[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znajduje się na niej jakiś żywy człowiek.
Ogromne fale obmywały brzeg, gdy się do nie
go zbliżali. Mokre szkiery błyszczały na rozkoły
sanym morzu, lizane przez długie jęzory wodnej
kipieli.
Gdyby teraz nagle przyszedł sztorm, rozszala
ły żywioł wtargnąłby głęboko w ląd z potężnym
hukiem.
Ojciec Gustava pokręcił jeszcze raz głową. Spo
glądał znowu na morze, które, najeżone gniewny
mi falami, wydawało się bezkresne. Nie podobało
mu się to. Nigdy nie czuł się pewnie w pobliżu
malstromu. Nie mógł zapomnieć zasłyszanych
niegdyś opowieści o rzekomo znajdującej się
w tym miejscu na dnie szczelinie, do której wpły
wa woda i wydostaje siÄ™ na powierzchniÄ™ innÄ…
dziurą. W takich dziurach płonie ponoć ogień pie
kielny, który wybucha niekiedy z ogromną siłą.
Wzrok mężczyzny przeniósł się znów na stro
me urwisko. Podczas przypływu brzeg jest zale
wany wielkimi masami wody, które porwałyby
każdą żywą istotę.
Rybacy okrążyli przylądek i oczom ich ukaza
ły się ogromne fale, wydawały się sięgać nieba.
Prześwitujące przez nie słońce nadawało im zie
lonkawą barwę. Kilka razy łódz uniosła się, ale
wreszcie rybakom udało się prześlizgnąć przez
wzburzone morze i wpłynęli na spokojniejsze
wody bliżej lądu.
Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie ma szans na
znalezienie Carla między skałami przy podmy
wanym przez fale brzegu. Mimo wszystko zary
zykowali wyprawę w nadziei, że może jednak się
mylą. Może skała nie była tak stroma, jak sądzi
li. Może między kamieniami jest jakaś sucha pół
ka skalna.
Teraz od razu spostrzegli, że mogli sobie
oszczędzić trudu.
Jednak dobili do brzegu, nawet szukali między
skalami, wspięli się na ścianę do miejsca, w któ
rym przechodziła w pionowe urwisko.
Ojciec Gustava jako pierwszy zauważył czarne
chmury nadciÄ…gajÄ…ce z zachodu i dal znak do za
kończenia poszukiwań. Spojrzał zaniepokojony
na niebo i morze i podnieśli żagiel, obierając kurs
ku swej wyspie.
8
Pewnego ciepłego, wiosennego dnia kilka tygo
dni pózniej Signe stała w cichym skupieniu nad
nowym grobem na małym cmentarzu po wschod
niej stronie wyspy.
Chciała płakać, ale nie potrafiła. Od dnia,
w którym Gustav i Corado de Lione wbrew jej
woli zawrócili ją do świata żywych, chodziła bez
celu. Zupełnie jak dryfujące wodorosty wodzie,
tak i ona pozwalała bezwolnie unosić się losowi,
jakby obojętne jej było, czy żyje, czy też nie.
Jak przez ciężką zasłonę widziała matkę, gasną
cą z dnia na dzień. Dziewczynie brakło sił, by prze
bić się przez niewidzialny mur, którym matka
oddzieliła się od świata, wyrwać ją z tego stanu.
Teraz Signe nie czuła nic poza bezkresną pust
ką. Może odrobinę ulgi, podobnej do tej, jakiej
doznała po śmierci ojca i braci, którzy odnalezli
wieczny spokój w morskiej otchłani.
Signe odwróciła się i spojrzała na pozostałe na
grobki. Same kobiety... Mężczyzni z Rost mają
swoje groby w morzu.
Z ciężkim westchnieniem opuściła mały cmen
tarz i skierowała swe kroki ku skale, odsłoniętej
przez wodę w czasie odpływu. Po drugiej stronie
błyszczała w wiosennym słońcu wyspa Vaeroy.
Owce cieszyły się już jasnozielonymi kępkami
młodej trawy. Wszędzie widać było stojaki pełne
sztokfiszy gotowych do drogi przez morze. Ryba
cy z Lofotów wrócili do swych domów, a ich szo
py stały teraz puste. Za niespełna dwa tygodnie
statek starosty wyruszy na południe do Bergen.
%7łeglarze z Wenecji mieli płynąć razem z nim...
Signe chciałaby wiedzieć, czy Carlo też by wró
cił, gdyby żył...
Potrząsnęła głową. Cóż za śmieszna myśl!
Miałby stać tu, na Rost i patrzeć, jak jego przyja
ciele odpływają? On, ze swoim szlacheckim po
chodzeniem, wielkim majątkiem i rodziną, która
czeka na niego w dalekim słonecznym kraju!
Teraz Querinius będzie musiał przekazać naj
bliższym Carla tragiczne wieści...
Wzrok dziewczyny wędrował od gospodarstw do
stada owiec, a potem do stojaków na suszone ryby,
którym towarzyszyły siedzące w rzędzie ptaki.
Signe została sama ze wszystkimi obowiązka
mi. Musi popłynąć na Prestholmen po jaja alk, za
brać młode z gniazd, a potem zapeklować je, na
zbierać drewna przy brzegu, przynieść torfu na
opał, wodorostów dla zwierząt, wody ze studni.
Latem będzie też musiała wspinać się na skały, że
by łapać maskonury. Zwykle robił to Ludvig
z Kristofferem. Kristoffer był niezwykle zręczny
we wspinaniu się po ptaki, jak twierdził ojciec,
równie dobrze radził sobie z polowaniem na or-
ły. Pewnego razu złapał ich dziesięć w jeden
dzień!
Signe poczuła ucisk w gardle. Przypomniało jej
się, jak kiedyś białodzioby nur zaatakował Ludvi-
ga. Chłopak poszedł nad brzeg po wodorosty
i gdy schylony chodził między kamieniami, ptak
uderzył go w plecy i Ludvig o mało nie upadł. Pta
szysko wbiło pazury w wełniany kubrak chłopa
ka i próbowało zepchnąć go ze skały.
Innym razem sokół zostawił swój ostry pazur
[ Pobierz całość w formacie PDF ]