarzenie okazało się straszniejsze. Co prawda
ofiara była tylko jedna, ale w takim stanie, że myśląc o tym nawet dziś, robi mi się słabo.
Mocno zdeformowane ciało kobiety znalezione zostało przez pasterza w pobliskim
potoku. Była naga, ręce oraz nogi powyginane miała w bardzo nienaturalny sposób, wszystkie
102
palce wybite i pozbawione paznokci, a jej twarz nosiła ślady wielokrotnego cięcia nożem.
Przerażający był to widok, lecz największe obrzydzenie wywołał u mnie wygląd ran, które
powstały na skutek urwania kobiecie piersi.
Z całą pewnością doszło w tym przypadku do brutalnego morderstwa. Chciałem winić
za tę zbrodnię szermierza, jednak mój zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że to nie w jego
stylu.
Ofiarę rozpoznano dzięki tatuażowi zielonego węża oplatającego prawe udo.
Kurtyzana-zabójczyni Eloise Empoisonneur, a przynajmniej taki nosiła przydomek, bo nikt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]