[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szyć ilość zabiegów do trzech tygodniowo. Ruthie zgodziła się
bez wahania, jednak strach, niczym podstępny wirus, nie ustę-
pował. No i ten brak pieniędzy. .. Gdyby doba miała przy-
najmniej trzy dodatkowe godziny,, gdyby mogła w ogóle nie
spać, wówczas więcej by pracowała, a mamie by się polepszy-
Å‚o.
Po wspaniałym dniu spędzonym na łodzi i łowieniu ryb, Diego
przebrał się i zmył z siebie zapach marlina. Szykował się na
drinka z kilkoma kumplami od wędki. Nic tak nie wzmacnia
ducha jak słoneczny dzień, błękitne niebo i pieniące się fale
zielonego oceanu.
Rzut oka w lustro, trochę wody kolońskiej i był gotów do wyj-
ścia. Wsunął do kieszeni portfel i uchylił drzwi.
Szkolenie wojskowe i misje w najniebezpieczniejszych miej-
scach na świecie nauczyły go czujności, więc najpierw spraw-
dził hol. Daleko, na drugim końcu, zobaczył Ruthie. Właśnie
wychodziła z tego samego pokoju, przy którym widywał ją
wielokrotnie. Kiedy znikła w windzie, drzwi otworzyły się
znowu.
Czekał w napięciu, kogo w nich zobaczy. Gdyby to był jej
przyjaciel, wiele by się wyjaśniło, jednak ku jego zdziwieniu
pojawiła się siwa, drobna kobieta, mniej więcej w wieku jego
babci.
S
R
- Ruthie - zawołała słabym, drżącym głosem. - Ruthie.
Lecz była już daleko.
Niewiele myśląc, Diego szybko podszedł do starszej pani.
- Przepraszam, ale Ruthie pojechała windą.
Ciemnooka dama ścisnęła w ręku różaniec, cofnęła się
do pokoju. Diego uśmiechnął się. Tym różańcem jeszcze bar-
dziej przypominała mu babcię.
Rozpoznawszy jej akcent, zwrócił się do niej po hiszpańsku:
- Czy pani czegoś trzeba? Może mógłbym pomóc?
Na dzwięk ojczystego języka uniosła brwi.
-Wszystko w porządku - powiedziała cicho, próbując zamknąć
drzwi.
- Chwileczkę, jeśli można... - Diego przytrzymał drzwi.
- Mogę zapytać, czyj to jest pokój?
- Ależ mój, oczywiście. I mojej córki, Ruthie.
Ruthie jest jej córką?
- Proszę mi wybaczyć...
Szczupła dłoń staruszki silnie drżała. Ledwie trzymała się na
nogach, jej cera, jej spojrzenie... Musiała trawić ją jakaś ciężka
choroba.
- Jestem lekarzem, droga pani. Proszę pozwolić sobie pomóc. -
Wziął ją delikatnie pod ramię i podprowadził do krzesła.
Kucnął obok i przemówił do niej łagodnie, po hiszpańsku.
Uspokoiła się, odpowiedziała, że nazywa się Noemi Fernandez
i nie czuje się dobrze. Gołym okiem widać było, że jest z nią
bardzo zle.
- Moje lekarstwa. Nie mogę otworzyć fiolek - wykrztu siła, z
trudem łapiąc oddech. - Zawsze robi to Ruthie, ale zawołano ją
i wybiegła w pośpiechu.
S
R
- Proszę powiedzieć, gdzie są te leki. Podam je pani.
Wskazała kuchenkę za stolikiem śniadaniowym, który
dzielił pomieszczenie na części. Mieszkanie było malutkie i
schludne, w porównaniu z jego apartamentem wręcz spar-
tańskie. Obok zapachu pieczonych jabłek Diego wyczuwał
także delikatny aromat orzecha kokosowego, charaktery-
styczny dla Ruthie.
Na stoliku leżał gwizdek z rzemykiem i różowa wstążka do
włosów, jak się domyślił, należące do Ruthie. W zlewie dwie
szklanki i jeden talerz. Jedna z mieszkanek zjadła obiad.
Przy krawędzi stolika, obok sfatygowanej Biblii, stała fo-
tografia młodego Meksykanina o poważnej twarzy, obej-
mującego uśmiechniętą Ruthie. Wszystko to tłumaczyło za-
równo obecność Ruthie w tym pokoju, jak i odmowę wspólnej
kolacji. Nie brał pod uwagę, że może być mężatką. Nie nosiła
obrÄ…czki.
Innych męskich śladów nie zauważył. Poza tym Noemi mówi-
ła, że mieszka tu z Ruthie, lecz o żadnym mężczyznie nie
wspomniała. Gdziekolwiek jej mąż przebywał, tu go nie ma.
Szukając w szafkach lekarstw, zobaczył prawie puste półki,
były tylko zupełnie podstawowe przedmioty. Ciekawość Diega
rosła. Było jasne, że obie panie żyją w ubóstwie. Dlaczego
więc mieszkały w drogim hotelu, a nie w służbówce?
Czy to te pigułki? - Podniósł ciemną buteleczkę. Nazwa na
nalepce nic mu nie mówiła, co jednak go nie dziwiło. Ostatnie
pół roku spędził za granicą iw tym czasie na pewno pojawiły
siÄ™ nowe specyfiki.
Si.
S
R
Wytrząsnął tabletki na wieczko i zaniósł je staruszce wraz ze
szklanką wody z lodem. Noemi już odzyskała trochę sił i po-
wiedziała prawie normalnym głosem:
- Zatem pan to doktor Vargas, przystojny lekarz, o którym
opowiadała mi moja Ruthie.
- To miłe, że wspomniała o mnie.
- Jak pan widzi, jestem chora i raczej siÄ™ stÄ…d nie ruszam.
Ruthie opowiada mi o gościach to i owo. Mam wrażenie,
że wszystko upiększa, żeby mnie rozerwać, ale jeśli chodzi
o pana, to wcale nie przesadziła.
Przyjął te słowa jako komplement, lecz wrodzona podej-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]