[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiegoś powodu Leę to zirytowało.
- Dzień dobry, Saro - rzekła chłodno. - Masz już tę wstępną listę?
- Eee.. - Wydawało się, że dziewczyna dopiero po kilku sekundach uświadomiła
sobie obecność Lei. - No... tak. Mam ją. Proszę, oto ona.
- To jest Roark Navarre - rzuciła Lea przez ramię, wchodząc do gabinetu z do-
kumentami w dłoni. - Przyszedł tu tylko wypisać czek i zaraz wyjdzie.
Roark posłał recepcjonistce beztroski uśmiech.
- Witam, panie Navarre - pisnęła i zachichotała.
R
L
T
Irytacja Lei jeszcze wzrosła. Sara Wood skończyła ekonomię na uniwersytecie
Barnard, ale jeden uśmiech Roarka zmienił ją w słodką idiotkę.
- Potrzebne panu pióro? - zagruchała dziewczyna.
- Nie, dziękuję, panno...
- Proszę mi mówić: Saro.
- Nie, dziękuję, Saro. Widzę, że leży tam na biurku.
Lea wpadła do gabinetu i z rozdrażnieniem cisnęła płaszcz, szal i rękawiczki na
skórzaną sofę. Zmusiła się, by odwrócić się plecami do Roarka i Sary, i rzuciła okiem
na listę. Musi zadzwonić najpierw do pani Van Deusen i pani Olmstead. Te przedsta-
wicielki nowojorskiej śmietanki towarzyskiej obrażą się, jeśli tego nie zrobi.
Znów dobiegł ją chichot recepcjonistki. Zgrzytnęła zębami i mocniej ścisnęła w
dłoniach papiery. Potem usłyszała pytanie Roarka:
- Po co wam tutaj kojec?
Odwróciła się błyskawicznie i zobaczyła, że on stoi w progu i wpatruje się w
kojec, wetknięty w kąt pokoju za sofą. Och, nie! Dawniej, zanim Ruby nauczyła się
raczkować i zaczęła manifestować żywiołową niechęć do ograniczania jej swobody,
Lea zabierała ją czasem na kilka godzin do biura. Zapomniała, że kojec nadal tu jest,
pełen niemowlęcych zabawek!
Roark wszedł do gabinetu, wziął z biurka pióro i rozejrzał się z zaciekawieniem.
- To dla Emily? Błyskawicznie zareagowałaś. Ona dopiero wczoraj dowiedziała
się, że jest w ciąży.
Lea otarła pot z czoła.
- Emily? Tak... oczywiście... - wybełkotała. - To dla jej dziecka.
W istocie to nawet nie było kłamstwo, ponieważ kojec będzie można przenieść
do sąsiedniego gabinetu, gdy Emily wróci z urlopu macierzyńskiego. Naturalnie, o ile
przyjaciółka nie postanowi zrezygnować z pracy i zostać w uroczym domu w Con-
necticut z kochającym mężem i coraz liczniejszą gromadką dzieci.
- Lea!
Zamrugała, wyrwana z tych tęsknych rozmyślań.
R
L
T
- SÅ‚ucham?
- Ile pieniędzy potrzebujesz na park? - spytał Roark, trzymając w ręku książecz-
kÄ™ czekowÄ….
Spojrzała na niego i odetchnęła głęboko.
- Nasza następna zbiórka pieniędzy odbędzie się na balu maskowym w walen-
tynki. Oczywiście, nie będzie cię wtedy w Nowym Jorku. - I dzięki Bogu, dodała w
duchu. - Ale jeśli wykupisz bilet i jedno miejsce przy stole, to wyniesie cię tysiąc do-
larów. Natomiast gdybyś chciał zarezerwować cały stół...
- Nie zrozumiałaś mnie - Roark przerwał Lei, kładąc dłonie na jej ramionach. -
Pytałem, ile w sumie potrzeba wam pieniędzy.
- O czym ty mówisz?
- Jaka kwota pokryłaby wszystkie koszty utworzenia tego parku?
Potrząsnęła głową.
- Ale przecież nie zależy ci na nim. Sam mi powiedziałeś, że nie obchodzą cię
dzieci.
- I nadal tak jest.
- Więc dlaczego?
- Po prostu powiedz mi, jakiej sumy potrzebujesz, żeby uwolnić się od koniecz-
ności dalszego zbierania pieniędzy.
Nagle zaschło jej w gardle.
- Próbujesz mnie kupić?
- A czy to by się udało?
Przełknęła z wysiłkiem ślinę.
- Nie.
- A zatem, chyba pozostało mi tylko wybrać szczerość. - Pogładził ją po policz-
ku. - Chcę, żebyś wyjechała z Nowego Jorku. Ze mną.
Wyjechać... z nim?
- Dlaczego miałabym to zrobić? - wyszeptała z mocno bijącym sercem.
R
L
T
- Mimo usilnych starań nie potrafię cię zapomnieć - rzekł łagodnie. - Wciąż o
tobie śnię. Chcę mieć cię przy sobie. A ponieważ nie mogę tutaj zostać, musisz poje-
chać ze mną.
- Roark, to szaleństwo. Nie znosimy siebie nawzajem...
Uciszył ją władczym uwodzicielskim pocałunkiem, a potem objął i przytulił
mocno do siebie. Zakręciło się jej w głowie. Kiedy w końcu ją puścił, była kompletnie
oszołomiona i wiedziała tylko, że pragnie do końca życia pozostać w jego ramionach.
Pozostać w jego ramionach? Co się z nią dzieje? Przecież go nienawidzi! Znisz-
czył jej rodzinę, a jeśli teraz dowie się o Ruby, być może spróbuje odebrać jej córecz-
kÄ™.
- Nie, dziękuję - odrzekła sztywno i odsunęła się od niego na bezpieczną odle-
głość. - Nie jestem zainteresowana podróżowaniem z tobą.
- Lea...
- Wyjdz, Roark - powiedziała. Odwróciła się od niego, choć serce się jej krajało,
rozrywane pragnieniem i tęsknotą. - Moja odpowiedz brzmi: nie.
Przez chwilę stał w milczeniu, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabi-
netu. Usłyszała, jak rozmawia z Sarą, która niewątpliwie chłonęła z zapartym tchem
każde jego słowo. Zapytał swym uwodzicielskim głosem:
- Saro, ile pieniędzy potrzebuje twoja szefowa, aby ukończyć utworzenie parku
imienia Olivii Hawthorne?
- Około dwudziestu milionów - odpowiedziała ostrożnie dziewczyna. - Dziesięć
na urządzenie terenu parku i kolejne dziesięć na jego przyszłe utrzymanie.
- Bardzo chciałbym zobaczyć ten park. - Umilkł na chwilę. - Gdyby ktoś mnie
po nim oprowadził, skłonny byłbym ofiarować dwadzieścia milionów dolarów na po-
krycie wszystkich kosztów. Uczyniłbym to dla dobra nowojorskich dzieci. - Lea po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]