[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kanionami miasta. %7łul wyciąga rękę z wszechobecnym kubkiem od Starbucksa. Pies
ani drgnie, ale jego załzawione czerwone ślepia śledzą Adama, kiedy ten ich mija.
Kiedy March wychodzi przez obrotowe drzwi z biurowca, gdzie przyjmuje
psycholog, oczywiście widzi żebraka i kundla na posterunku. Ale to już nie jest
menel z psem. Teraz Adam wie, że mówią na gościa Jupi, od Jupiter. Ostatnia rzecz,
na jaką ma ochotę, to musieć wrzucić facetowi monetę tylko dlatego, że dwa razy w
tygodniu nakłada mu na talerz tłuczone ziemniaki. Nie znają się nawzajem. Adam nie
życzy sobie, żeby zaistniało między nimi choćby najlżejsze potwierdzenie
znajomości. Jest w garniturze Armaniego i biznesowych butach Cole'a Haana.
Czerwony jedwabny krawat stanowi symbol autorytetu. To nie jest ten Adam, który w
czapeczce z McDonalda nakłada jedzenie z bema- ra. Robi jeszcze jedno kółko w
obrotowych drzwiach i rusza w drugÄ… stronÄ™.
Trzeciego dnia po ucieczce z niewoli stałem się już bardzo obolałą psiną. Ta część
rany, której nie mogłem sięgnąć językiem, spuchła i zaropiała. Miałem gorączkę,
osłabłem i nie byłem nawet głodny. Jak na stworzenie żyjące na ulicy, wpadłem w
poważne kłopoty. Refleks mi siadł, z nosa ciekło. Dlatego właśnie, kiedy przyszli
ludzie, prawie nie walczyłem.
Aagodnie jak baranek dałem się odwiezć białą furgonetką. Moja przygoda z ulicą
dobiegła końca. Rzuciłem tęskne spojrzenie na swoją kryjówkę pod tylnymi
schodami, jak się okazało, salonu tatuażu. Podejrzewałem, że któryś z tamtejszych
pracowników wyszedł na papierosa albo skręta, zauważył mnie przez kratę
metalowych stopni i zawiadomił kogo trzeba. Tacy jak ja nie wywołują u ludzi
reakcji Ooo, znalazłem pieska, mogę go zatrzymać?" Dlatego przyjechali ci z dużej,
białej furgonetki, zastawili nią jeden wylot krótkiej, wąskiej uliczki, a drugi
zablokowali sami. Musiałem się poddać.
Trafiłem do klatki - może jednak to moje przeznaczenie? Było w niej chłodno i
wygodnie, lekarze opatrzyli mi ranę, delikatnie dali kilka zastrzyków z
antybiotykiem, aż poczułem się jak nowy. Przycięli mi pazury i wykąpali - co za
rozkosz. I jeszcze mnie wykastrowali, ale z początku o tym nie wiedziałem, bo
zrobili to przy okazji zszywania rany na piersi, kiedy spałem pod narkozą. Jadłem od
nich karmę i lizałem ich po rękach. Nie jestem głupi, przyjacielski pies ma najlepiej.
Takich jak ja wyjątkowo ciężko komuś wcisnąć. Reputacja psów morderców
zamyka przed nami drogÄ™ szybkiej adopcji. %7Å‚adna drobna staruszka szukajÄ…ca
towarzysza nie wybierze pitbula czy nawet mieszańca takiego jak ja. Po pierwsze,
wyglądamy na silnych. Po drugie, wyglądamy na groznych. Po trzecie, nie jesteśmy
tacy znów atrakcyjni. Dla starszych pań - kudłate pudelki. Przychodzą tu też młodzi
mężczyzni; szukają męskich psów. Wykluczone. Władze nie urodziły się wczoraj.
Nie sprzedajemy tu używanych wojowników. Pozostają młodsze pary, gotowe wziąć
psa ze zszarganÄ… opiniÄ… i problemem z PR-em. Ale nie ma ich zbyt wiele, na pewno
mniej niż nas.
Podstawa to zachowywać się jak labrador. Pozwolić im wsadzić sztuczną rękę w
miskę z żarciem - zero reakcji. Przynieść im tę durną piłkę na kolana. Udawać, że
sztuczne dziecko to prawdziwe dziecko; że jedyne, czego się pragnie, to polizać je po
twarzy i chronić od zła. Trochę się poślinić. Aadnie ukłonić, zachęcając do zabawy. O
tak, byłem całkowicie zresocjalizowany.
I tak dostałem swojego pierwszego człowieka. Sympatyczną panią w średnim
wieku; potrzebowała psa stróża. Mieszkała na skraju miasta, przecznicę od złej
dzielnicy; uznała, że musi wziąć dużego, groznego psa o złotym sercu. Byłaby nawet
w porządku, gdyby tak uparcie sama się mnie nie bała. No dobrze, może
niepotrzebnie brałem każdego przechodnia za zagrożenie miru domowego, no i
prawie ją przewracałem, rzucając się na mijane psy, ale nie do końca wiedziałem, jak
się zachować. Wychowałem się w piwnicy. Walczyłem na arenie. Tego ode mnie
oczekiwano i ta nagła zmiana kierunku mnie zdezorientowała.
Uciekłem po tygodniu. Nie mogłem już znieść tego jej dreptania, piekielnie
uspokajającego zdrabniania, które nie było w stanie ukryć strachu. Od tego
wszystkiego nachodziła mnie chęć, żeby spełnić jej obawy. Przypadkiem zostawiła
otwartą furtkę; uznałem to za jasną sugestię: spadaj. Wróciłem tam kilka tygodni
pózniej - zastąpiła mnie ujadającym pudelkiem. Cudownie.
Niedługo potem poznałem swojego mentora. Zostawiał dla mnie znaki; czuł, że
chcę się z nim spotkać. Był to wychudzony samiec, dojrzały w latach,
niekwestionowany król okolicy, gladiator jak ja, ze śladami wojowniczego żywota na
skórze. Natknęliśmy się na siebie na rogu, gdzie jego terytorium stykało się z moim
ostrożnie powiększanym terenem. Po jego znakach wiedziałem, że tam jest, on
wiedział o mnie. Z zaskoczeniem zobaczyłem u niego krążki zwisające z obroży na
grubej szyi; z dużym zdziwieniem stwierdziłem, że ma kompana, chociaż jego
zapach opisywał psa ulicy.
Przywitaliśmy się, zaznaczyłem swoją uległość liznięciem jego fafli. Po co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]