[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siłą wystarczającą, by ten stracił przytomność, zanim dotknął podłogi.
- Szybko, panno Dubois - polecił. - Jeśli się nie mylę, to pani przyjaciel może być w poważnych tarapatach.
Bowman rzeczywiście był w tarapatach. Wprawdzie nadal utrzymywał się na nogach, ale zawdzięczał to wyłącznie sile
woli i instynktowi samozachowawczemu. Na jego twarzy umazanej krwią i piachem zastygł grymas wysiłku. Co jakiś
czas chwytał się za lewy bok, który był głównym zródłem bólu. Wspaniały kostium pierrota był wybrudzony i w
strzępach. Dwa rozdarcia z prawej strony spowodowało  muśnięcie" prawym rogiem. Nie pamiętał, ile razy leżał na
arenie, ale trzy z nich były niezupełnie dobrowolne. Dwa razy wylądował tam po otarciu się o niego łopatki byka, a raz
lewy róg ześlizgnął się mu po lewym ramieniu. Teraz byk szykował się do kolejnego ataku.
Bowman uskoczył, ale zbyt wolno. Na szczęście zwierzę wzięło manewr za próbę uniku i skręciło w niewłaściwą
stronę. Musnął go tylko. lewy bark byka, jeśli muśnięciem można nazwać zetknięcie się z ważącym tonę cielskiem, które
porusza się z szybkością około pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Efekt był taki, że Bowman jeszcze raz wylądował
na arenie, a rozwścieczone zwierzę ruszyło w jego stronę, by przyszpilić go rogami do ziemi. Zachował jednak
przytomność umysłu i desperackim wysiłkiem przetoczył się dalej, w ten sposób unikając rogów.
Widownia nagle ucichła. Ludzie wiedzieli, że to doskonały razateur i wspaniały aktor, ale żaden artysta nie próbuje
dać się zabić w imię sztuki, zaś toczenie się po arenie było unikaniem śmierci zaledwie
o centymetry, a czasami i mniej, ponieważ już dwa razy bycze rogi rozdarły materiał kostiumu. Za drugim razem Bowman
poczuł, że róg rani mu plecy, i to go zmobilizowało do ostatecznego wysiłku. Ostatecznego, gdyż wątpił, by było go stać na
następny. Przetoczył się, jak mógł najszybciej kilka razy i poderwał z ziemi. Było to wszystko, na co go było stać: mógł
tylko chwiać się jak pijany i starać się nie upaść.
Nad areną zawisła dzwoniąca w uszach cisza. Rozjuszone zwierzę runęło do ataku, nie bawiąc się w żadne podchody.
Teraz w grę wmieszał się przypadek - gdy byk miał go już wziąć na rogi, Bowman odruchowo, resztką sił rzucił się w bok,
dzięki czemu dosłownie o centymetry usunął się z drogi zwierzęciu, które przebiegło z dobre dwadzieścia metrów, zanim
zrozumiało, że przeciwnika nie ma ani na rogach, ani przed sobą i gwałtownie zahamowało.
Widownia dostała szału. Ulga i bezgraniczny podziw wywołały huragan braw, gwizdy, wrzaski, a nawet łzy radości.
Nigdy dotąd nie widziano w okolicy tak doskonałego zawodnika ani tak wspaniałej walki.
Wyczerpany Bowman oparł się o barierę niedaleko od uśmiechniętego Czerdy. Był wykończony, a Cygan doskonale
zdawał sobie z tego sprawę i z dużą satysfakcją go obserwował. Bowman był bowiem wykończony nie tylko fizycznie, ale i
psychicznie. Nie miał już ochoty dłużej uciekać. Byk parsknął i opuścił łeb, szykując się do kolejnego ataku. Widownia
umilkła, czekając jaki to nowy cud zostanie jej pokazany przez tego niezwykłego zawodnika.
Jednak wyczerpał on już limit cudów - stał i czekał na koniec. Nagle w ciszy, jaka zapadła, usłyszał coś, co normalnie
zginęłoby w ryku tłumu. Z czystym osłupieniem na twarzy odwrócił się i na szczycie amfiteatralnej widowni dostrzegł Cecile
wymachującą gorączkowo i wrzeszczącą ile sił:
- Neil! Neil Bowman! Chodz tutaj!
Bowman ożył. Byk wprawdzie znów ruszył do ataku, ale możliwość ratunku, w który człowiek przestał już wierzyć,
dodała mu sił na tyle, że zdołał znalezć się w bezpiecznym callejón o dobre dwie sekundy wcześniej nim zwierzę z całym
impetem rąbnęło w ogrodzenie. Bowman zdjął sponiewieraną czapkę przytrzymywaną przez gumkę, nasadził ją na róg byka i
ruszył ku Cecile, mijając zamienionego w słup soli Czerdę. Widownia rozstępowała się przed nim, wiwatując głośno. Jego ze-
jście z areny było tak niespodziewane, iż większość widzów uważała to za dalszy ciąg przedstawienia i czekała, co też będzie
dalej. Bowmana nie interesowała reakcja publiczności - ważne było to, że ułatwiała przejście, a zamykała drogę za nim, a to
dawało mu dodatkowe sekun
dy przewagi nad pościgiem. Dotarł wreszcie na samą górę i złapał dziewczynę za ramię.
- Uwielbiam twoje wyczucie czasu - zachrypiał, z trudem łapiąc powietrze i obejrzał się.
Niestety, Czerda już wyszedł z szoku i przedzierał się na oślep przez tłum, wywołując okrzyki protestu. El Brocador
także parł w górę. Tylko Searla nigdzie nie zauważył. Bowman wraz z Cecile zbiegli na dół. Przez jedną z licznych dziur w
kostiumie Bowman sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął kluczyki od citroena. Gdy ostrożnie wyjrzał zza ostatniego z
przylegających do areny budynków, zaklął pod nosem i podał je Cecile, mówiąc:
- To nie jest dla nas zbyt szczęśliwy dzień. Ten Cygan, któremu przyłożyłem, Maca, siedzi na masce i czyści sobie
paznokcie, takim nożem. - Otworzył drzwi do najbliższej garderoby i wepchnął tam dziewczynę. - Poczekaj tu, aż
widzowie zaczną wychodzić, zmieszaj się z tłumem i wsiądz do samochodu. Spotkamy się przy południowym narożniku
kościoła w Saintes-Maries. To ten od strony morza. Tylko, na litość boską, zaparkuj wóz gdzieś dalej, najlepiej na dużym
parkingu po wschodniej stronie miasta.
- Rozumiem - odparła zadziwiająco spokojnie. - A ty, jak zwykle, masz do załatwienia kilka nie cierpiących zwłoki
spraw?
- Jak zwykle - zgodził się, wyglądając przez uchylone drzwi. Nikogo nie ma, a więc do zobaczenia. Cztery druhny -
rzucił na odchodne i wymknął się za drzwi.
Trójka więzniów leżała cicho, na pozór nie zwracając uwagi. Lila też była spokojna, tylko od czasu do czasu pociągała
nosem. Książę chodził tam i z powrotem, gdy do środka wpadł zdyszany Searl.
- Mam nadzieję - zagrzmiał na jego widok de Croytor - że nię przynosisz złych wieści.
- Widziałem dziewczynę - wysapał Searl - jak ona...
- Do diabła! Pasy z ciebie zedrę i z tego cymbała Czerdy, jeśli Bowman jest martwy... - nagle przerwał i wpatrywał się
w coÅ› za plecami Searla. - Wielkie nieba! Kto to jest?
Searl obrócił się czym prędzej i spojrzał za wyciągniętym palcem księcia. Wskazywał on błazna w podartym i
uwalanym ziemią biało-czerwonym stroju, który zataczając się na wpół szedł, na wpół biegł przez zaimprowizowany
parking.
- To właśnie Bowman! - krzyknął zaskoczony Searl.
Zza ostatnich szop, służących za garderoby, wypadły trzy osoby, a jedną z nich był Czerda. Wszystkie gnały ile sił za
błaznem, błyskawicznie zmniejszając dzielący ich dystans. Bowman obejrzał się, dostrzegł pogoń i prysnął między
parkujące wozy i przyczepy. Wyjrzał po chwili zza jednej z nich, stwierdził, że drogę blokuje mu El Brocador i dwóch
innych Cyganów, więc skręcił w prawo, kierując się ku grupie koni przywiązanych do płotu. Były to białe wierzchowce
z Camargue w typowej dla tej okolicy uprzęży z ciężkimi i wysokimi siodłami, przypominającymi skórzane krzesła.
Podbiegł do najbliższego, odwiązał go, wsadził stopę w dziwnie zdobione strzemię i z wysiłkiem wsiadł na konia.
- Szybko! Aap Czerdę i powiedz mu, że jeśli Bowman ucieknie, to wam dwóm się to nie uda - polecił książę Searlowi.
- Ale chcę go żywego. Jeśli go zabijecie, zapłacicie za to, a wiesz, że nie żartuję. Chcę, żebyście za godzinę dostarczyli go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire