[ Pobierz całość w formacie PDF ]

starÄ… czarnÄ… sukienkÄ™...
52
Krzątając się po pokoiku dostrzegł w izbie szkolnej chłopaka, który jezdził po lekarstwo;
stał przytulony w kącie do pieca, przestępując z nogi na nogę. Zwierzęca nienawiść zadrgała
w duszy doktora.
- Dlaczegoś na czas nie wrócił? - zawołał przyskakując do chłopca.
- Zabłądziłem na polu, koń mi ustał... piechotą przyszedłem rano... panienka już wtedy...
- KÅ‚amiesz!
Chłopiec nie odpowiedział. Spojrzał mu doktór w oczy i dziwnego doznał wrażenia; oczy
te były zmęczone i straszne, wyglądała z nich, jak z podziemnej jaskini, chłopska, głupia,
zdziczała rozpacz, podobna do niedocieczonej tajemnicy.
- Ja tu, panie, odniosłem książki, co mi ta nauczycielka pożyczyła - mówił wyciągając z
zanadrza kilka wyszarzanych i zabrudzonych tomików.
- Daj ty mi pokój... idz precz! - zawołał doktór, odwracając się od niego i uciekając do
pokoiku.
Tam stanął wśród porozrzucanych na podłodze rupieci, papierów, książek i ze śmiechem
pytał sam siebie:
- Czego ja tu chcę?... Nic tu po mnie, nie mam prawa! Obejmowała go cześć głęboka,
zrozumienie, wwiadywanie się pilne, wielka pokora. Gdyby tam zostawał choćby godzinę
dłużej, doszedłby do tego szczytu łańcucha gór, na którym siedzi szaleństwo. W sekrecie
przed samym sobą wiedział, że go zdejmuje obawa o siebie. W tym wszystkim, co go
miażdżyło owej chwili, była ogromna niesymetria z nim samym, coś, co wyważało z głębi
jego duszy ostateczny rdzeń uczuć ludzkich: egoizm i - egoizm ten dusząc - kazało naprawdę
dać się otaczać tęczy, która uniosła z ziemi tę głupią dziewczynę. Trzeba uciekać co prędzej...
Zgodziwszy się na wyjazd natychmiastowy zaczął rozpaczać pięknymi frazesami, co było już
ulgą znaczną. Kazał zajechać...
Pochylił się nad trupem Stasi i szeptał na jej uczczenie najpiękniejsze wyrazy, jakie
wymarzyć mogły na chwałę wielkości puste serca ludzkie. Zatrzymał się raz jeszcze we
drzwiach, obejrzał; przez sekundę myślał, czy nie lepiej by było umrzeć natychmiast, potem
rozsunął gromadę chłopów przed drzwiami, wskoczył na sanie, przewrócił się na twarz i
poniosły go konie, duszącego się spazmatycznym płaczem.
Zmierć panny Stanisławy wywarła wpływ niejaki na usposobienie doktora Pawła. Przez
pewien czas czytywał w wolnych chwilach Boską komedię Dantego, w winta nawet nie
grywał, gospodynię dwudziestoczteroletnią odprawił. Stopniowo jednak uspokoił się. Obecnie
ma się znakomicie: utył, pieniędzy worek uczciwy nazbijał. Ożywił się nawet; dzięki jego
usilnej agitacji wszyscy prawie optymaci obrzydłowscy, z wyjątkiem krzykliwych, prawda,
ale też nielicznych konserwatystów, zaczęli palić papierosy w gilzach nie sklejanych,
zaszczytnie znanych pod godłem "nieszkodliwych piersiom". Nareszcie!...
53
ZMIERZCH
Między grube pnie kilku świerków, co sterczą samotnie na skraju poręby, plamiącej
mnóstwem czarnych pniaków zgniłozielony upłaz wzgórza, zsuwało się słońce pławiąc się w
miedzianym blasku, podobnym do przejrzystego kurzu, nieruchomą warstwą nawisłego nad
daleką widownią. Odblaski jego lśniły jeszcze na krawędziach chmur, wyzłacając je i
zabarwiając szkarłatem, wrzynały się między fałdy szarych kłębów i szkliły na wodach.
W bruzdach ściernisk i podorywek jesiennych, na sapowatych niwkach i świeżych
karczowiskach, gdzie stały smugi wody po niedawnej nawałnicy, mieniły się rude plamy jak
kawałki szyb przepalonych. Na szare, przyklepane skiby padał uciążliwy dla oczu, zwodniczy
cień fioletowy, piaszczyste wydmy żółkły zielska na przykopach, krzaki na miedzach miały
jakieÅ› nie swoje, chwilowe barwy.
W głębokiej kotlinie, otoczonej ze wschodu, północy i południa podkową wzgórz
obdartych z lasu, płynęła struga rozlewając się w zatoki, bagna, płanie i szyje, powstająca tam
właśnie ze zródlisk zaskórnych. Dokoła wody na torfiastym kożuchu rosły gąszcze trzcin,
wysmukłe sity, tataraki i kępy niskiej rokiciny. Nieruchoma czerwona woda świeciła się teraz
spod wielkich liści grzybienia i szorstkich wodorostów w postaci bezkształtnych plam biało-
zielonych.
Nadleciały stadkiem cyranki, krążyły kilkakroć z wyciągniętymi szyjami, przerywając
ciszę melodyjnym, dzwoniącym świstem skrzydeł, zataczały w powietrzu elipsy coraz
mniejsze -wreszcie zapadły w trzciny, z łoskotem rozbijając wodę piersiami. Ucichł dudniący
lot bekasów, głuche wołanie kurki wodnej. Ustało dowcipne pogwizdywanie kulików,
poznikały nawet szklarze i modre świtezianki, wiecznie trzepoczące siateczkowatymi
skrzydłami dokoła badylów sitowia. Błądziły tylko jeszcze po świetlanej powierzchni głębin
niestrudzone muchy wodne na swoich szczudlastych nogach, cienkich jak włosy a
zaopatrzonych w kolosalne i nasycone tłuszczem stopy i pracowało dwoje ludzi.
Błota należały do dworu. Dawniejszy młody dziedzic taplał się po nich z wyżłem za
kaczkami i bekasami póty, póki wszystkich lasów nie wyciął, pól nie zostawił odłogiem i
wyleciawszy nagle z dziedzictwa nie oparł się aż w Warszawie, gdzie teraz wodę sodową w
budce sprzedaje.
Gdy nastał nowy, mądry dziedzic, biegał po polach z kijkiem i często nad błotami stawał,
w nosie dłubiąc.
Gmerał w bagnie rękami, dziury kopał, mierzył, wąchał - aż wreszcie wymyślił rzecz
dziwną. Kazał karbowemu najmować dzień w dzień chłopów do kopania torfu, szlam na pola
wywozić taczkami, na kupy składać, a dziury kopać precz, póki się nie wybierze miejsca na
sadzawkę; wówczas groble fundować, dół na drugą sadzawkę wybierać niżej, aż ich się
kilkanaście uzbiera; wtedy rowy rżnąć, wody napuszczać, mnichy wstawiać i ryby sadzić...
Do wywożenia torfu najął się zaraz Walek Gibała, bezrolny wyrobnik, na komornym
siedzący w pobliskiej wiosce. Gibała u dawnego dziedzica służył za fornala, ale u nowego się
54
nie utrzymał. Nowy dziedzic i nowy rządca po pierwsze ordynarię i pensję zaraz zmniejszyli,
a po wtóre szukali w każdej rzeczy złodziejstwa. U dawnego dziedzica każdy fornal pół
garnca owsa swojej parze koni ujmował i niósł wieczorkiem do szynkarza Berlina za tytuń, za
bibułkę, za kapkę gorzałki. Jak tylko nowy rządca nastał, zaraz ten interes zmiarkował, a że
na Walka właśnie wina padła, w pysk mu dał i wygnał ze służby.
Odtąd Walek z babą siedział na komornym we wsi, bo służby znalezć nie mógł; rządca
wydał mu takie świadectwo, że niepodobna było zgłaszać się nawet gdziekolwiek do służby.
We żniwa tu i owdzie po chłopach zarabiali oboje; ale zimą i na przednówku marli głód
straszliwy, nieopisany. Ogromny, kościsty, z żelaznymi mięśniami chłop wysechł jak wiór,
sczerniał, zgarbił się, zesłabł. Baba - jak baba, u kumoszki się pożywi, grzybów, malin,
poziomek nazbiera, do dworu albo do %7łyda zaniesie i choć na bułkę chleba zarobi, a chłop
przy młocce bez jedzenia nie podoła. Gdy karbowy zapowiedział kopanie na łące, obojgu aż
się oczy zaświeciły. Sam rządca trzydzieści kopiejek od wyrzucenia sążnia kubicznego
obiecał.
Walek babę do kopania zajmował dzień dnia. Ona taczki naładowuje, on po tarcicach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire