[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Adam. (po chwili) Ty w rzeczywistości nigdy nie wierzyłeś w sztukę, Maks. Maks. Ja? Jak
to? Nie dawno twierdziłeś coś wręcz przeciwnego. Adam. A jednak... Nie wierzysz, \e obraz
jest zdolen rozło\yć człowieka... przetworzyć człowieka - Maks. "Ecce Homo"? Adam.
(milczy) Lucjan. Mo\e jednak, Adasiu, zechcesz podejść z nami kilka kroków. Adam. Nie
mogę. Mam bardzo wa\ne spotkanie. Lucjan. Tak? Adam. Zale\y od niego właściwie wynik
wszystkiego... Lucjan. Nie mam najzupełniej pojęcia, o co mo\e tutaj chodzić. Wyrzucam
sobie tylko, \e straciłem z tobą bli\szą łączność przez ten okres, a nie śmiem zapytać wprost...
Adam. Chodzi o to, mój drogi, \e jestem, jak widzicie, kwestarzem miejskiej ogrzewalni...
Lucjan. No więc co? Adam. A mo\e się zdarzyć, \e pójdziemy dalej... To właśnie zale\y w
du\ej mierze od wspomnianego spotkania. Lucjan. A zatem... nie będziemy przeszkadzać.
Jerzy. Dobranoc panu. Adam. Dobranoc. A nie zapominajcie, \e jestem kwestarzem. (Pani
Helena z Mę\em. Zbli\ają się) (Zdejmuje rękawiczki) (Wrzuca do puszki kwestarskiej
pierścienie zsunięte z palców) (Bez słowa) Adam. Bóg zapłać. Głosy: Dobranoc. 9. Zaraz po
tym rozstaniu wyłoniła się ogrzewalnia. W jednolitej przestrzeni świadomości zajmuje ona
nie mniej miejsca ni\ wszystkie poprzednie zdarzenia. Adam słyszy, jak uderzają w
przyspieszeniu tętna w jego skroniach. Zbyt szybko przeszedł, prawie przebiegł tę odległość
do ulicy Wykręt 7. Zwiatło jednej lampy u powały jest bodaj słabsze ni\ zwykle. Ludzie
siedzą lub na wpół le\ą na swoich pryczach, szczególniej zgęszczeni wokół mówcy, który
stanął w pośrodku. - ...Chodzi o to, \e wy macie prawa ludzkie, powiedzmy inaczej: \e wy
macie prawo do praw ludzkich. Tymczasem prawa tego wam zaprzeczono. (Jakiś głos:) - Kto
zaprzeczył? - Kto? - Niepodobna wskazać jednego sprawcę. Trzeba po kolei demaskować
całe zespoły ludzi, cały splot bezprawia i krzywdy... Oczywiście nikt nie przyszedł tutaj, nie
pokazał palcem na ciebie lub na ciebie i nie powiedział: ty tracisz prawa, ty nie masz praw.
Tego nikt nie zrobił. Ale uczynił to samo zbijając miliony, piętrząc akcje, zasypując świat
mrowiem papierków, których pokryciem jest twoja praca lub twoja nędza. Wszystko jedno.
Praca płodzi nędzę, a nędza słu\y pracy. Jedno i drugie pomaga im gromadzić i porastać.
Gromadzić i porastać! Rozumiecie - Bo to wszystko z pominięciem ciebie, ciebie, ciebie, was.
To wszystko przez wyłączenie, przez zaciskanie obręczy. Pewnie - nie dzwigną ciebie, bo
wówczas pęknąłby ten czarodziejski pierścień, którym ścisnęli ka\dego i wszystkich, prócz
siebie. Tą obręczą oddziela się ich nieokiełznana wolność od waszej niewoli. Z was \aden nie
posiada niczego. Nie jest twoją nawet ta prycz z desek, nawet ta wiązka słomy, na której
trudno ci przele\eć do rana - a musisz. - Ale zrozumcie; Jeszcze nie to jest najgorsze.
Najgorsze jest to, o czym chcą was przy tym przekonać: \e to wszystko, a raczej to nic, które
macie, \e to wszystko wam się nie nale\y, \e to wszystko z łaski, z miłosierdzia. I słuchajcie.
To samo wcią\ wrzeszczą w uszy robotnikom po fabrykach, górnikom po kopalniach,
najemnikom po majątkach. Tyś jest stworzony do tego, by nie mieć niczego, oni - aby
posiadać wszystko. Przyszedłem tu obudzić to, co w was drzemie. Wiem, \e wszyscy
myślicie to, co ja w tej chwili. Wszyscy to myślicie, ale nikt nie odwa\y się tego powiedzieć
głośno. Dlaczego? Dlaczego nie wydobędziecie tej siły, która w was jest? Dlaczego
pozwalacie się przygnębić nędzy i tamujecie w sobie słuszny bunt? Dlaczego milczy w was
gniew? Nie lękajcie się! Dostarczcie tylko gniewu, a znajdą się siły, które zdołają ująć go,
wykorzystać i poprowadzić! - - (Wśród zebranych na razie \adnego odzewu) (Adam jest ju\
od dłu\szej chwili. Słucha z przejęciem) - Nie oczekujcie miłosierdzia! Miłosierdzie was
poni\a. Wy go nie potrzebujecie. Zrozumcie\, \e wam siÄ™ po prostu nale\y to wszystko. Nic z
łaski. Miłosierdzie jest ponurym cieniem, w którym tajemniczy, niepojęty bogacz usiłuje
ukryć właściwe swe oblicze - ale w tym samym cieniu chce równocześnie, pogrą\yć
wszystkich was - waszą sprawę, waszą słuszność, wasz gniew. Strze\cie się apostołów
miłosierdzia! Są waszymi wrogami! (Jakiś głos:) - O kim on mówi? - Wyraznie chodzi mu o
kogoś - (Adam stoi nieporuszony w cieniu blisko drzwi) (Inny głos:) - Ale co z tego, panie, co
mówisz - jak człowiekowi głód skręca kiszki, a grzbietu nie ma czym okryć. (Inny:) - Głupi!
Jemu nie o to chodziło. (Tamten:) - A o co? (Ginie w gwarze innych głosów) (Ktoś:) - Ale
powiedz pan, co cię tu sprowadziło? (Inny:) - Właśnie. Mówca. Chciałem wam udowodnić, \e
się o was myśli. O wasze prawa walczy. Potrzeba tylko waszego gniewu. (Ktoś:) - E, panie! Z
tym gniewem, z tym gniewem! Szarp\e siÄ™, to ciÄ™ zamknÄ…, gdzie trzeba - i tyle. (Inny:) - Albo
ci kaganiec nało\ą. Mają sposoby. Mówca. Właśnie o to rzecz, aby się wydobyć. (Ktoś:) - Ale
jak? Którędy? Mówca. Dajcie tylko wasz gniew! (Ktoś:) - Tegoć nigdy nie zabraknie. (Inny:)
- I có\ nam z tego? Mówca: - Bo tchórzycie, gdy przyjdzie do czego - (Wielu:) - E! - Aatwo ci
gadać, gdy masz do czego zęby wbić - - I niezłe palto na grzbiecie - - Tak, tak! - Ale pobądz
no jednym z nas! - Właśnie! - Poszczękaj no czasem zębami! ... zębami - - I ocygań \ołądek
przez parę wieczorów! ... wieczorów... Właśnie. Ocygań brzuch! (bardzo mocno) - To ci mina
zrzednie! (Całkiem na boku Adam. Słowa ledwo dosłyszalne przez mrok:) - Pobądz jednym z
nas! Pobądz jednym z nas! (Trzęsie głową. Dr\y na całym ciele) (Teraz mówca usiłuje
opanować zachwiane poło\enie:) - Nie zrozumieliście ani słowa. Przecie\ wam mówię, \e się
o was myśli - a ja przyszedłem wam tylko uświadomić, jaką siłę nosicie w sobie. (Ktoś w
tłumie zaśmiał się:) - Jaką tam znowu siłę? (Zmiech powszechny) (Ktoś inny zabiera głos z
wielkim przekonaniem:) - To, coś pan mówił, niechby się spełniło. Nie byłoby zle. Tylko, \eś
pan to mówił, a nic się nie spełnia... W tym cała rzecz... - W tym cała rzecz... Mówca.
Właśnie przyszedłem was przygotować na to, \e się mo\e spełnić. śe się spełni. I to ju\
niedługo. - Niechby! - A ty skąd o tym wiesz? - A właśnie? Skąd wiesz? (Tu i tam podnoszą
się głosy:) - Nas tu ju\ przeró\ni nawiedzali. (Ktoś:) - Był taki - pamiętacie - co się zapierał,
\e ju\, ju\. A gadał jakby wró\ył z kart. Ale co? Potem poszedł, a my zostali. Zostali tym,
czym byli przedtem. Ot i wszystko. (Inny:) - A ty, co zamierzasz zrobić? Zostaniesz tym,
czym byłeś. Prawda? Mówca. Ale\ musicie zrozumieć, \e wchodzą tutaj w grę olbrzymie
rzesze. Nie jesteście wy jedni. Myśli się o milionach. (Ktoś:) - To i pójdziesz, a my
pozostaniem. Mówca. Nie zrozumieliście niczego, ni słowa. (Któryś:) - Daleko od nas do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]