[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niądze, które włożył w grę.
Kiedy osiągnął ów cel, wstał od stolika, przeprosił zebranych
i oddalił się. Moidore zarządził przerwę w grze. Coś w Gisie
Havillandzie mocno go niepokoiÅ‚o. Tak doskonaÅ‚a, że aż prze­
rażająca samokontrola nie pasowała do obrazu tego młodego,
pełnego uroku mężczyzny. Ponadto był prawie pewien, że Gis
z rozmysłem nie dopuścił do swojej wygranej.
- ProponujÄ™, abyÅ›my napili siÄ™ kawy - ogÅ‚osiÅ‚ Tom i za­
dzwoniÅ‚ po sÅ‚użbÄ™. - PrzynieÅ›cie dużo, i czarnÄ… jak smoÅ‚a - za­
rządził, wychodząc. - Słuchaj, Gis - powiedział, zamykając za
sobą drzwi do przyległego saloniku - nie miej mi za złe, ale tak
naprawdę sam ściągnąłeś sobie kłopot na głowę.
66
Orle brwi Gisa lekko uniosły się w górę.
- NaprawdÄ™? - rzuciÅ‚ nonszalanckim tonem. - Chyba sa­
mym faktem swojego istnienia.
- Och, myślę, że czymś więcej. - Tom miał poważną minę.
- Oskarżył cię wszak o tchórzostwo.
- Rozumiem, przechodzimy do porzÄ…dku nad moim niepra­
wym pochodzeniem - skrzywił się Gis. - I słusznie, bo co
w końcu jestem winien? A co do tego drugiego... no cóż... -
Lekceważąco wzruszył ramionami.
Tom zaczął się śmiać.
- Ach, ty zimny draniu - powiedziaÅ‚ z nie ukrywanÄ… sym­
patiÄ…. - Powiedz tylko, jak naprawdÄ™ byÅ‚o, a ta menda przesta­
nie ci psuć opinię u ludzi.
- Wolę, kiedy robi to za moimi plecami, niż kiedy rzuca mi
oskarżenia w twarz. A reszta jest wyłącznie moją sprawą, Tom.
Swoją drogą jestem ciekaw, kto był tak niedyskretny i zdradził
ci moje tajemnice? Mój szanowny tatuÅ›, moja kochajÄ…ca mamu­
sia czy mój kochany wujo?
- Czuwam nad tobą na prośbę twoich rodziców - odparł
szczerze Tom.
- No, proszę - ton Gisa stał się cyniczny. - Nie masz nic
lepszego do roboty, niż pilnować biednego utracjusza, który
uparł się chodzić własnymi drogami?
Moidore nie przejÄ…Å‚ siÄ™ ironiÄ….
- Tylko nie zacznij litować się nad sobą - zachichotał. -
Wolę, kiedy zachowujesz się jak mężczyzna.
- To nie litość, tylko praktyczność, Tom - odpowiedział Gis
równie swobodnym tonem. Już nie musiał trzymać się w ryzach.
- I nie osadziÅ‚em Hektora siÅ‚Ä… z powodu jego oszczerstw na te­
mat mojej wojennej przeszłości. Rozpłaszczyłem go na ścianie
67
z zupełnie innych przyczyn, ale o tym wolałbym nie mówić. -
Przez moment w wyobrazni zamajaczyła mu smukła sylwetka
Thei. - W każdym razie obiecuję, że będę skuteczniej panował
nad sobÄ…. A teraz lepiej już pójdÄ™. Diana czeka na mnie, a ostat­
nimi czasy stała się bardzo niecierpliwa.
- Dziwisz siÄ™? - Tom znów spoważniaÅ‚. - Latka lecÄ… i ko­
biety stają się nerwowe. Kiedy się ożenisz, Gis?
Udał, że nie rozumie, o co chodzi przyjacielowi.
- Z Dianą? Przecież ona jest mężatką.
- Stary, powinieneś być politykiem. - Tom z rezygnacją
machnÄ…Å‚ rÄ™kÄ…. - Z takim talentem do zaciemniania spraw miaÅ‚­
byÅ› szansÄ™ na premiera.
- Boże broń! - Gis komicznie wywrócił oczami. Wreszcie
miaÅ‚ znów dobry humor. - Mam inne plany życiowe - oÅ›wiad­
czył. Moidore na wszelki wypadek nie pytał już o nic więcej.
To byÅ‚o do przewidzenia, że ani moja akcja, ani wyrazne ostrze­
żenie Toma Moidore'a nie uciszÄ… Hektora, dumaÅ‚ Gis, jadÄ…c z po­
wrotem do Padworth, a w istocie do Thei. Kiedy tego dnia zszedł
wcześnie rano na posiłek, mając nadzieję, że uniknie spotkania z
Hektorem, jego adwersarz, niestety, był już w jadalni.
Uprzejme  DzieÅ„ dobry" Gisa skwitowaÅ‚ chÅ‚odnym skinie­
niem gÅ‚owy. Havilland zamówiÅ‚ sobie solidne Å›niadanie i spo­
strzegł, że Dashwood pije tylko czarną kawę. Poranna gazeta
leżaÅ‚a przed nim, lecz nawet jej nie otworzyÅ‚. Zamiast tego przy­
siadł się do Gisa i oświadczył:
- Podałem ci wczoraj rękę tylko dlatego, żeby uspokoić
Moidore'a.
- Rozumiem - odparł uprzejmie Gis. - Ja kierowałem się
dokładnie tymi samymi względami.
68
- Pewnie myślisz, że jesteś cholernie sprytny, Havilland?
- Nie, mój drogi - zaprzeczył Gis, atakując jaja na bekonie
z zapaÅ‚em, który zirytowaÅ‚ Hektora. - Ja nie myÅ›lÄ™, ja to po pro­
stu wiem.
- Tak? W takim razie z pewnością również wiesz, że jesteś
zÅ‚odziejem - wycedziÅ‚ Hektor. - DomyÅ›lam siÄ™, kto wykradÅ‚ li­
sty Sophie, choć nie mogÄ™ tego udowodnić. Wiem również, dla­
czego to zrobiłeś.
Nie trzeba było Einsteina, żeby do tego dojść, pomyślał z
pogardą Gis. Skoro nie mogła to być sama Sophie, jej mama
albo tata, drogą eliminacji pozostał tylko on.
- ZostaÅ‚eÅ› okradziony? - zagadnÄ…Å‚ z niewinnÄ… minÄ…. - W ta­
kim razie współczuję.
- Mam gdzieÅ› twoje współczucie, Havilland! Jeszcze mi za­
pÅ‚acisz za te listy, bo cholernie wiele straciÅ‚em przez twojÄ… kra­
dzież. Gdybym tylko miał dowody, nasłałbym na ciebie policję. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire