[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naprawdę zatrzymać.
- Ju\ wszystko w porządku? Cecile podniosła głowę i
zobaczyła Jacka. Ten widok sprawił jej ulgę.
- Tak - zapewniła go.
- Pomóc ci dojechać do domu?
- Ja ją zawiozę - wtrącił się Rand. - Byłbym ci wdzięczny,
gdybyś mógł zabrać stąd mój samochód.
- Nie ma problemu - stwierdził Jack i znów zwrócił się do
Cecile. - Czy Gordy i CeeCee sÄ… u twojej matki?
- Tak.
- Zawiozę tam Denta i powiem jej, co się stało. Znając
twoją matkę, jestem pewien, \e zechce zatrzymać dzieci do
jutra.
Cecile westchnęła. Jack miał rację. Jej matka wiecznie
szukała pretekstu, by zabrać dzieci do siebie. Tym razem
nadarzała się jej wyjątkowa okazja.
- Nie mam co do tego \adnych wątpliwości. Dzięki, Jack.
- Nie ma za co. Uwa\aj na tę nogę. Jack odszedł i Cecile
znów została sama z Randem.
Nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłaby
powiedzieć. Rand w dalszym ciągu trzymał dłonie na jej
łydce. Stopą dotykała jego brzucha. Intymność sytuacji była
bardzo niezręczna.
- No dobrze! - zawołała w końcu z udawaną wesołością. -
Chyba trzeba wracać do domu.
Rand ostro\nie zdjął z kolan jej stopę, wstał i wziął Cecile
na ręce. Próbowała się opierać.
- Rand, to nie jest konieczne. Mogę iść sama - zawołała.
Zatrzymał się i spojrzał na nią groznie.
- A ja mogę cię zanieść, więc lepiej mocno się mnie
trzymaj.
- Czy masz elektryczną poduszkę? Cecile stłumiła
westchnienie. Ciekawe, co ten facet jeszcze wymyśli? Jak na
jeden dzień, miała ju\ zupełnie dosyć bycia niańczoną. Droga
do domu była dla niej cię\ką próbą cierpliwości. Rand
prowadził samochód w \ółwim tempie, \eby za bardzo nie
trzęsło. A jakby jeszcze tego było mało, uparł się wnieść ją do
domu, poło\ył do łó\ka, umieścił poduszki pod plecami i
przyło\ył do uło\onej wysoko nogi worek z lodem. Cecile
pomyślała, \e jeśli Rand ugotuje jej rosół, to wyleje mu go na
głowę. Mo\e wtedy wreszcie dotrze do niego, \e ona nie
\yczy sobie, by koło niej skakał!
- Nie mam - skłamała z nadzieją, \e Rand wreszcie sobie
pójdzie.
- Skoczę do apteki i kupię ci poduszkę - odrzekł i sięgnął
do kieszeni po kluczyki od samochodu.
- Poczekaj! - zawołała Cecile z desperacją. - Chyba
jednak jÄ… mam. Poszukaj w holu, w szafie z bieliznÄ….
W pół minuty pózniej Rand ju\ stał przy jej łó\ku z
poduszką elektryczną. Włączył ją do kontaktu, zabrał worek z
lodem i poło\ył poduszkę na kostce swojej pacjentki. Cecile
patrzyła na jego dłonie, du\e i mocne, o grzbietach pokrytych
jasnobrązowymi włoskami. Długie palce o krótko obciętych
paznokciach przesuwały się sprawnie po jej skórze. Ręce
Dentona wyglądały podobnie, coś jednak ró\niło je od dłoni
Randa. Cecile zaczęła się zastanawiać, co to takiego, i po
chwili zrozumiała: te ręce były dobre. Właśnie tak, pomyślała
z twarzą ściągniętą grymasem. Dotyk Randa był równie
mocny i zręczny jak dotyk Dentona, ale wyczuwało się w nim
łagodność i ciepło, podczas gdy dotyk Dentona zawsze był
chłodny, niemiły.
- Trzeba co piętnaście minut zmieniać zimny kompres na
ciepły i odwrotnie, \eby noga nie spuchła - rzekł Rand,
zwijając poduszkę, którą następnie podło\ył jej pod stopę.
Cecile odniosła wra\enie, \e zacznie krzyczeć, jeśli Rand
zrobi dla niej coś jeszcze. Miała ochotę sklonować go i
podesłać kopię którejś ze swoich samotnych przyjaciółek.
- Rand, naprawdę, dosyć ju\ dla mnie zrobiłeś -
westchnęła. Powoli odsunął się od jej łó\ka. Cecile nie chciała
go urazić. W końcu robił, co mógł, by ul\yć jej w bólu.
Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
- NaprawdÄ™ doceniam twojÄ… pomoc, ale ju\ wystarczy.
Wracaj do domu.
- Przecie\ nie mo\esz chodzić. Jak sobie poradzisz, jeśli
będziesz czegoś potrzebować?
- Niczego ju\ nie potrzebujÄ™. Poza tym zawsze mogÄ™
zadzwonić do mamy albo do Malindy.
Wyraz jego twarzy powiedział jej, \e Rand nie ustąpi tak
łatwo. Uśmiechnęła się z jeszcze większą słodyczą.
- Zanim pójdziesz, czy mógłbyś przynieść mi z kuchni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]