[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zajmujÄ…cej siÄ™ biznesem...
Grace przywarła do niego w rozmarzeniu, bez reszty
wcielając się w rolę kobiety fatalnej. Lekko odchyliła
górną połowę ciała, żeby nie przegapić jego miny.
- DziÅ› wieczorem nie jestem damÄ…, Scott. Jestem
kobietÄ….
- I mówisz, że mam sobie zrobić dobrze? -
przypomniał, ironicznie się uśmiechając.
Aluzja była tak nieprzystojna, że Grace zaniemówiła.
Zanim jednak zdążyła wymyślić ciętą odpowiedz, znów
miała przed sobą Scotta purytanina.
- Zachowuj się przyzwoicie, Grace. Przestań tak
cholernie prowokować. Ostatni raz tańczymy i zabieram
ciÄ™ stÄ…d, bo inaczej wykonasz kankana na stole.
- Ale z ciebie drętwus, Scott. - Nagłe wywinęła mu
się z objęć, przez chwilę podrygiwała na parkiecie sama, a
potem z przewrotnym uśmiechem rozbiła inną parę.
Wkrótce Scott spoglądał na nią morderczo znad ramienia
tlenionej blondynki, a Grace omdlewała w spoconym
uścisku nerwowego młodzieńca, który ani przez chwilę
nie zapomniał o zagrożeniu. Kiedy Scott ją odbił, przyjęła
to z kiepsko ukrywanÄ… ulgÄ….
- Igrasz z ogniem, Grace - ostrzegł. Tym razem
trzymał ją tak blisko przy sobie, że czuła, jak klapy jego
128
emalutka
us
o
l
a
d
n
a
c
s
garnituru wciskają się w czarny aksamit. Miała wrażenie,
że gdyby bez zwracania uwagi mógł wykręcić jej ręce na
plecach i skuć kajdankami, zrobiłby to. Ale w tłoku czuła
się bezpieczna, była nie do poskromienia.
- Mmm, wiem. Jest mi cudownie ciepło i słodko -
szepnęła uwodzicielsko, jednocześnie machając dłonią do
przesuwającego się obok, szeroko uśmiechniętego
mężczyzny.
Scott zaklął pod nosem i uwięził jej rękę między ich
ciałami. Na wszelki wypadek chwycił także drugą i dla
zamaskowania agresji uniósł ją do warg.
- Nadużyłaś alkoholu - powtórzył wściekle,
bardziej do siebie niż do niej. Widoczne w jego
zachowaniu ślady desperacji sprawiły jej niemal taką
satysfakcję, jakby czołgał się przed nią, błagając o łaskę.
- Wcale nie. Jeszcze mogę używać, kochanie -
zachrypiała zmysłowo i poruszyła się nie w takt,
pieszczotliwie ocierając nogę o wnętrze jego ud. Ta
prowokacja wywołała natychmiastowy skutek. W pięć
minut pózniej Grace była przykuta pasem bezpieczeństwa
do siedzenia samochodu.
- Mówię ci, że mogę prowadzić! - wściekała się na
mężczyznę, który arogancko usiadł za kierownicą i
wkładał właśnie kluczyk do stacyjki. - Jestem tak samo
trzezwa jak ty!
129
emalutka
us
o
l
a
d
n
a
c
s
- Dla twojego dobra lepiej, żeby to było kłamstwo -
groznie warknął Scott. - Ale niewykluczone, że zrobiłaś mi
przysługę. Bo jeśli igrałaś ze mną w pełni świadomie, to
nie będę miał wyrzutów sumienia z powodu tego, co
zamierzam zrobić.
- Co zrobić? - spytała Grace słabym głosem.
- Czy naprawdę myślałaś, że kiedy znudzi ci się ta
gra, spokojnie i posłusznie odejdę jak pokojowy piesek?
- Ja... ja... nie myślałam... - zaczęła się plątać.
- Nie? Zagrał instynkt? Na łańcuch bestię, a potem
potrząsać klatką, żeby wyła...?
- Scott!
Odkąd wsiedli do samochodu, koncentrował się na
jezdzie. Teraz wreszcie kątem oka spojrzał na nią.
- Jednak myślałaś, co? Sądziłaś, że ujdzie ci to na
sucho. %7łe nie mam dość ikry, żeby wyciągnąć cię
stamtąd, mimo wrzasków i drapania pazurami?
Grace przełknęła ślinę. Nie doceniła ofiary swego
żartu.
- Nie wrzeszczałam i nie drapałam pazurami -
sprzeciwiła się słabo i znowu przełknęła ślinę, tym razem
bardzo głośno.
- Boisz się? - Kpiąco zachichotał. - To dobrze,
powinnaÅ›.
130
emalutka
us
o
l
a
d
n
a
c
s
- A co z twoim samochodem? - Uciekła się do
racjonalnego argumentu, gdyż protesty nie pomagały.
- ZabiorÄ™ jutro.
Zamilkła. W ciszy łatwiej było myśleć, co dalej.
Podczas jazdy Scott niewątpliwie nieco ochłonie. Kiedy
dojadą przed dom, musi go ugłaskać, wyjaśnić mu, że
zaszło głupie nieporozumienie. Na razie mógł zrealizować
swój zamiar bez użycia siły, wystarczało po prostu znowu
wziąć ją w ramiona. Grace wiedziała jednak, że gdy tylko
zamknie mu drzwi przed nosem, odgrodzi się też od
emocji, które ją opadły. A wtedy Scott może się dobijać,
ile wlezie. Co za ironia losu. Zamki, które kazał założyć,
na pewno nie puszczą i w ten sposób uchronią jej cnotę...
przynajmniej tego wieczoru. Czuła się tak, jakby już go
przechytrzyła, gdy nagle zauważyła, że jadą nie znanymi
jej ulicami.
- To nie jest droga do domu!
Zignorował jej okrzyk. Na jego twarzy malowała się
satysfakcja.
- Do diabła, Scott, dokąd mnie wieziesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire