[ Pobierz całość w formacie PDF ]
organizacja Kościoła, prawdziwa spadkobierczyni jurysprudencji rzymskiej, decyduje, czego
domaga się tak zwana przez Papieża "cała prawda o człowieku" dzisiaj i na przyszłość? Czy
Papież, nawet gdyby wbrew oczekiwaniom tego zapragnął, mógłby wystąpić z tego
środowiska beznadziejności? Podjąć raz osobiste ryzyko zerwania z watykańską ciasnotą
swojej nadziei?
Może chodzi o zrozumienie, że zdolność Kościoła do tego, ażeby niósł w przyszłość
idee chrześcijańskie i wzbudzał uzasadnione nadzieje, będzie tym mniejsza, im wyrazniej do
świadomości ludzkiej docierać będzie organizacyjny charakter katolicyzmu. Wszak ta
organizacja posługuje się także każdym papieżem jako - wymienną z konklawe na konklawe -
figurą dziobową charyzmatu. Przynajmniej dopóty, dopóki papież nie zaktywizuje się
reformatorsko na tym kamienistym polu urzędowej biurokracji i nie przestanie, jako święty
głupiec systemu, zadowalać się wygłaszaniem apelów i deklaracji.
Właśnie tu, w swym własnym środowisku, Jan Paweł II zawiódł, dopuszczając się
niezliczonych zaniedbań. Obudzenie tu wewnętrznej nadziei byłoby możliwe, gdyby Wojtyła
tego zechciał. Lecz on się nie sprawdził. Wolał światu głosić nadzieję, której nie był w stanie
urzeczywistnić. W swoim własnym Kościele, gdzie mógłby rozstrzygać i spełniać, cokolwiek
by zechciał, on tylko pogrzebał nadzieje wielu.
Wojtyła chce, to taka elitarna ambicja, być papieżem świata i przemawiać do
wszystkich ludzi. Byłoby uczciwiej, gdyby ten arcypasterz poprzestał na tym, aby zaistnieć
dla swojego własnego Kościoła i przynajmniej tym ludziom w swojej własnej zagrodzie
przynieść konkretną nadzieję.
VII .
DOBRE SAOWO Z WYSOKA
OdstraszajÄ…ca moc wymowy apodyktycznej
Papież Wojtyła nie powinien, jak stwierdza Messori, swoją książką "narażać się na
ryzyko, nieuniknione jako skutek oddziaływania bezwzględnych mechanizmów massmediów"
i na to, "że jego głos zostanie zagłuszony przez chaotyczny zgiełk świata, który wszystko
zamienia w banalne widowisko, pełne wzajemnie sprzecznych opinii i bezustannej gadaniny"
(PPN 10). Pobożne życzenie, jednak uzasadnione, jeśli wziąć pod uwagę strategię tych,
których "bezustanna gadanina" reklamuje tę książkę i niemiłosiernie ją forsuje na rynku.
Ale i w tekście kryją się pułapki. Odnowa z pewnością nie zasadza się na aktywności
jako takiej, na uprawianiu tego, co nowe, dla samego siebie, ale na słowie i prawdzie. Stara
zasada scholastyczna agere sequitur esse, działanie wiedzie się z bytu, znajduje swe
usprawiedliwienie (PPN 55). Tym bardziej trzeba się domagać odpowiedzi, jak Wojtyła
interpretuje słowo prawdy.
Czy stanowi ono dla niego nośnik i treść objawienia, czy wyraz określonej, ujętej w
zdania doktryny? Czy prawdziwość jego wywodzi się z życiowego spełniania się wszystkich
członków Kościoła, czy z pouczeń, które wybrani dostojnicy wygłaszają, domagając się
posłuszeństwa? Odpowiedzi na te pytania udziela w znacznej mierze badanie stylu, jakim
przemawia Papież. Ujawnia się w nim drobiazgowo, jak Wojtyła się obchodzi ze słowem.
Niewątpliwie także i Papież - zwłaszcza tak rozmiłowany w obfitości słów jak
Wojtyła - wspiera się ludzmi, którzy piszą mu przemówienia. Jednak odpowiedzialni za te
słowa nie są tak po prostu ci piszący. Odpowiedzialność za nie bierze na siebie ten, kto
podsunięte mu słowa czyni papieskimi, sam je wygłaszając publicznie. Wszak to on zlecił
napisanie tych tekstów i należy przyjąć, że rozumie, co czyta. Na nim więc spoczywa ciężar
tych słów; jak również wywoływanych przez nie reakcji. Dotyczy to w szczególności takiej
książki, jak obecna, "napisanej własną ręką Papieża" (PPN 12).
Nawet i Papież, kiedy mówi, posługuje się mową ludzką, a nie Boską. Więc każde
jego słowo podlega ludzkiej krytyce. Milcząca recepcja tego, co powiedziano i napisano,
dotyczy tego przypadku najdokładniej tak samo, jak innych, czego nie unieważnia fakt, że
pisarz lub mówca jest papieżem. Jakikolwiek rodzaj papolatrii byłby tu nie na miejscu i chyba
do tego również można odnieść sÅ‚owa dogmatyka Gottholda Hasenhüttia: "Nie dlatego jest to
prawdziwe, iż papież tak powiedział, ale dlatego, iż jest prawdziwe, może to czasem
powiedzieć także i papież."
Jan Paweł II raz po raz ośmielał ludzi do prawdy; nie wykluczając przy tym z góry, z
poszukiwania prawdy, swojej własnej osoby. Mimo to niełatwo zgłaszać zastrzeżenia w
obliczu tak pewnych siebie wypowiedzi, jakie ceni sobie Jan Paweł II. Wojtyła jest dla wielu
przekonujący w znacznej mierze dzięki swej teologicznej pewności siebie, w której nie ma
dużo miejsca na ewentualne błędy. Z jego książki aż bucha ta pewność; przypomina ona spore
fragmenty wywodów, zawartych w byle którym z pouczeń, jakie napisał ten "nauczyciel
wiary" (PPN 13).
Dziennikarz David A. Seeber skonstatował u kardynała z Polski, "dobrze
wyćwiczonego teologicznie, z gruntu oryginalnego myślowo, wyposażonego w bogate
doświadczenie życiowe jako robotnik, aktor, duszpasterz, okazjonalnie pisarz i poeta",
którego uznał za "teologicznie i intelektualnie czołowego biskupa swojego kraju", "raczej
pryncypialny" styl wypowiedzi: "Wygłasza on zasady, formułuje nakazy i maksymy. W
obliczu światowej wspólnoty Papieżowi obce są ton gawędziarski i narracyjny. Próżno byśmy
szukali w przemówieniach, których liczba przekroczyła setkę w ciągu trzech pierwszych
miesięcy, elementów anegdotycznych."
W rzeczy samej język Wojtyły, chcącego prezentować coś więcej niż obiegowy
wizerunek unoszącego się ponad tłumem kapłańskiego monarchy, brzmi dosyć uroczyście.
Zrezygnował co prawda Jan Paweł II z używanego dawniej, watykańskiego pluralis
[ Pobierz całość w formacie PDF ]