[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w kłębek. Zwarła uda, nagie piersi zasłoniła rękami. Twarz wcisnęła
w materac śmierdzący pleśnią. Nie mogła spojrzeć na tego
25
mężczyznę, po prostu nie mogła. Jej plecy drżały od
powstrzymywanego szlochu. Znów usłyszała ten jego cichutki szept:
- Jesteś ranna?- Możesz iść?
Nie była to pora, aby teraz puściły jej nerwy. Teraz trzeba było
wymknąć się stąd niepostrzeżenie, a atak histerii wszystko by
zepsuł. Barrie uruchomiła całą siłę woli i z taką samą zawziętością, z
jaką wytrzymywała ból, udało jej się stłumić szloch. Wyprostowała
się i ostrożnie postawiła nogi na podłodze. Potem drżąc i chwiejąc
się, usiadła na łóżku i zmusiła się, żeby spojrzeć na niego. Nie, nie
czuła wstydu, na takie uczucie nie było teraz miejsca.
- W porządku - wyszeptała i była zadowolona, że ten szept
maskował słabość jej głosu.
Mężczyzna przykucnął i nagle z przerażeniem uświadomiła sobie,
że on właściwie zachowywał się tak, jakby się rozbierał. Niewiele
mogła dostrzec, ale podłużny przedmiot, który ostrożnie położył na
ziemi, to na pewno był karabin. Potem zdjął kamizelkę, zaczął
rozpinać guziki koszuli. Pod spodem miał czarny T-shirt.
Narzucił jej swoją koszulę na ramiona i ostrożnie, jakby była
małym dzieckiem, wsadził jej ręce do długich rękawów. Potem
zapiął guziki, uważając, aby jego palce nie dotykały jej nagiego
ciała. Koszula, nagrzana jego ciałem, otuliła ją jak koc. Nagłe
poczucie bezpieczeństwa odebrało jej całą odwagę. Była
oszołomiona, prawie tak, jak wtedy, kiedy zdarto z niej ubranie.
Powoli, z wahaniem, wyciągnęła rękę, jakby przepraszając, jakby o
coÅ› proszÄ…c.
Azy płynęły jej ciurkiem, znacząc swoje słone ścieżki. W ciągu
minionego dnia spotkała się z taką brutalnością ze strony mężczyzn,
że ten miły gest z jego strony zupełnie wytrącił ją z równowagi.
Minęła sekunda. Silne, ciepłe palce szybko i delikatnie uścisnęły
jej dłoń. Potem mężczyzna przykucnął znów i cicho, zręcznie
nałożył na siebie swój sprzęt. Podniósł wieczko koperty zegarka.
Nafosforyzowane cyferki zajaśniały w ciemności zielonym
światełkiem.
- Mamy dokładnie dwie i pół minuty - wyszeptał. - Rób teraz, co
ci powiem, i wtedy, kiedy powiem.
26
Nie zrobiła jeszcze niczego, ale ta nić porozumienia między nimi
wlała jej do serca trochę otuchy. Skinęła głową i ostrożnie wstała z
łóżka.
- Jestem gotowa.
Zdążyła zrobić dwa kroki i zamarła. Gdzieś tam na dole ktoś
strzelił.
Mężczyzna odsunął się na bok, dokładnie w tym samym momencie
drzwi otwarły się i do pokoju wtargnął oślepiający snop światła
latarki. Na progu stanęła wysoka postać. Strażnik, oczywiście
strażnik. Potem Barrie zauważyła jakiś ruch, usłyszała dziwny
dzwięk, jakby chrząknięcie, i strażnik osunął się w czyjeś ramiona.
Jej wybawca zdawał się robić wszystko prawie bezgłośnie, wciągnął
strażnika do pokoju i położył go na podłodze. Przestąpił przez ciało,
mocno chwycił Barrie za rękę i pociągnął ją za sobą.
Stanęli na progu. Korytarz był wąski i brudny, zastawiony jakimiś
sprzętami. Wydawało się jej, że jest tu przerazliwie jasno, choć u
sufitu paliła się tylko jedna goła żarówka. Na prawo dojrzała jakieś
zamknięte drzwi, a kawałek dalej ciemne wejście na nieoświetlone
schody
Nagle znów z dołu, z ulicy, rozległy się strzały, a z lewej strony
usłyszeli szybkie, dudniące kroki. Mężczyzna jedną ręką
błyskawicznie zamknął drzwi pokoju, w którym przetrzymywano
Barrie, drugą chwycił ją mocno pod ramię i pociągnął za sobą, jakby
nie była niczym więcej niż workiem mąki. Otworzył szybko
następne drzwi i oboje wsunęli się w bezpieczną ciemność. Ledwo
zdążył te drzwi zamknąć, kiedy w korytarzu rozległy się gniewne
krzyki i zapewne przekleństwa. Te same głosy, których Barrie
słuchała przez cały dzień. Przerażona, zaczęła osuwać się na ziemię.
Mężczyzna poderwał ją jednym ruchem, pchnął za siebie i szybko
zsunął z ramienia broń.
Stali przed drzwiami, nieruchomo, a krzyki na korytarzu stały się
bardzo głośne. Musieli znalezć ciało strażnika i odkryli, że pokój
jest pusty. Potem usłyszeli łomot o ścianę, to zapewne któryś z nich
wyładowywał swoją wściekłość.
Barrie drgnęła, słysząc bezgłośny szept:
- Tu jedynka, tu jedynka. Przechodzimy do planu B.
27
Była wykończona, dlatego dopiero po chwili dotarło do niej, że on
przekazuje jakąś wiadomość przez radio. Czyli nie był sam,
oczywiście, mogła się tego domyślić. Dlatego trzeba jak najszybciej
wydostać się z tego budynku. Na zewnątrz czekają na pewno jego
ludzie. I helikopter albo statek, albo jakiś samochód. Nieważne,
mogli przyjechać tu nawet na rowerach. A uciekać można i na
piechotę. Najważniejsze, żeby uciekać!
Jednak najpierw trzeba wydostać się z tego domu. Oni na pewno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire