[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczął wiać silny wiatr i grymas ulgi rozjaśnił twarz Moongluma, gdy żagiel wy-
brzuszył się, popychając łódz.
Powolutku przedzierając się przez kobierzec trupów stateczek popłynął
w kierunku północno-zachodnim ku Wyspie Czarodziei. Widoczność pogorszy-
ły chmury pary, tworzącej się nad oceanem.
Minęło wiele godzin, zanim zostawili poza sobą gorące wody i nareszcie pły-
60
nęli pod czystym niebem i po spokojnym morzu. Pozwolili sobie na drzemkę, bo
dawały się im we znaki ostatnie przeżycia. Nim minie dzień, znajdą się u celu.
Elryk gwałtownie otworzył oczy. Był pewien, że nie spał długo, jednak niebo
było ciemne i padał chłodny deszcz. Krople spadające na głowę i twarz ściekały
jak kleista galareta. Parę kropel spadło mu na usta i podrażniło gorzkim smakiem.
Szybko wypluł to świństwo.
 Moonglumie!  krzyknął w otaczający mrok.  Która godzina?
 Nie wiem. Ale przysiągłbym, że jeszcze nie ma nocy  odpowiedział przy-
jaciel zaspanym głosem.
Elryk naparł na rumpel, ale bez żadnego efektu. Spojrzał za burtę i wydało mu
się, że żeglują przez samo niebo. Naokoło kadłuba unosił się gaz, lekko rozświe-
tlony światłem. Wody nie było widać.
Zadrżał. Czyżby opuścili granice Ziemi i żeglowali teraz po jakimś okropnym
nieziemskim morzu?
Przeklął siebie za to, że zasnął. Czuł się bezsilny, bardziej niż podczas sztor-
mu. Ciężkie galaretowate krople uderzały mocno, więc naciągnął kaptur na głowę.
Z woreczka przy pasie wyciągnął hubkę i krzesiwo. Niewielki płomyczek uka-
zał przerażone oczy jego towarzysza. Na twarzy Moongluma malował się strach.
Jeszcze nigdy nie widział takiej zgrozy na obliczu przyjaciela. Wiedział, że bez
samokontroli wyglądałby podobnie.
 Nasz czas nadszedł  zatrząsł się Rudowłosy.  Boję się, Elryku, że już
jesteśmy martwi.
 Nie gadaj takich bzdur, Moonglumie. Nigdy nie słyszałem o życiu poza-
grobowym takim jak to  rzekł, ale w duchu obawiał się, czy Moonglum przy-
padkiem nie miał racji.
Aódz poruszała się dość szybko w morzu gazu, jakby przyciągana płynęła ku
nieznanemu przeznaczeniu. Elryk mógł jednak przysiąc, że Władcy Chaosu nie
wiedzieli nic o tym statku.
W końcu, ku wielkiej uldze, usłyszeli plusk wody pod kilem i wypłynęli na
słone morze. Galaretowaty deszcz towarzyszył im jeszcze przez jakiś czas, ale
i on wkrótce ustał.
Elwheryjczyk westchnął, gdy światło z wolna wyparło ciemności i zobaczyli
wokół siebie najnormalniejszy ocean.
 Co to było?  odważył się w końcu na pytanie.
 Następne szaleństwa wzburzonej przyrody  odpowiedział Elryk z uda-
wanym spokojem. Może jakaś wyrwa w barierze między królestwem ludzi a kró-
lestwem Chaosu? Mieliśmy wiele szczęścia, wychodząc z tej przygody nietknięci.
Znów zboczyliśmy z kursu i  wskazał na horyzont  sztorm się zbliża.
 Normalny sztorm mogę zaakceptować, bez względu na to, jak niebezpiecz-
61
ny  wymamrotał Moonglum i zwinąwszy żagiel, poczynił przygotowania przed
burzą. Wiatr przybrał na sile, miotając łodzią wśród fal.
Elryk nawet ucieszył się, gdy burza w końcu do nich dotarła. Przynajmniej
podlegała prawom natury i można było się jej przeciwstawić za pomocą zdobyte-
go wcześniej doświadczenia.
Deszcz odświeżył twarze, wiatr targał włosy, a Elryk i Moonglum stojąc
w dzielnym stateczku i odczuwając dziką przyjemność, zmagali się z nieokieł-
znanym żywiołem.
Jednak wciąż dryfowali na pomocny wschód do podbitego Shazaru, w prze-
ciwnym kierunku niż zamierzali.
Piekielny sztorm szalał tak długo, aż wszystkie myśli o przeznaczeniu i nie-
ziemskim niebezpieczeństwie zostały wymazane z ich pamięci. W mokrych
i zziębniętych ciałach czuli tylko zwykły ból mięśni.
Aódka bujała się i kręciła, ręce bolały od ściskania mokrych lin, ale wyglądało
na to, że Przeznaczenie wyznaczyło im dłuższe życie, lub przynajmniej nie tak
banalną śmierć. Statek wciąż trzymał się na powierzchni i płynął po wzburzonym
morzu.
Wtem Elryk oniemiał na widok, który rozpostarł się przed nimi, a Moonglum
krzyknął:
 Wężowe Kły!
Kły Węża sterczały w pobliżu Shazaru i handlarze z Zachodu, pływający
wśród przybrzeżnych wód, obawiali się tych wystających skał najbardziej. Dwaj
przyjaciele widywali je w przeszłości z daleka, lecz teraz sztorm pchał ich prosto
na nie. Zmagali się, by zmienić kierunek, ale na próżno. Spotkanie zdawało się
nieuniknione, jak również śmierć na ostrych, wyszczerbionych krawędziach skał.
Nadpłynęła duża fala, unosząc łódz do góry. Zanim zdążyła rzucić ich na ka-
mienie, Elryk usłyszał ponad hukiem morza przerazliwy krzyk Moongluma:
 %7łegnaj!
Rozległ się dzwięk rozrywanego drewna i albinos poczuł jak ostre skały ka-
leczą jego spadające ciało. Znalazłszy się pod wodą, zaczął płynąć w kierunku
powierzchni. Zdążył zaczerpnąć potężny haust powietrza, zanim porwała go na-
stępna fala i ocierając o skałę zdarła skórę z jego ramienia.
Runiczny miecz ciążył mu okrutnie, gdy desperacko próbował dopłynąć do
brzegu. Był świadom, że nawet jeżeli przeżyje, to znajdzie się na terenie wroga
i jego szansę porozumienia się z Władcami Prawa zmaleją do zera.
Rozdział 3
Wyzuty z sił Elryk leżał na zimnym piachu, przysłuchując się szemrzącej wo-
dzie.
Wśród tego dzwięku pojawił się inny. Był to chrzęst butów. Ktoś się zbliżał.
Prawdopodobnie nieprzyjaciel. Elryk przewrócił się na brzuch, próbując wstać.
Zebrawszy resztkę sił, jaka mu została, sięgnął po miecz. Lecz zanim wyciągnął
go zupełnie, zdał sobie sprawę, że stoi przed nim zgięty wpół Moonglum.
 Bogom niech będą dzięki, ty żyjesz!  uśmiechnął się i wyczerpany padł
obok Melnibonanina. Usiedli podparci rękoma, spoglądali na spokojne teraz mo-
rze i majaczące w oddali Wężowe Kły.
 Zgadza się, żyjemy  odezwał się Elryk, podnosząc się i rozglądając do-
okoła.  Ale jak długo będziemy w stanie unikać śmierci w tym zrujnowanym
kraju, tego nie wiem. Musimy znalezć jakiś statek, a to oznacza, że trzeba udać
się do miasta, gdzie nas rozpoznają z łatwością.
Moonglum pokręcił głową i zaśmiał się cicho.
 Przyjacielu, ty wciąż jesteś pesymistą. Powiadam ci, póki co, cieszmy się,
że żyjemy.
 Niewielki z tego pożytek, jak na razie  odpowiedział Elryk.  Odpocznij
teraz, a ja będę czuwać. Potem się zamienimy. Gdy wyruszaliśmy, nie było chwili
do stracenia, a teraz straciliśmy już wiele dni.
Moonglum nie odpowiedział, natychmiast zapadł w sen. Wyruszyli, gdy księ-
życ wisiał już wysoko.
Szli mozolnie, oświetleni blaskiem miesiąca. Wybrzeże porosłe trawą zostało
z wolna wyparte przez mokrą czarną ziemię. Wyglądało to tak, jak gdyby ten [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright 2016 Moje życie zaczęło się w dniu, gdy cię spotkałem.
    Design: Solitaire