[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pierwszy, oparłem łokcie na stole i pogrążyłem się w myślach. Pani zjadła
niewiele. Po kilku minutach poszła do swojej sypialni i wróciła z trzema czarnymi
strzałami. Na każdej widniał srebrny napis w KurreTelle. Widziałem takie już
wcześniej. Duszołap dał je Krukowi, gdy zasadziliśmy się na Kulawca i Szept.
- Użyj łuku, który ci dałam. I trzymaj się blisko - powiedziała.
Strzały wyglądały identycznie.
- Kto?
- Mój mąż. Nie mogę go zabić, bo nie ma na nich jego prawdziwego imienia,
ale osłabią go.
- Myślisz, że reszta planu nie sprawdzi się?
- Nic nie jest niemożliwe, ale trzeba wziąć pod uwagę wszystkie ewentualności.
- Nasze oczy spotkały się. W jej było coś... Odwróciliśmy spojrzenia. - Lepiej idz
już - powiedziała. - Chcę, żebyś jutro był czujny.
Roześmiałem się nerwowo.
- Jak?
- Wszystko zostało zaaranżowane.
- Aha. - Czary - domyśliłem się. Jeden ze Schwytanych uśpi wszystkich, a
wtedy ja zrobię swoje. Wstałem, dorzuciłem kilka polan do ognia i
podziękowałem za kolację. W końcu odważyłem się wyrazić swoje myśli:
- Chcę życzyć ci szczęścia, ale nie mogę włożyć w to całego serca.
- Wiem. - Uśmiechnęła się smutno i odprowadziła mnie do drzwi.
Zanim wyszedłem, pchnięty ostatnim impulsem, odwróciłem się... Stała za
mną, a jej oczy wyrażały nadzieję. Objąłem ją i trwaliśmy tak przez pół minuty.
Przeklinałem ją za to, że była człowiekiem. Ale sam też tego potrzebowałem.
235
Rozdział 57
OSTATNI DZIEC
Pozwolono nam się wyspać, potem mieliśmy godzinę na śniadanie, pojednanie
się z bogami czy cokolwiek, co musieliśmy zrobić przez rozpoczęciem bitwy.
Przypuszczano, że Wielki Kurhan pozostanie zamknięty aż do południa. Nie było
pośpiechu.
Zastanawiałem się, co robi Dominator.
O ósmej ogłoszono zbiórkę. Przybyli wszyscy. Kulawiec dryfował na swym
małym dywaniku. Jego ścieżki zdawały się przecinać ze ścieżkami Szept częściej
niż to było konieczne. Coś razem knuli. Bomanz skulił się na szarym końcu i
starał się pozostać niezauważony. Wcale mu się nie dziwiłem. Na jego miejscu
zwiałbym do Wiosła... Na jego miejscu? Czy moje było wygodniejsze?
Człowiek był ofiarą własnego poczucia honoru. Wierzył, że ma dług do
spłacenia.
Dzwięk trąbki oznajmił, że czas zająć pozycje. Podążyłem za Panią,
zauważając, że pozostali cywile kierują się drogą ku Wiośle, którego mieli bronić.
Kompletne szaleństwo. Siły, które zebrała Pani, zostały przydzielone do naszej
części miasta. Tysiące ochotników przybyło za pózno i nikt nie pomyślał, żeby
powiedzieć im, co mają robić.
Napięcie rosło. Zewnętrzny świat przestał istnieć. Patrzyłem na cywili i
zastanawiałem się, jakie czekają nas trudności, jeśli będziemy musieli uciekać. I
nie myślałem w tym momencie tylko o Dominatorze.
Wieloryby zajęły pozycje ponad rzeką, a manty wzniosły się wyżej. Schwytani
polecieli na dywanach, a moje stopy miały dziś dotykać ziemi. Pani postanowiła
spotkać się z mężem oko w oko.
Uważaj, przyjacielu. To Konował kroczy w jej cieniu ze swym zaczarowanym
łukiem i strzałami.
Strażnicy zajęli pozycje za niskimi palisadami. Kolorowe lance wciąż tkwiły
na miejscach i wyznaczały drogę Pupilki. Napięcie sięgało szczytu.
Co więcej było do zrobienia?
- Trzymaj się za mną - przypomniała Pani. - I bądz gotowy do wypuszczenia
strzał.
- Jasne. Powodzenia. Jeśli wygramy, stawiam ci obiad w Ogrodach w Opalu. -
Nie wiem, co mnie napadło, żeby to powiedzieć. Czy próbowałem w ten sposób
oszukać własny strach? Pociłem się, choć ranek był zimny.
W pierwszej chwili wyglądała na zaskoczoną, a potem uśmiechnęła się.
- Jeśli wygramy, trzymam za słowo. -Uśmiechała się lekko, choć nie miała
powodu wierzyć, że przeżyje następną godzinę.
Ruszyła w kierunku Wielkiego Kurhanu. Deptałem jej po piętach, jak wierny
pies.
Ostatnia iskierka światła nie umarła. Pani nie uratowałaby się, nawet gdyby
się poddała.
Bomanz przepuścił nas przodem, podobnie jak Kulawiec, i szedł na końcu.
236
Ich towarzystwo nie było zgodne z planem. Pani nie zareagowała, więc też się
nie odezwałem.
Dywany Schwytanych zaczęły spiralnie opadać w dół. Wieloryby zakołysały
się, a manty nieustannie walczyły o uchwycenie w skrzydła pomyślnego wiatru.
Obrzeża Krainy Kurhanów. Mój amulet nie zadzwięczał. Wszystkie stare
fetysze, okalające serce Krainy Kurhanów zostały usunięte. Martwi spoczywali w
spokoju.
Błotnista ziemia przyklejała się do moich butów. Miałem problemy z
zachowaniem równowagi i jednoczesnym utrzymaniem napiętego łuku. Jedną
czarną strzałę nałożyłem już na cięciwę, a dwie pozostałe trzymałem w tej samej
dłoni co łuk.
Pani zatrzymała się kilka stóp od wykopu, z którego wydobyliśmy Bomanza.
Zapomniała o całym świecie, jakby komunikowała się z czymś spod ziemi.
Obejrzałem się. Bomanz zatrzymał się bardziej na północ, jakieś pięćdziesiąt stóp
ode mnie. Stał z rękami w kieszeniach i patrzył na mnie oburzony, że śmiałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire