[ Pobierz całość w formacie PDF ]

którego termin wypadał za kilka dni.
Taran zadbała, by Leonard Waldboden znalazł się w grupie młodzieży. Bardzo polubiła tego chłopca. Nie
chciała, by popełnił jakąś gafę na oczach wytwornych gości, więc nie spuszczała z niego wzroku.
Kogoś takiego powinna mieć Danielle, myślała. To by jej bardzo dobrze zrobiło. Zresztą zapatrzeni są
oboje w siebie, widać to od razu. Ale, niestety, nie wypada, żaden związek nie wchodzi w tym przypadku w
rachubę.
Z Taran i jej rodzeństwem to całkiem inna sprawa. Ich ojciec nie jest szlachcicem, a matka, choć z
arystokratycznej rodziny, to przecież przyszła na świat jako dziecko nieślubne. Danielle natomiast jest przybraną
córką księżnej Theresy, po ojcu dziedziczy tytuł hrabiowski, a jej matka była wszak baronową von Virneburg.
W żyłach Danielle płynie błękitna krew. Roztropna Taran przymknęła jednak oczy widząc, że Danielle i
Leonard wychodzą razem na taras, by się ochłodzić. Co tam, mają przecież prawo porozmawiać ze sobą. Zresztą
na tarasie znajdowało się wielu ludzi, więc z pewnością nie przyjdzie im do głowy coś tak niestosownego, jak na
przykład trzymanie się za ręce. A zimno panowało tam takie, że pewnie długo nie zabawią, bo odmrożą sobie
uszy.
Taran uśmiechała się pod nosem.
Przybiegł do niej Uriel z wiadomością, że Weberowie opuścili bal..
- Wyglądali na obrażonych?
- Raczej na winnych. Domyślili się zapewne, że Leo nard powiedział nam, iż nic nie wiedział o zaproszeniu.
- To zrozumiałe - przyznała Taran. - No i dobrze. Nikt nie będzie za nimi tęsknił.
- Jak się czujesz, kochanie? - zapytał z czułością.
- Cóż, biorąc pod uwagę, że zostały mi jeszcze tylko dwa dni w panieńskim stanie, to z pogodą
patrzę w przyszłość.
- Ja również, Taran. Ja również - roześmiał się Uriel radośnie.
Danielle i Leonard z trudem odnajdywali tamten nastrój z szałasu. Okoliczności były przecież całkiem
odmienne.
Zaczęli od nieporadnych i najzupełniej pozbawionych znaczenia zdań. Danielle nie chciała dać mu poznać,
że zaczyna marznąć. Dlaczego my się ciągle musimy spotykać na dworze, myślała dygocząc.
- Jesteś bardzo ładna dzisiaj - wykrztusił Leonard bar dziej skrępowany, niż sam przypuszczał. Wiedział jed
nak, że musi się starać, by powiedzieć coś inteligentnego.
- Dziękuję - odparła Danielle. - I ty również. To zna czy chciałam powiedzieć, że... Nie, och, co ja mówię.
Miała zamiar powiedzieć mu, że jest przystojny, ale kompletnie się zaplątała.
Leonard się roześmiał, Danielle słyszała jednak, że to-przyjazny śmiech i nie powinna czuć się urażona.
Roześmiała się więc także i lody zostały przełamane.
Owszem, Danielle dowiedziała się już przedtem, że Leonard dobrze się czuje na balu. Spięty początkowo
młody człowiek najwyrazniej odtajał, a jego sympatyczny śmiech rozlegał się coraz częściej. Taran i Uriel
zrobili wszystko, co mogli, by go wprawić w dobre samopoczucie w tym tak dla niego obcym otoczeniu.
24
Danielle nie chciała być od nich gorsza. Tylko że ona sama czuła się okropnie skrępowana i szczęście, że
stoi oto naprzeciwko niego, po prostu ją dławiło.
- Dużo o tobie myślałem - wyznał Leonard cicho.
- Ja także... To znaczy o tobie, oczywiście - odparła i oboje wybuchnęli śmiechem. - Dzisiejszego
wieczoru nie jestem w stanie powiedzieć nic rozsądnego - dodała zarumieniona.
- Odbieram to jako komplement - rzekł Leonard z powagą, a Danielle pojęła, że tak jest naprawdę.
On wciągnął powietrze bardzo głęboko, aż zaświstało.
- Danielle - zaczął odważnie. - Powinnaś wiedzieć, że ja dobrze znam swoje miejsce. I nigdy by mi do
głowy nie przyszło, żeby ci się narzucać, ale czy mogę coś po wiedzieć?
- Oczywiście - wyszeptała bez tchu. Leonard miał bardzo uroczystą minę.
- Chciałem, żebyś wiedziała,.że nigdy jeszcze nie spo tkałem nikogo takiego jak ty, i wcale nie mam na myśli
twojego szlachectwa. Nikt nigdy nie był mi tak bliski. Nikt nie...
Umilkł.
- Mów dalej - wybąkała Danielle niewyraznie, bar dziej w stronę balustrady tarasu niż ku niemu.
Zaczerwienioną twarz ukryła w dłoniach. O Boże, a jeśli on nie powie nic więcej, myślała gorączkowo, o
Boże, jeśli on w ogóle przestanie? Mów dalej, mów jeszcze.
Leonard milczał niezdecydowany. Po chwili jednak dodał szeptem:
- Nigdy nikogo nie lubiłem tak bardzo jak ciebie. Danielle milczała. Była przekonana, że zaraz padnie
martwa tam, gdzie stoi, i mocno trzymała się balustrady, chociaż zimny metal mroził jej ręce.
Leonard miał wrażenie, że dziewczyna przestała oddychać.
Kiedy pojął, że ona wstrzymuje oddech, bo chce usłyszeć od niego jeszcze więcej i obawia się, że coś z jego
słów jej umknie, nabrał odwagi.
- Myślałem o tobie przez cały czas od naszego spo tkania.
Pospiesznie kilkakrotnie skinęła głową, co on wytłumaczył sobie tak, że ona również o nim myślała.
- Marzyłem o tobie, Danielle. Miałem piękne, czyste sny i... inne też - zakończył tak cicho, jakby zaczął ża
łować swoich słów, zanim jeszcze je wypowiedział.
Nagła fala gorąca przeniknęła Danielle. Zaczęła gwałtownie oddychać, jakby przez dłuższy czas znajdowała
się pod wodą.
Reakcja dziewczyny pozwalała mu się domyślać pytania, które najwyrazniej cisnęło się jej na usta.
- Zakazane sny - wykrztusił z wysiłkiem.
No trudno, wszystko zostało powiedziane. Zepsuł to, co się między nimi zaczynało rodzić.
Danielle wyprostowała się i zakłopotana gryzła palce. Całe ciało dygotało w napięciu niczym z zimna.
Wszystko jej mówiło, że powinna go skarcić:  Wstydz się!", a potem odwrócić się na pięcie i sobie pójść.
Ale uczucia nie chciały podporządkować się rozsądkowi, uczucia pragnęły czegoś innego. I chociaż Danielle
bezgranicznie ubóstwiała i podziwiała swoją matkę, to nagle uświadomiła sobie, że bardziej jest związana z
Leo-nardem niż z rodziną.
Leonard i ona rozumieli się nawzajem. Czuła, że potrafiliby otwarcie rozmawiać o wszystkim, no,
powiedzmy, prawie o wszystkim. I w każdej sytuacji mogli na sobie polegać, powierzyć sobie największe
tajemnice.
Już to, że Danielle nie odeszła, dodało mu odwagi. A chwila nastrajała do zwierzeń.
- Widzisz, Danielle, Weberowie mieli rację, kiedy mówili, że ja... ech, no, spotykałem jakieś dziewczyny.
Nie byłem w żadnym razie aniołem, nikt nie może tak twierdzić. Ale to dlatego, bo nie wiedziałem, że ty jesteś.
Teraz wszystko się odmieniło. Przedwczoraj jedna dziewczyna wyraznie mnie zapraszała, ale ja udawałem,
że niczego nie rozumiem. Nie chciałem jej nawet dotknąć. Bo przedtem widziałem ciebie, Danielle.
Krew Danielle pulsowała, czuła to w opuszkach palców, na szyi, wszędzie. Policzki ją paliły. Och, ja tego nie
zniosę, Boże, jak to się skończy, zatrzymaj czas, Panie Boże, pozwól mi tak stać przez całe moje... Nie. Och, jest
tak okropnie zimno. Ale mimo wszystko, Panie Boże. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright 2016 Moje życie zaczęło się w dniu, gdy cię spotkałem.
    Design: Solitaire