[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Capiamie. Chciał dopilnować, aby Mistrz Uzdrowicieli wrócił tam, skąd przyszedł.
Skorzystałam z okazji i ruszyłam w dół zbocza w stronę oczekujących tam ludzi.
- No tak, mistrzu Capiamie - mówił Theng. - Wiesz, że nie mogę dopuścić, abyś stykał
się z własnymi ludzmi z obozu.
Ucieszyłam się ogromnie, że Theng interweniował w tym momencie. Może nie do
mnie należał w tej sprawie osąd, ale czułam, że mistrz Capiam powinien przebywać tam,
gdzie dotrą do niego wiadomości nadawane przez bębny i gdzie będzie mógł odbywać narady
z innymi mistrzami. Zwłaszcza po tym jak obaj z Mistrzem Harfiarzy odwołali ludzi z
Warowni. Mimo całego swego poświęcenia dla innych, mistrz Capiam nie powinien
ryzykować życia w przeklętym obozie. Może teraz, gdy zaczęto wytwarzać szczepionkę, obóz
zostanie rozwiązany, jednak dużo czasu upłynie, zanim Warownia, Cechy i Weyr wrócą do
codziennej rutyny życia po wstrząsie, jakim była zaraza.
Także z egoistycznych pobudek cieszyłam się, że mistrz Capiam został po tamtej
stronie. Pragnęłam zmienić nie tylko miejsce pobytu, ale i osobowość. Paru harfiarzy i
uzdrawiaczy mogło mnie pamiętać, ale nikt przecież nie będzie szukał lady Nerilki w obozie
dla internowanych, pośród chorych, narażonej na niewygody i śmierć.
Desdra, mimo że nie powiedziała tego jasno, odrzuciła moją ofertę pomocy uważając,
że młode damy z Warowni nie angażują się do takiej pracy z altruistycznych pobudek. Sądziła
zapewne, ze jestem niedouczoną i niewiele wartą osóbką. Może nawet miała rację. Niektóre
motywy mego postępowania nie przynosiły mi zaszczytu. Nie martwiłam się jednak utratą
wysokiej rangi i pozycji. Myślałam raczej o tym, żeby robić coś dla innych, zamiast
bezpiecznie i bezużytecznie siedzieć w domu, marnując czas na takie głupstwa jak szycie
sukien dla macochy. To zajęcie, tak stosowne dla dziewczyny o wysokiej randze społecznej,
mogła równie dobrze wykonać pierwsza lepsza służąca.
Takie myśli przemykały mi przez głowę, gdy ruszyłam dalej. Dla niepoznaki nadal
niezgrabnie utykałam. Było to dla mnie dość zabawne. Dziewczęta z Warowni zmuszano do
stawiania drobnych kroczków, dzięki temu chodząc zdawały się frunąć nad podłogą. Nigdy
nie opanowałam tej sztuki do końca.
Szłam za ludzmi, którzy przynieśli z obozu puste kosze. Większość z nich, jak
zauważyłam, nosiła harfiarskie węzły. Barwy ich strojów zdradzały, że przeważają wśród nich
przybysze z Warowni Rzecznej i Morskiej. Czy byli to zatrzymani podstępnie w drodze
podróżni, którzy szukali u Tolocampa pomocy? Droga skręciła w zarośla, gdzie zobaczyłam
kilka byle jak skleconych baraków. Mieliśmy szczęście, że pogoda okazała się łaskawa.
Zwykle bowiem w trzecim miesiącu wiało, zrywały się zamiecie śnieżne i temperatura silnie
spadała. Nad każdym otoczonym kamieniami ogniskiem wisiał rożen albo metalowy kocioł.
Czy to tutaj trafiała moja wzmacniająca zupa? Uświadomiłam sobie potem, że opatuleni w
koce albo skóry ludzie grzejący się przy ogniu mieli szare, wynędzniałe twarze
rekonwalescentów.
Na skraju zagajnika wznosił się większy barak. Do jego budowy użyto
najdziwaczniejszych materiałów. Dochodzący stamtąd ochrypły kaszel i jęki świadczyły, że
był to główny szpital. W tym kierunku poniesiono gąsior z fellis. Ci, którzy dzwigali kosze z
żywnością, zaczęli wydawać chleb ludziom przy ogniskach. Trzy kobiety zajęły się
przekładaniem warzyw i kawałków mięsa do kotłów. Najstraszniejsze wrażenie wywarła na
mnie panujÄ…ca tam cisza.
W drzwiach szpitala powitał mnie wysoki, brodaty uzdrawiacz.
- Fellis, zioła, a co tam macie? - zapytał żywo.
- Tussilago. Lady Nerilka przygotowała je zeszłej nocy. Skrzywił się odbierając ode
mnie gÄ…sior.
- Pocieszające, że nie wszyscy tam zgadzają się z panem Warowni.
- To zakłamany tchórz. Uzdrawiacz uniósł brwi ze zdumienia.
- Młoda kobieto, niemądrze z twojej strony mówić w ten sposób o panu twojej
siedziby, bez względu na motywy, jakie tobą kierują.
- Nie jest już moim panem - odparłam, śmiało patrząc mu w oczy. - Przyszłam tu, aby
wam pomóc. Znam się na właściwościach ziół i na przygotowywaniu leków ziołowych.
Pomagałam... lady Nerilce przy sporządzaniu tussilago. Nauczyła mnie wszystkiego, co
wiem. Jej matka zmarła w Warowni Ruatha. Mogę opiekować się chorymi i nie boję się
zarazy. Ci, których kochałam, już nie żyją.
Pocieszającym gestem położył dłoń na moim ramieniu. Nikt nie odważyłby się na
podobną poufałość wobec lady Nerilki. Nie poczułam się ani trochę poniżona. Potraktował
mnie jak istotÄ™ ludzkÄ….
- Nie jesteś odosobniona w nieszczęściu. - Przerwał czekając, abym podała swoje
imię. - W porządku, Rill. Przyjmuję wszystkich ochotników. Moja najlepsza pielęgniarka
właśnie uległa chorobie... - skinął głową w stronę bladej jak płótno kobiety leżącej
nieruchomo na legowisku z gałęzi. - Niewiele jesteśmy w stanie zrobić poza łagodzeniem
objawów - poklepał pieszczotliwie pojemnik z tussilago - i modleniem się, aby nie wdała się
wtórna infekcja. To jest główna przyczyna zgonów, nie sama zaraza.
- Wkrótce będzie dość szczepionki - powiedziałam, chcąc mu dodać otuchy, gdyż
najwyrazniej przygnębiała go własna bezradność w obliczu zarazy.
- Gdzie o tym słyszałaś, Rill? - zniżył głos, zaciskając palce na moim ramieniu. Nie
było to przyjemne.
- Wszyscy o tym wiedzÄ…. Wczoraj zaszczepiono rodzinÄ™ pana Warowni. Serum jest
coraz więcej. Jesteście tuż obok...
Mężczyzna z goryczą wzruszył ramionami.
- Tuż obok, ale nie najważniejsi.
Kobietą wstrząsnął atak gorączki. Zrzuciła okrycia. Podeszłam do niej natychmiast.
Tak rozpoczęłam swój pierwszy dwudziestoczterogodzinny dzień pracy jako pielęgniarka.
Sześćdziesięciorgiem ciężko chorych w szpitalu zajmowało się nas troje - brodaty
uzdrawiacz, ja oraz Macabir, czeladnik uzdrowicielski. Nie wiem, ile osób było w obozie, bo
liczba przebywających tam ludzi ulegała ciągłym zmianom. Niektórzy przybywali pieszo,
inni na biegoniach. Spodziewali się uzyskać pomoc z Warowni lub Cechu. Odchodzili z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]