[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koleżankom w Anglii, jak pracują pielęgniarki francuskie.
- O której musisz wyjechać? Czy przyjdzie ktoś do grand-mere?
- Powinienem tam być o dziesiątej, ale chciałbym przyjechać nieco
wcześniej z powodu chwilowych kłopotów z personelem.
Starała się ukryć rozczarowanie.
- 52 -
S
R
- Może lepiej będzie, żebym pojechała kiedy indziej, a jutro poczekam na
fizjoterapeutÄ™.
- Berthe będzie tu od ósmej, a potem zejdą się jej rówieśnicy zaproszeni
na lunch - wyjaśnił.
- W takim razie będę gotowa, jak tylko przyjdzie Berthe. - Uśmiechnęła
się promiennie. - Nie możemy ryzykować i zostawiać grand-mere samej,
stwarzając jej okazję do zniweczenia kuracji ucieczką na wspinaczkę górską
albo konną przejażdżkę.
- Zdaje się, że już ją rozgryzłaś!
- Wspaniała kobieta. Takiej babci można ci tylko pozazdrościć!
- Wez ją sobie! Możesz ją sobie wziąć na zawsze! - zawołał, podnosząc
się z fotela. - Bywa taka uparta, że czasami aż ręce mi opadają.
- Czy przypadkiem nie przekazała tego genu komuś w rodzinie? -
zażartowała, przyjmując jego pomocną dłoń.
Całkiem już zapomniała o powodach, dla których należało unikać takiego
kontaktu. Zacisnął mocne palce na jej szczupłej ręce i pociągnął ją z fotela tak
gwałtownie, że zachwiała się i oparła dłoń na gorsie jego koszuli.
Znieruchomiała niczym sarna w światłach samochodu. Wpatrując się w
jego twarz, zorientowała się, że i on jest poruszony tą nagłą bliskością.
Gdy powoli brał ją w ramiona, ogień migoczący w kominku rzucał
niesamowite cienie na jego brodatÄ… twarz, nadajÄ…c jej tajemnicze, egzotyczne
rysy.
- Val... - szepnął, wpatrując się w jej wargi, po czym pochylił nad nimi.
Nie opierała się.
- 53 -
S
R
ROZDZIAA PITY
Jego wargi musnęły ją delikatnie i niemal lękliwie, jakby nie był pewien
jej reakcji.
Zaskoczona, wydała stłumiony okrzyk, z czego Gilbert natychmiast
skorzystał: powiódł językiem po jej ustach, po czym z cichym westchnieniem je
pocałował. Na ułamek sekundy znieruchomiała, oszołomiona niezwykłym
doznaniem, lecz po chwili poddała się, przyjmując jego bliskość. Przywarli do
siebie tak mocno, że nie wiedziała, gdzie przebiega granica ich ciał.
- Ach, Valentine, que tu est belle - usłyszała jego gorący szept i poczuła
jego dłonie ześlizgujące się ku jej talii.
Wcale nie musiała tłumaczyć sobie z francuskiego tego komplementu!
Zrozumiała go w lot i przyjęła z ogromnym zadowoleniem.
Kilka chwil pózniej dokonała kolejnego odkrycia. Jeszcze nigdy jej
reakcja nie była tak spontaniczna i gwałtowna. Po raz pierwszy w jej życiu jeden
pocałunek tak bardzo zawrócił jej w głowie.
To, co łączyło ją z Michaelem, było bezbarwne, blade w porównaniu z
tym, co teraz się z nią działo. To zle. Nie wolno jej tak reagować. Nie powinna
dać się dotknąć wargom Gilberta ani cieszyć pieszczotą jego dłoni.
Odwróciła głowę.
- Nie mogę... Nie wolno - szeptała ponaglana wyrzutami sumienia.
- Czego nie wolno?
Każde z tych słów było niczym pieszczota. Nie potrafiła mu się oprzeć.
Zamknęła oczy i przystała na następny, jeszcze gorętszy pocałunek.
- Nie! - krzyknęła, gdy w końcu zdołała wyrwać się z jego objęć. - Tak
nie można! To nieetyczne!
Drżąc grzesznym podnieceniem, starała się wytrzymać jego twarde
spojrzenie.
- 54 -
S
R
- Dlaczego? - Po raz pierwszy jego głos zabrzmiał obco. - %7ładne z nas nie
jest z nikim związane, a oboje tego chcemy... - Pogładził palcem jej policzek.
- Ale prawie się nie znamy! - broniła się żarliwie. Była zła na siebie, że
dopuściła do takiej sytuacji. - Poznaliśmy się kilka dni temu...
- Aha - rzucił, jakby dopiero teraz pojął, o co jej chodzi. - Chcesz
powiedzieć, że Anglicy unormowali również i tę dziedzinę?
- Tak... Nie... - Zignorowała jego złośliwą uwagę. - Nie jestem jeszcze
gotowa. To za szybko. Poza tym ja...
Urwała, przerażona słowami, które cisnęły się jej na usta.
Jestem mężatką.
Zdanie to dzwięczało jej w głowie, jakby je już wypowiedziała.
Jednocześnie poczuła przeszywający ból.
Już raz posłużyła się tym argumentem: jakieś trzy miesiące temu, kiedy
na oddziale zjawił się nowy, nad wyraz natarczywy lekarz. Wtedy to
wytłumaczenie wydawało się jej prawdziwe. Nadal bowiem w niewyjaśniony
sposób czuła się żoną Michaela.
Lecz tym razem było inaczej.
Coś się w niej zbuntowało i odmówiło użycia Michaela jako tarczy, mimo
że Gilbert oczekiwał od niej czegoś więcej niż tylko towarzystwa podczas
zwyczajnej randki.
- Dobrze, Val. Uszanuję twoje zastrzeżenia, ale w ramach rekompensaty
chcę, żebyś spędzała ze mną więcej czasu. W ten sposób, zgodnie z twoją
sugestią, będziemy mieli okazję lepiej się poznać.
- Ale ja nie powiedziałam...
- Mam jeszcze sporo do przeczytania przed spaniem - ciÄ…gnÄ…Å‚, jakby w
ogóle jej nie słyszał. - Wobec tego teraz cię pożegnam, a spotkamy się rano, tak
jak się umówiliśmy.
Odwrócił się i wyszedł z salonu, jakby ostatnie trzydzieści minut upłynęło
im na niewinnej rozmowie.
- 55 -
S
R
- Podły! - Od kilku godzin powtarzała ten epitet, przewracając się z boku
na bok i wyładowując złość na Bogu ducha winnej poduszce. - Jak ja mam
zasnąć, skoro nie mogę przerwać tej gonitwy myśli!
To prawda, że starała się je uporządkować, ale gdyby zdobyła się na
szczerość, musiałaby się przyznać, że przyczyną jej udręki są uczucia.
Sugestia Gilberta, że również Michael, nie tylko mały Simon, mógł być
ofiarą wypadku, pomogła jej pozbyć się znacznej części brzemienia gniewu,
które dzwigała przez całe dwa lata.
Lecz to uczucie ulgi, zamiast rozniecić na nowo jej miłość do Michaela i
uczynić jego wspomnienie jeszcze bliższym sercu, zdawało się uwalniać ją od
niego, jakby wyzbycie się gniewu pozwalało jej rozstać się z nim ostatecznie.
Rozpłakała się, dając upust żalowi z powodu straty męża. Dawniej ból ten
przytępiał gniew, który ogarniał ją na myśl, że Michael postanowił oszczędzić
sobie i ich synkowi tragicznego losu ludzi cierpiÄ…cych na plÄ…sawicÄ™, nie liczÄ…c
siÄ™ z jej uczuciami.
Teraz jednak musiała ostatecznie uznać, że skoro nie godził się na to, by
za jakiś czas stać się psychicznym i fizycznym wrakiem, wybór należał do
niego. Najbardziej bolało ją to, że podjął tę decyzję także w imieniu ich
ukochanego dziecka i zakończył ich żywot, pozbawiając ją nawet możliwości
pożegnania się z nimi.
- To straszne! - szepnęła. - Przecież wiedział, że starałabym się go
powstrzymać...
Nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości. Walczyłaby jak lwica.
Westchnęła głęboko do tych znajomych myśli. Po chwili zdała sobie
sprawę, że tym razem coś się jednak zmieniło.
Poczuła, że ten wielki gniew i oburzenie, jakie odczuwała wobec
Michaela za to, że nie dał jej szansy poszukania innych rozwiązań, łagodniał,
ustępując miejsca smutkowi z powodu niepotrzebnej śmierci dwóch istot w
wypadku drogowym - niezależnie od tego, jak do niego doszło.
- 56 -
S
R
Lecz gdy zasypiała już nad ranem, nie towarzyszył jej smutek za
utraconym mężem i dzieckiem, lecz wspomnienie pocałunków Gilberta i ciepła
jego ramion.
- Bonjour - powitał ją niski, matowy głos, gdy weszła do jadalni.
Gilbert przeszył ją spojrzeniem od stóp do głów, aż zadrżała, po czym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]