[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wściekłości, przez kilka jeszcze sekund, pan Goladkin-młodszy, ku niemałej uciesze otaczającej ich
młodzieży, z oburzającym bezwstydem klepnął w końcu pana Goladkina-starszego po wypukłym
brzuszku i z niesłychanie jadowitym i dającym dużo do myślenia uśmiechem odezwał się:  Nie uda d się,
bratku, Jakubie Pietrowiczu, nie uda! Będziemy przebiegli, Jakubie Pietrowiczu, będziemy przebiegli.
Potem, i to zanim nasz bohater zdążył jako tako przyjść do siebie po ostatniej napaści, pan Goladkin-
młodszy nagle (uprzednio- rzuciwszy tylko uśmieszek otaczającym ich widzom) przybrał minę
człowieka wyjątkowo zajętego, wyjątkowo rzeczowego, wyjątkowo urzędowego, spuścił wzrok ku
ziemi, skurczył się, skulił i szybko wymamrotawszy  do specjalnych poruczeń , lignął króciutką nóżką i
przemknął się do sąsiedniego pokoju. Bohater nasz nie wierzył własnym oczom i wciąż jeszcze nie mógł
się opamiętać...
Wreszcie opamiętał się. Uświadomiwszy sobie w jednej chwili, że zginął, że w pewnym sensie został
zniszczony, że został zbrukany i skalał swoją reputację, że go wyśmiano i opluto w obecności osób
postronnych, że zdradziecko został
859
zbezczeszczony przez tego, którego jeszcze wczoraj uważał za swego najlepszego i najpewniejszego
przyjaciela, wreszcie, że wpadł z kretesem - pan Goladkin rzucił się w pogoń za nieprzyjacielem. W tej
chwili nawet nie chciał myśleć o świadkach swojej hańby.  Wszyscy oni są w zmowie - mówił sam do
siebie-jeden popiera drugiego i jeden drugiego na mnie szczuje. Jednakże po dziesięciu krokach bohater
nasz wyraznie dostrzegł, że pogoń była bezcelowa i bezskuteczna, i dlatego wrócił.  Nie wymkniesz się -
myślał - przyjdzie czas, że wpadniesz, nosił wilk razy kilka - poniosą i wilka. Z zaciekłością, zimną krwią i
nader energiczną stanowczością doszedł pan Goladkin do krzesła i usiadł na nim.  Nie wymkniesz się! -
rzekł znowu. Teraz chodziło już nie o jakąś bierną obronę; zanosiło się na coś ostatecznego, na atak, i ten,
kto widział pana Goladkina w tej chwili, jak zaczerwieniony, ledwo powstrzymując wzburzenie, wetknął
pióro w kałamarz i jak z zaciekłością zaczął szybko wypisywać coś na arkuszu papieru, mógł już z góry
przesądzić, że sprawa nie rozejdzie się po kościach i nie może się skończyć jakoś zwyczajnie, po babsku. W
głębi duszy już sobie pan Goladkin pewną rzecz postanowił i w głębi serca przysiągł sobie, że ją spełni.
Prawdę mówiąc, nie całkiem jeszcze dobrze wiedział, jak ma postąpić, a właściwie wcale nie wiedział, ale
to nie szkodzi, wszystko jedno!  A samozwaństwo i bezczelność, łaskawy panie, w naszych czasach nie
popłacają. Samozwaństwo i bezczelność, wielce łaskawy panie, nie prowadzą do dobrego, prowadzą do
szubienicy. Jeden tylko Griszka Otriepiew, mój łaskawco, zdołał osiągnąć coś samozwaństwem, oszukując
ślepy naród, a i to nie na długo. 8 Pomijając tę ostatnią okoliczność, pan Goladkin postanowił czekać do
czasu, aż z pewnych osób spadnie maska i pewne rzeczy wyjdą na jaw. W tym celu trzeba było przede
wszystkim, żeby jak najprędzej skończyły się godziny urzędowania, i aż do tej chwili nasz bohater
postanowił nic nie przedsiębrać. Potem zaś, gdy skończą się godziny urzędowania, zastosuje pewien sposób.
A wówczas już będzie wiedział, jak ma postąpić po zastosowaniu tego sposobu, jak ułożyć sobie plan
działania, aby utrzeć rogów pysze i zdusić żmiję gryzącą ziemię w hańbie bezsilności. Nie mógł przecież
pan Goladkin pozwolić, aby zrobiono z niego szmatę, o którą wyciera się brudne buty. Nie mógł się na to
zgodzić, zwłaszcza
860
w tym wypadku. Gdyby nie to ostatnie pohańbienie, nasz bohater może by się nawet ze ściśniętym sercem
zdecydował milczeć, ukorzyć się i nie protestować nazbyt uporczywie; ot, posprzeczałby się,
poprotestowałby trochę, dowiódłby, że słuszność jest po jego stronie, potem by troszeczkę ustąpił, potem,
być może, jeszcze by troszeczkę ustąpił, potem zgodziłby się całkowicie, potem, a zwłaszcza wówczas,
gdyby przeciwna strona przyznała uroczyście, że to on ma całkowitą słuszność, potem może nawet by się
pogodził, .nawet by się troszeczkę rozrzewnił, nawet-kto wie-może by się odrodziła na nowo przyjazń,
mocna, gorąca przyjazń, jeszcze bardziej pełna niż przyjazń wczorajsza, tak że ta przyjazń całkiem mogłaby
wreszcie zaćmić przykrość z powodu dość nieprzyzwoitego podobieństwa dwóch osób, tak że w końcu obaj
radcy tytularni byliby nader zadowoleni i dożyliby wreszcie do stu lat itd. Powiedzmy wreszcie wszystko:
pan Goladkin zaczął nawet nieco żałować, że wystąpił w swojej obronie i w obronie swoich praw i że
natychmiast spotkała go za to przykrość.  Gdyby się ukorzył - myślał pan Goladkin - gdyby powiedział, że
zażartował - tobym mu wybaczył, więcej nawet, wybaczyłbym mu, gdyby się do tego głośno przyznał, ale
nie pozwolę robić z siebie szmaty. Nie takim jak on ludziom nie pozwalałem się spychać, a tym bardziej nie
pozwolę, aby usiłował to zrobić człowiek zdeprawowany. Nie jestem szmatą, nie, łaskawco, nie jestem
szmatÄ…! SÅ‚owem, nasz bohater powziÄ…Å‚ postanowienie.  Sam, Å‚askawco, jesteÅ› pan sobie winien!
Postanowił protestować, i to protestować ze wszystkich sil, aż do końca. Taki to już był z niego człowiek! W
żaden sposób nie mógł się zgodzić, żeby go skrzywdzono, a tym bardziej pozwolić na to, aby robiono z
niego szmatę, a wreszcie pozwolić na to człowiekowi całkiem zdeprawowanemu. Nie upieramy się zresztą,
może, gdyby ktoś chciał, gdyby już komuś na przykład bardzo zależało na tym, aby zrobić z pana Goladkina
szmatę, toby zrobił z niego szmatę, zrobiłby bez oporu i bezkarnie (pan Goladkin sam niekiedy to czuł) i
byłaby z niego szmata, a nie Goladkin - tak, byłaby podła, brudna szmata, byłaby to nie zwyczajna szmata,
ale szmata z ambicjÄ…, szmata obdarzona duszÄ… i uczuciami, aczkolwiek z pokornÄ… ambicjÄ… i z pokornymi
uczuciami, i K» gÅ‚Ä™boko ukrytymi w brudnych faÅ‚dach tej szmaty, ale bÄ…dz co bÄ…dz uczuciami...
861
Godziny wlokły się nieznośnie długo; wreszcie wybiła czwarta. Po chwili wszyscy wstali i za naczelnikiem
ruszyli do swoich domów. Pan Goladkin wmieszał się w tłum, był czujny i nie spuszczał z oka kogo trzeba.
Wreszcie nasz bohater ujrzał, że jego przyjaciel podbiegł do woznych kancelaryjnych, którzy podawali
płaszcze, i zgodnie ze swym podłym zwyczajem kręcił się koło nich w oczekiwaniu na swój. Chwila była
decydująca. Pan Goladkin z trudem przecisnął się przez tłum i, nie chcąc pozostawać w tyle, również kazał
sobie podać płaszcz. Ale płaszcz podano najpierw przyjacielowi i koledze pana Goladkina, ponieważ i tutaj
zdążył on, jak to miał we zwyczaju, wkraść się w laski, przymilić się, naszeptać i nagadać podłości.
Zarzuciwszy na ramiona płaszcz, pan Goladkin-młodszy ironicznie spojrzał na pana Goladkina-starszego, w
ten sposób otwarcie i bezczelnie robiąc mu na złość, potem z właściwą mu bezczelnością rozejrzał się
dokoła, podreptał po raz ostatni - zapewne aby pozostawić dobre wrażenie - koło urzędników, powiedział
słówko jednemu, poszeptał o czymś z drugim, z szacunkiem podlizał się trzeciemu, skierował uśmiech do
czwartego, podał rękę piątemu i wesoło pomknął w dół po schodach. Pan Goladkin-starszy ruszył za nim i
ku swemu nieopisanemu zadowoleniu mimo wszystko dogonił go na ostatnim schodku i uchwycił za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire