[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kościoła. Wrócili po dwóch godzinach, za nimi zaś nadciągnęli goście.
115
S
R
- Zjemy kolację i trochę odpoczniemy przed pokazem - powiedział Gil.
Zjedli jaja na bekonie przy wtórze dobiegających z ogrodu śmiechów,
toastów i przemówień. Jane pomyślała, że gdyby wychodziła za mąż za
Kennetha, jej wesele byłoby z pewnością podobne. A wesele z Gilem...? Czy w
ogóle będzie jakieś wesele? Mimochodem pogładziła plastikowy pierścionek,
który zdobił jej lewą rękę. Gil nigdy nie wspominał o ślubie... Na chwilę
wróciło jej wrodzone poczucie rozsądku i zganiła samą siebie za pomysł
poślubienia mężczyzny, który nie miał nawet stałego miejsca zamieszkania...
Ale zdrowy rozsądek zniknął równie szybko, jak się pojawił - i znów
zmarszczyła brwi.
- Zatańczymy? - spytał Gil, eleganckim gestem podając jej ramię, gdy z
ogrodu zaczęły dobiegać dzwięki muzyki. - Będziemy potrzebni, dopiero gdy
zrobi się całkiem ciemno - pospieszył z wyjaśnieniem.
Przytuleni, tańczyli w rytm wolnej, romantycznie nastrajającej melodii.
Jane, widząc w oddali falującą białą suknię panny młodej, zastanawiała się, czy
Patrycja jest teraz równie szczęśliwa... Wszystko zdawało się docierać do niej
przez jakąś srebrzystą mgłę szczęścia. Jakby z wielkiej odległości zauważyła
przyjazd kolejnego samochodu i paniÄ… Delford spieszÄ…cÄ… mu na powitanie. Z
wozu wysiadł mężczyzna w towarzystwie wspaniałego basseta.
- Oto drugi pan młody - powiedziała Jane, przypominając sobie zarazem
o Perrym, którego należało wyprowadzić na krótki spacer.
Z niechęcią oderwała się od Gila i podeszła do przyczepy.
- Gil, drzwi są otwarte! - krzyknęła przerażona.
- Niemożliwe, przecież je zamknąłem...
- Przekręciłeś klucz?
Nie odpowiedział. Na drzwiach widać było głębokie ślady psich
pazurów; Perry musiał być bardzo zdeterminowany...
116
S
R
- Tylko bez paniki - powiedział Gil. - Znasz go przecież, z pewnością
krąży wokół gości i żebrze.
- Miejmy nadzieję, że to prawda. Chodzmy!
Pospieszyli w kierunku markizy, jednocześnie starając się nie rzucać w
oczy. Nigdzie nie było śladu Perry'ego. Ale pod długimi, zwisającymi
obrusami każdy mógł się ukryć... Nie było rady, musieli dyskretnie
zanurkować pod stół. Chwilę pózniej nad ich głowami rozległo się pełne
przerażenia zawodzenie pani Delford, które osiągnęło apogeum, gdy gospodyni
dotarła do markizy.
- Mamo, co się stało? - To był głos Patrycji.
- Tilly zniknęła! Wykopała dziurę pod ogrodzeniem... Och, Boże, Tilly,
gdzie jesteś, maleńka?
- Byłem przy przyczepie, proszę pani... - To był głos obcego mężczyzny.
- Chyba ci dwoje też zniknęli.
- Porwali moją Tilly! - zawyrokowała generałowa.
- Kochanie, czy nie moglibyśmy tu pozostać, dopóki wszyscy nie rozjadą
się do domów? - spytał błagalnie Gil, ukrywając twarz w dłoniach.
- Musimy stawić czoło niebezpieczeństwu! - Jane wzięła go za rękę i
wynurzyli się spod stołu niczym para niesfornych dzieciaków.
- Gdzie jest moja Tilly? - napadła na nich pani Delford.
- Nie mamy zielonego pojęcia - odparła spokojnie Jane.
- Zginął również Perry... - wtrącił Gil. - Ale to z pewnością nic nie
oznacza...
- Oczywiście, że oznacza! - krzyknęła pani Delford. - Och, moja biedna
Tilly! Gdzie jesteÅ›, skarbie...?
- Są tam! - zawołał jeden z gości.
117
S
R
Wszystkie głowy odwróciły się jednocześnie. W odległości kilkunastu
metrów, pod drzewem udekorowanym kolorowymi lampionami, radośnie
baraszkowali kochankowie.
- Obawiam się, że jest już za pózno - powiedział Gil.
Oczy generałowej ciskały błyskawice.
- Zapłacicie mi za to! - oświadczyła tonem zimnym jak lód. - Kto
wypuścił tego kundla?!
To była kropla, która przelała puchar. Gil wyprostował się z godnością,
po czym oświadczył, nie kryjąc urazy:
- Pragnę panią poinformować, że imię mego psa brzmi Książę Perykles
Heyroth Talleyrand z Moxworth. Czwarty!
- Och, doprawdy? - prychnęła pani Delford z nie skrywaną ironią. - Z
pewnością wymyśliliście to wczoraj w nocy!
- Nie powtarzałam Gilowi naszej rozmowy - obruszyła się Jane.
- Nie wierzę ci, moja droga. Jeśli to... zwierzę pochodzi z hodowli
Moxworth, to ja jestem królową Saby!
- A zatem, jeśli Wasza Królewska Mość zechce chwilę poczekać - wtrącił
uprzejmie Gil - przyniosÄ™ papiery Peryklesa.
Poszedł prosto do przyczepy, pozostawiając Jane na łasce towarzystwa.
Patrycja z wyraznym współczuciem wcisnęła jej w dłoń kieliszek szampana.
Dla Jane były to najbardziej nieprzyjemne minuty w życiu. Pani Delford raz po
raz rzucała jej piorunujące spojrzenia, właściciel Berta miał wielce urażoną
minę, sam zaś Bert rozglądał się wokół całkowicie zdezorientowany.
Na szczęście Gil wkrótce wrócił z dokumentami, na widok których na
twarzy pani Delford nastąpiła gwałtowna zmiana. Jane wstrzymała oddech. Ale
pani Delford ulepiona była z twardej gliny i nie poddawała się łatwo.
- To nie ten sam pies - oświadczyła. - Nie może być.
118
S
R
- Proszę przeczytać dokładny opis i porównać go z Perrym -
podpowiedział Gil, przywołując psa.
Perry przybiegł radosnymi susami, a za nim podskakiwała adorująca go
Tilly. Pani Delford przyglądała mu się uważnie, zerkając co chwila do
papierów. Wreszcie podniosła zdumiony wzrok.
- Ale jak to się mogło stać...?
- To już nie ma znaczenia - wtrąciła szybko Jane. - Najważniejsze, że
spełniło się pani najskrytsze marzenie. Teraz pozostaje nam tylko porozmawiać
o kosztach...
- Co takiego?
- Tysiąc funtów, o takiej cenie pani wspominała? - ciągnęła rezolutnie
Jane. - Zważywszy wartość szczeniąt, zwróci się to pani z nawiązką.
- Ale przecież ustaliliśmy stawkę za Berta! - włączył się właściciel
drugiego psa.
- On przecież nic nie zrobił - zaprotestowała pani Delford.
- To nie jego wina, że się spóznił...
- Oczywiście, Bert musi również dostać zapłatę - wtrąciła Jane
pojednawczo. - Biorąc pod uwagę szczególne okoliczności, pan Wakeham
skłonny jest podzielić się pieniędzmi na pół.
- Zgadza się pan? - spytała generałowa, patrząc podejrzliwie na Gila.
- Decyzja należy do mojego doradcy finansowego - powiedział z
uśmiechem, wskazując na Jane.
- W geście dobrej woli - dodała Jane - pozwalamy, aby nasz cenny pies
spędził z Tilly więcej czasu.
Twarz pani Delford promieniała szczęściem. Zewsząd dobiegały radosne
okrzyki i śmiechy. Patrycja poczęstowała wszystkie psy weselnym tortem.
Wreszcie ktoś sobie przypomniał o zapowiadanym pokazie sztucznych ogni.
119
S
R
Pani Delford wzięła Tilly na ręce, nim jednak odeszła, spojrzała Jane prosto w
oczy.
- NaprawdÄ™ jest pani dyrektorem banku?
- Tak - potwierdziła Jane, nie kryjąc uśmiechu.
Dotąd żaden pokaz nie był tak wspaniały. Gil skoncentrował się na
białych i srebrnych kolorach, od czasu do czasu dodając intensywną barwę,
aby uniknąć monotonii. Finał zaś był olśniewający - na niebie pojawiły się dwa
splecione serca. Na ten widok goście poderwali się z miejsc, wydając radosne
okrzyki.
Po pokazie przyjęcie dobiegło końca. Jane i Gil w doskonałym nastroju,
objęci ramionami, udali się wolnym krokiem do swojej przyczepy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire