[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieba. Obok niego rósÅ‚ stary, ogromny krzak tarniny, pochylony pod na¬porem wiatrów.
Nagie gałęzie przypominały szpony, chwytające dach. Kilka chwil maszerowaliśmy w
stro¬nÄ™ chaty po czym nagle zatrzymaliÅ›my siÄ™ gwaÅ‚tow¬nie.
Przed nami, po lewej stronie, rozciÄ…gaÅ‚a siÄ™ drew¬niana zagroda. Gwiazdy rzucaÅ‚y akurat
dość światła, byśmy mogli stwierdzić, że mieszkało w niej stadko owiec, około dwudziestu
sztuk. I wszystkie nie żyły.
- Nie podoba mi się to, chłopcze.
Mnie też siÄ™ to nie spodobaÅ‚o. Wtedy jednak zrozu¬miaÅ‚em, że stracharzowi nie chodziÅ‚o o
martwe owce. Wpatrywał się w domek.
300
301
- Pewnie przybywamy za pózno - powiedział nie. wiele głośniej od szeptu. - Ale to nasz
obowiązek; mu. simy wejść i sprawdzić.
To rzekÅ‚szy, ruszyÅ‚ w stronÄ™ domu, Å›ciskajÄ…c w dÅ‚o¬ni kij. PodążyÅ‚em za nim, dzwigajÄ…c
torbę. Mijając za. grodę, zerknąłem w bok na najbliższą martwą owcę. Białe runo pokrywały
smugi krwi. JeÅ›li to dzieÅ‚o Mo¬ra, to dobrze siÄ™ pożywiÅ‚. Jak wiele siÅ‚ odzyskaÅ‚?
Frontowe drzwi stały otworem, toteż bez ceregieli weszliśmy do środka. Stracharz szedł
przodem. Po-stÄ…piÅ‚ zaledwie krok za próg, gdy zatrzymaÅ‚ siÄ™ i gÅ‚o¬Å›no wciÄ…gnÄ…Å‚ powietrze.
PatrzyÅ‚ w lewo. GdzieÅ› w izbie pÅ‚onęła Å›wieca i w jej migotliwym blasku do¬strzegÅ‚em coÅ›,
co na pierwszy rzut oka wziąłem za cień owczarza. Był jednak zbyt masywny jak na cień. Stał
oparty plecami o Å›cianÄ™, wznoszÄ…c nad gÅ‚owÄ™ za¬krzywiony kij, jakby nam groziÅ‚.
Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, co właściwie widzę. Kolana ugięły się pode mną, a
serce zatrzepotało w piersi.
Jego twarz wykrzywiaÅ‚ grymas gniewu i grozy. Wi¬dziaÅ‚em zÄ™by, częściowo poÅ‚amane, i
umazane krwią usta. Choć pozostawał w pionie, nie stał o własnych siłach. Został
spÅ‚aszczony, wprasowany w Å›cianÄ™, roz¬mazany na kamieniach. SprawiÅ‚ to Mór.
Stracharz przeszedł krok dalej, i kolejny. Drepta-}ern tuż za nim, aż w końcu ujrzałem w
peÅ‚ni caÅ‚y cze¬kajÄ…cy na nas koszmar. W kÄ…cie staÅ‚a koÅ‚yska, lecz Mór strzaskaÅ‚ jÄ… o Å›cianÄ™,
wÅ›ród odÅ‚amków dostrze¬gÅ‚em kocyki i maÅ‚e przeÅ›cieradÅ‚o poplamione krwiÄ…, po dziecku nie
został nawet ślad. Mój mistrz podszedł i ostrożnie uniósł kocyk. To, co zobaczył, wyraznie
nim wstrząsnęło. Gestem polecił mi nie patrzeć, z westchnieniem wypuścił kołdrę.
Do tej pory wypatrzyłem już matkę niemowlęcia. Ciało kobiety leżało na podłodze,
częściowo ukryte za bujanym fotelem. CieszyÅ‚em siÄ™, że nie widzÄ™ jej twa¬rzy. W prawej
ręce ściskała drut do robótek, kłębek włóczki poturłał się aż do paleniska, obok
dogasajÄ…ce¬go wÅ›ród popiołów żaru.
Drzwi do kuchni były otwarte i nagle ogarnęła mnie groza. Byłem pewien, że coś się tam
czai. Gdy tylko myÅ›l ta pojawiÅ‚a siÄ™ w mojej gÅ‚owie, temperatu¬ra w izbie spadÅ‚a. Mór wciąż
tu byÅ‚, czuÅ‚em go w ko¬Å›ciach. Przerażony, o maÅ‚o nie uciekÅ‚em z domku, lecz stracharz nie
cofnął się. A skoro on został, jak mogłem odejść?
W tym momencie Å›wieca nagle zgasÅ‚a, jakby naci¬Å›niÄ™ta niewidzialnÄ… rÄ™kÄ…, pogrążajÄ…c nas w
mroku.
302
303
Z zalegającej w kuchni nieprzeniknionej ciemności przemówił niski głos. Głos odbijający się
echem w p0. wietrzu i wibrujący w kamiennej podłodze domku tak, że czułem go w stopach.
- Witaj, Stara Kości. W końcu znów się spotykamy. Szukałem cię, wiedziałem, że jesteś
gdzieś w pobliżu,
- Owszem, a teraz mnie znalazÅ‚eÅ› - odparÅ‚ ze znu¬Å¼eniem stracharz, opierajÄ…c laskÄ™ o
podÅ‚ogÄ™ i wspiera¬jÄ…c siÄ™ na niej caÅ‚ym ciężarem.
-Zawsze lubiłeś się wtrącać, nieprawdaż, Stara Kości? Ale teraz wtrąciłeś się o jeden raz za
dużo. Najpierw zabiję chłopca, a ty będziesz na to patrzył. Potem nadejdzie twoja kolej.
Niewidzialna rÄ™ka uniosÅ‚a mnie i pchnęła na Å›cia¬nÄ™ tak mocno, że z caÅ‚ego ciaÅ‚a uleciaÅ‚o mi
powietrze. A potem zaczął się nacisk, miarowy napór tak silny, iż miałem wrażenie, że zaraz
popÄ™kajÄ… mi żebra. Naj¬gorszy byÅ‚ straszliwy ciężar naciskajÄ…cy czoÅ‚o. Przy¬pomniaÅ‚em
sobie twarz owczarza, spłaszczoną i wbitą w kamienie. Byłem przerażony, niezdolny się
ruszyć czy nawet odetchnąć, oczy zasnuła mi ciemność. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, było
wrażenie, że stracharz rzuciÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ kuchennych drzwi uno¬szÄ…c laskÄ™.
***
Ktoś potrząsał mną łagodnie. Otworzyłem oczy i ujrzałem pochylającego się nade mną
stracharza. Leżałem na podłodze chaty.
- Nic ci nie jest, chłopcze? - spytał niespokojnie, przytaknąłem. Bolały mnie żebra,
czuÅ‚em je z każ¬dym oddechem. Ale oddychaÅ‚em. Wciąż żyÅ‚em.
- Chodz, zobaczmy, czy dasz radę się podnieść. Wsparty o stracharza, zdołałem wstać.
- Możesz chodzić?
Skinąłem głową i postąpiłem krok naprzód. Nie czułem się zbyt pewnie, ale byłem w stanie
iść.
- Dobry chłopak.
- Dzięki, że mnie uratowałeś. Stracharz pokręcił głową.
I - Ja nic nie zrobiÅ‚em, chÅ‚opcze. Mór po prostu znik¬nÄ…Å‚ nagle, jakby ktoÅ› go przywoÅ‚aÅ‚.
Widziałem, jak mknie w górę zbocza; wyglądał jak czarna chmura, przesłaniająca ostatnie
gwiazdy. StaÅ‚o siÄ™ tu coÅ› strasz¬nego - dodaÅ‚, zerkajÄ…c na otaczajÄ…cÄ… nas grozÄ™. - Ale teraz
musimy stąd znikać jak najszybciej. Przede wszystkim musimy ratować siebie. Może
zdołamy uciec Kwizytorowi, lecz póki dziewczyna wędruje za nami, Mór zawsze będzie w
pobliżu, z każdą chwilą
304
305
wzrastając w siłę. Musimy dotrzeć do Heysham i
ohydą, raz a dobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire