[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Co takiego, Geordie? Co się stało? - przerwał, widząc
wyraz jego twarzy. - Emmie, tak? - domyślił się.
- Tak - potwierdził Geordie ze smutkiem. - Odeszła pół
godziny temu. UmarÅ‚a bez sÅ‚owa. Do diabÅ‚a, Fred, nie mu­
siaÅ‚a umrzeć. Nie byÅ‚a tak chora jak Pat lub Dave, a oni po­
woli z tego wychodzą. Gdzie popełniłem błąd?
Geordie rzadko przeklinał. Musiał być załamany.
- To nie twoja wina. - Fred starał się go pocieszyć. - Bóg
wie, że zrobiÅ‚eÅ› wszystko, co w twojej mocy. Nie oszczÄ™dza­
łeś się od czasu, kiedy Pat zachorował. Jak się czuje reszta?
Geordie odwrócił się od niego, chcąc ukryć łzy.
- Myślę, że lepiej. Sam i Bart wydają się jakoś trzymać.
Chociaż nie wiem, jak Bart to przyjmie, kiedy mu powiem
o Emmie. - Ukrył twarz w dłoniach.
Beztroska dawno już opuÅ›ciÅ‚a Freda. W tych dniach za­
czynał rozumieć niuanse ludzkich zachowań. Odezwało się
w nim poczucie odpowiedzialności.
- Czy coÅ› jeszcze jest nie tak, Geordie? To nie tylko Em­
mie, prawda? Powiedz, o co chodzi?
- Dlatego cię budzę, Fred, chociaż należy ci się sen. To
Kirstie. Była chora przez cały dzień, nic nikomu nie mówiąc
ze względu na Emmie. Ma febrę. Położyłem ją do łóżka w
chacie i nie ma jej kto pielÄ™gnować. ZostaÅ‚eÅ› tylko ty. Wszy­
stkie kobiety są chore. Pani Tate zachorowała wczoraj, a ja
muszÄ™ zostać przy Samie, Barcie i Gingerze. SÄ… w krytycz­
nym stanie i nie wiadomo, czy przeżyją.
Fred już krzątał się po namiocie, zbierając drobiazgi.
- Nie przejmuj się, Geordie. Już idę. Oczywiście, nic nie
powiedziała, jak to zwykle ona, prawda? - Ból przemknął
przez jego twarz. - Wiedziała, że byłeś zajęty Emmie, i nie
chciała cię jeszcze bardziej obciążać.
- Tak - skinÄ…Å‚ Geordie. - Zawsze siÄ™ obawiaÅ‚em, że prÄ™­
dzej zginie, niż siÄ™ podda. PójdÄ™ z tobÄ…, zanim zajmÄ™ siÄ™ in­
nymi. Zarówno ona, jak i ty możecie potrzebować mojej po­
mocy.
Kirstie powaliło prawie tak mocno jak Dave'a; była już
półprzytomna. Fred uniósł ją z posłania, które leżało na pod-
łodze, i podtrzymywał, kiedy Geordie przekładał materac z
pościelą na skrzynię, żeby łatwiej było pielęgnować Kirstie.
Ledwie uniosÅ‚a powieki, kiedy jÄ… ukÅ‚adaÅ‚. Zanim daÅ‚a siÄ™ zÅ‚a­
mać febrze, zdążyła się rozebrać i włożyć nocną koszulę. W
pewnej chwili rozpoznała go.
- Fred - wyszeptała. Znów straciła przytomność.
- Już miała silny atak wymiotów. Nowy może się zacząć
w każdej chwili - uprzedził Geordie. - Poradzisz sobie?
Fred skinął głową. Wiedział, co ma robić. Pielęgnował
chorych, ale nie przypuszczał, że będzie musiał opiekować
się Kirstie. Zdawała się niezniszczalna.
- Nie będzie za bardzo chorować, prawda, Geordie?
Uświadomił sobie, że to głupie pytanie, gdy tylko je zadał.
Geordie nie mógÅ‚ dać żadnych gwarancji. Emmie nie wyglÄ…­
dała tak, jakby miała umrzeć. Stan Dave'a był poważny,
a jednak chłopiec żył, a Emmie umarła.
Fred nie wyobrażał sobie, co by poczęli bez Geordiego. Z
jakiegoÅ› powodu obaj uniknÄ™li febry i pielÄ™gnowali caÅ‚Ä… gru­
pę, łącznie z Tate'ami, z których troje zachorowało, a ich
wspólnicy opuścili działkę.
PielÄ™gnowanie ofiar febry, zanim jeszcze Kirstie zachoro­
wała, wywarło wielki wpływ na osobowość Freda.
Starał się zachować pogodę ducha, choć jego zwykła,
wprost dzieciÄ™ca beztroska znikÅ‚a ostatecznie podczas epi­
demii.
Fred nie zauważał tej zmiany. W czasie długich dni i nocy,
spędzonych przy łóżku Kirstie, wiele się o sobie dowiedział.
Choć trzymał ją w objęciach tego popołudnia, kiedy zgubiła
wisiorek, chociaż starało się o nią wielu zalotników, myślał
o niej wyłącznie jak o małej dziewczynce, a nie dojrzałej już
kobiecie. Teraz, gdy mył ją gąbką, zdejmował przepoconą,
przywierającą do ciała koszulę i nakładał czystą i suchą, nie
mógÅ‚ siÄ™ nadziwić piÄ™knu jej ciaÅ‚a i doskonaÅ‚oÅ›ci jej drob­
nych piersi. Jest dokładnie taka jak... przemknęło mu przez
myśl, ale nie mógł sobie przypomnieć imienia.
Nie wolno mi jej przestraszyć, myÅ›laÅ‚ dalej. Nie powinie­
nem zapominać, że jestem dla niej tylko Fredem, który lubi
się zabawić.
Początkowo Kirstie zachowywała się spokojnie, patrząc
na niego zamglonymi oczami. Potem zaczęła nieprzerwanie
mówić. BredziÅ‚a o matce i farmie, maÅ‚ych braciszkach i sio­
strzyczkach, które umarÅ‚y w dzieciÅ„stwie. OpowiadaÅ‚a Fre­
dowi, patrząc na niego, lecz go nie widząc, że martwi się
o Sama i ma nadzieję, że znajdzie sobie dobrą kobietę.
I na końcu mówiła o Fredzie, ubolewała nad jego pijacką
nieodpowiedzialnoÅ›ciÄ… w pierwszych dniach, mówiÅ‚a z prze­
jÄ™ciem o jego uciechach z kobietami, z GrubÄ… Lil, a zwÅ‚asz­
cza z RosinÄ….
- Nigdy siÄ™ nie ustatkuje, nigdy - powiedziaÅ‚a ze szlo­
chem i niespodziewanie usiadÅ‚a. - Nigdy na mnie nie spoj­
rzy. Jestem dla niego maÅ‚Ä… dziewczynkÄ…, Kirstie. Och, nie­
nawidzÄ™ tego imienia, nienawidzÄ™!
Zaczęła łkać tak mocno, że Fred tulił ją do siebie i głaskał
jej wÅ‚osy, jakby byÅ‚a maÅ‚ym Rodem albo dzieckiem osiero­
conym przez Emmie.
To, co do niej czuł, było czymś nowym, zupełnie innym
niż to, co czuł do kobiet, które tak chętnie zabawiał. Pragnął
się nią opiekować, chciał ją chronić.
DziwiÅ‚ siÄ™, że nic o tym nie wiedziaÅ‚, choć już od dÅ‚uż­
szego czasu musiał odczuwać to pragnienie. Przypomniał so-
bie, ile razy zabierał dzieci, by mogła odpocząć, jak dzwigał
ciężki koszyk z zakupami, pomagaÅ‚ zmywać naczynia, roz­
wieszać pranie - ku uciesze Sama. Pamiętał, jak przynosił jej
wstążki z jarmarku i jak cierpiało jego serce, kiedy myślał,
że Kirstie go nie lubi.
Wszystko dla Kirstie, która nie może umrzeć teraz, kiedy
jÄ… odnalazÅ‚; dla Kirstie, która odtrÄ…ciÅ‚a wszystkich zalotni­
ków, podczas gdy on zabawiał się przez długie, beztroskie
miesiÄ…ce.
Wreszcie pojÄ…Å‚, co Dan'l miaÅ‚ na myÅ›li tamtego dnia, kie­
dy wyjeżdżał z Ballarat; zrozumiał pytanie Geordiego.
Wkrótce potem pojawił się Geordie, patrząc na niego ze
smutkiem. Kirstie, spokojna do tej pory, zaczęła znów skar­
żyć się na Freda, tym razem zrezygnowanym głosem.
- Och, nie, nie spojrzy na mnie teraz, kiedy zgubiłam
swoje serce.
Fred wstał gwałtownie, mocno poruszony i wyszedł na
dwór, gdzie go znalazł Geordie w chwilę potem. Z twarzą w
dłoniach opierał się o ścianę chaty.
- Uspokój siÄ™ - powiedziaÅ‚ Å‚agodnie Geordie. - Jest na­
dzieja, jeśli nastąpi przełom.
- JeÅ›li, jeÅ›li, jeÅ›li! - krzyknÄ…Å‚ zrozpaczony. - Niech diab­
li wezmą te wszystkie jeśli. Wiesz niewiele więcej ode mnie,
Geordie. Boże, jak mogłem być tak ślepy, tak nieświadomy
mojej prawdziwej miłości.
- Wszyscy jesteÅ›my Å›lepi - odparÅ‚ cicho Geordie. - Ro­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire