[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprzątać i niańczyć dzieci – stwierdził Evan z nie-
skrywanym wstrętem. – Myśl o dzieciach napawa
mnie przerażeniem.
– Swoich na pewno byś się nie bał.
Evan westchnął i wbił wzrok w ścianę.
– Jestem za stary na zakładanie rodziny
– oznajmił.
– Masz dopiero trzydzieści cztery lata!
– No właśnie. Najpierw musiałbym się ożenić.
Ale żadna mnie nie chce.
– Boją się, bo niezły z ciebie oryginał. Nie
56
NARZECZONA Z MIASTA
wiadomo, czego się po tobie spodziewać. Jednego
dnia sama łagodność, uśmiechy i żarciki, drugie-
go, jak cię coś wkurzy, tracisz cierpliwość i nie-
spodziewanie przerzucasz człowieka przez ogro-
dzenie.
Na wspomnienie tego incydentu wzrok Evana
pociemniał.
– Ten kretyn przyłożył szpicrutą mojej nowej
klaczy. Prawie do krwi. Miał cholerne szczęście,
że dogoniłem go, jak już wyjeżdżał ciężarówką.
– Każdy z nas w takiej sytuacji czułby się
podobnie – przyznał Harden. – Kłopot z tobą
polega na tym, że nie jesteś naprawdę taki, jak się
na pozór wydaje. Mnie czasem ludzie też się boją,
ale ja jestem zawsze sobą, zawsze taki sam. A ty
nie.
Evan spuścił wzrok na filiżankę z kawą. Już się
nie uśmiechał.
– Nauczyłem się bić jeszcze jako smarkacz.
Musiałem myśleć o was trzech, bo byłem najstar-
szy. Zawsze trafiałem na przeciwników dwa razy
większych od ciebie.
– Wiem. – Harden uśmiechnął się na wspo-
mnienie dzieciństwa. – Możesz być pewny, że
potrafiliśmy to docenić.
– Pamiętasz, jak jednego razu tak urządziłem
gościa, że wylądował w szpitalu? Nawet nie zda-
wałem sobie sprawy, że tak mocno go walnąłem.
Ale od tamtej pory straciłem zapał do bójek.
Diana Palmer
57
– To był zwyczajny wypadek. Facet pechowo
upadł i uderzył się w głowę. Każdemu mogło się to
zdarzyć.
– Pewnie masz rację. Czasem myślę, że winne
są moje gabaryty. Mężczyźni chcą się ze mną bić,
żeby się sprawdzić. Kobiety z kolei się mnie boją.
– Wzruszył ramionami. – Wygląda na to, że jestem
dożywotnio skazany na kawalerski stan.
Harden już otworzył usta, by skorygować wizję
brata, lecz w tym samym momencie zadzwonił
telefon. Podniósł słuchawkę. Po chwili na jego
twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Oczywiście. Zejdę za dziesięć minut. – Od-
łożył słuchawkę. – Wyobrażasz sobie? Chcą, że-
bym poprowadził jeszcze jedną godzinę zajęć. Moi
słuchacze uznali, że było to najciekawsze spot-
kanie w ich życiu. Nie zanudziłem ich na śmierć.
Evan roześmiał się.
– Powinieneś mnie przede wszystkim podzię-
kować. To moja zasługa.
Harden rzucił mu mało przychylne spojrzenie.
– Nie pozwalam ci opuszczać tego pokoju.
Chyba że obiecasz trzymać gębę na kłódkę.
– Gadanie! Przecież ci się podobało. – Evan
przeciągnął się leniwie. – Dzięki mnie chociaż na
chwilę zapomniałeś o tej dziewczynie. Nie mam
racji?
Harden zaniemówił. W milczeniu spoglądał na
brata.
58
NARZECZONA Z MIASTA
– Uważasz, że czas wam nie sprzyja, tak?
– spytał z powagą starszy brat. – Dziewczyna
niedawno owdowiała, a ty pewnie uważasz, że jest
jeszcze zbyt słaba psychicznie. Ale jeżeli faktycz-
nie tak głęboko to przeżywa, to na pewno po-
trzebuje wsparcia.
– Co nie zmienia faktu, że spotkaliśmy się nie
w porę – rzekł Harden półgłosem.
Evan był innego zdania.
– Może jednak warto poczekać, aż nadejdzie
ten właściwy moment? – spytał z błyskiem
w oku.
Przez resztę popołudnia Harden rozpamiętywał
słowa brata, rozważał je także po jego odlocie do
Jacobsville. Chyba rzeczywiście nic by się nie
stało, gdyby zdobył się na cierpliwość. Pytanie,
czy on naprawdę tego chce?
Uznał w końcu, że Miranda zdecydowanie nie
pasuje do życia na ranczu, nawet gdyby postradał
zmysły i powziął wobec niej poważne zamiary. Po
pierwsze, przywykła do wielkomiejskiego stylu
życia, po drugie, musi dojść do siebie po osobistej
tragedii.
On z kolei jest samotnikiem, który nie cierpi
miasta i sam jest po wielu przejściach. Nie, taki
układ z góry skazany jest na niepowodzenie.
Lecz takie szlachetne myśli absolutnie nie prze-
konywały jego ciała, które wciąż pamiętało minio-
ny poranek, pełen pasji i żaru. Czuło jedwabistą
Diana Palmer
59
miękkość Mirandy, jej ciepło, słodkie usta, za-
chłanne ramiona. Oczami duszy ujrzał ją w białej
pościeli i tylko westchnął. Wiedział, że spędzona
z nią noc przyćmiłaby jego najśmielsze marzenia
o zmysłowej rozkoszy.
Niepokoiło go tylko, co by było potem. Nie
wiadomo, czy zdołałby opuścić ją na zawsze,
gdyby się z nią przespał. Już położył rękę na
słuchawce, już miał szukać numeru jej telefonu,
lecz ten lęk go powstrzymał. Stop, powiedział
sobie. Pierwsza myśl była słuszna.
To niewłaściwy czas. Dla Mirandy i dla niego
także. Nie jest gotowy się angażować.
Mirandzie tymczasem towarzyszyły podobne
refleksje. Postukiwała nerwowo palcami w zapisa-
ny na kartce numer hotelu Carlton Arms. Siedziała
na kanapie w swoim smutnym mieszkaniu. Korciło
ją, by zadzwonić, poprosić o połączenie z panem
Hardenem Tremaynem.
Po co? – zadała sobie pytanie. Już i tak sprawiła
mu dosyć kłopotów. Dopiero co przekazała dzie-
cięce meble organizacji charytatywnej, po czym
ogarnął ją smutek, głęboki smutek na granicy
depresji.
Nie kochała Tima, ale bardzo bolała nad stratą
dziecka. Tak cudownie byłoby mieć maleństwo,
opiekować się nim, dać mu ciepło i miłość.
Problem ten nie dotyczył jednak Hardena. Zmu-
szony przez sytuację i własną przyzwoitość, okazał
60
NARZECZONA Z MIASTA
jej tylko uprzejmość. Identycznie postąpiłby, gdy-
by chodziło o kogoś innego. Sam tak powiedział.
Z drugiej strony, nie mogła zapomnieć jego
gorących pocałunków, bo nie odczuwała dotąd
takiej namiętności wobec żadnego mężczyzny.
Harden obudził w niej ogromną tęsknotę za miłoś-
cią, taką na całe życie. Nie zakosztowała jej
jeszcze. Nie doświadczyła też seksu, tego złożone- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire