[ Pobierz całość w formacie PDF ]

praktyce weterynarza nie wszystkie historie dobrze się kończą.
Pomyślał przez chwilę i z powagą skinął głową.
- Rozumiem, ale skoro to ma być trudna wizyta, czy nie lepiej byłoby mieć przy sobie przyjaciela?
- Tak - odparła, nie dbając już, co może z tego dalej wyniknąć. Pomyślała, że w trudnej chwili dobrze jest
mieć przy sobie mężczyznę, i wbrew swej woli zatęskniła za Timem. - Byłoby mi o wiele łatwiej -
powiedziała. - Dziękuję, Michael.
Beatrice i Jack Riley, cieszący się niezłym jak na swoje lata zdrowiem, zajmowali mały domek kryty
dachówką, przed którym stał sędziwy chevrolet rocznik 1956. Ich ukochany wyżeł Midas również był mocno
posunięty w latach. W ciągu ostatnich kilku miesięcy Rebeca często była wzywana w związku z różnymi
jego dolegliwościami. Kiedy ostatnim razem odwiedziła domek przy Cleveland Avenue i obejrzała swego
pacjenta, nie wróżyła mu długiego życia.
Jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy tylko stanęła w drzwiach i ujrzała go leżącego na kocu przed
kominkiem. Zawsze do tej pory wybiegał, by ją powitać, teraz tylko niemrawo machnął ogonem.
Beatrice Riley wprowadziła gości i zamknęła drzwi. Rebeca przedstawiła jej Michaela, po czym całą uwagę
skupiła na psie.
- Kiepsko wyglądał wczoraj wieczorem - powiedziała Beatrice. - Jeszcze gorzej niż zwykle. A dziś rano nie
mógł stanąć. Przez cały dzień nic nie zjadł, tylko leżał i skamlał. Wiem, że bardzo cierpi, dlatego panią
wezwałam.
32
- Tak, oczywiście - odparła Rebeca. - Niech się pani nie martwi, zrobiła pani to, co należało.
Wyżeł leżał na boku, z pyskiem zwróconym w stronę kominka. Kiedy przy nim uklękła, ponownie poruszył
lekko ogonem na znak, że ją poznaje.
- Tak, Midas, to ja - powiedziała, głaszcząc sierść, która teraz zupełnie straciła połysk. - To ta wstrętna
baba, która wbija w ciebie igły i termometry i każe ci brać obrzydliwe lekarstwa.
Rebeca delikatnie przejechała ręką wzdłuż kręgosłupa, szukając guza, który odkryła podczas ostatniej
wizyty. W ciągu paru tygodni narośl znacznie się powiększyła. Pies zaskomlił jeszcze głośniej, kiedy
obmacywała mu grzbiet w okolicy guza.
- Przepraszam, piesku, nie chciałam ci zrobić krzywdy. Boli cię? Tak... spodziewałam się tego.
Rebeca spojrzała na Beatrice i w jej oczach dostrzegła bezbrzeżny smutek. Michael stał obok starszej pani z
wyrazem niepokoju na twarzy. Oboje rozumieli, że sytuacja jest bardzo poważna.
- Nowotwór zaatakował kręgosłup, dlatego Midas nie włada kończynami. Nic nie można na to poradzić, na
operację jest już za pózno. - Rebeca z niechęcią i żalem ogłosiła wyrok.
Beatrice w milczeniu skinęła głową, ale oczy miała pełne łez.
- Gdzie jest Jack? - zapytała Rebeca w nadziei, że Bea nie będzie sama w tak trudnym momencie.
- Pojechał do Orange County odwiedzić siostrę, która też nie czuje się najlepiej.
Rebeca wolałaby poczekać na powrót Jacka, Midas jednak zasługiwał na to, żeby skrócić jego cierpienie.
- No cóż, ciężko mi to mówić, ale Midas rzeczywiście jest w bardzo złym stanie. Musimy rozważyć, co
będzie dla niego najlepsze. Wydaje mi się, że nie należy dopuścić, żeby dłużej się męczył, skoro jesteśmy w
stanie temu zapobiec.
- Sugeruje pani... żeby go uśpić? Od razu?
- Tak. Przez lata zapewnialiście mu dach nad głową i miskę, kochaliście go. Niestety, nadszedł jego kres.
Odejdzie prędzej czy pózniej, a my możemy jedynie sprawić, że nie będzie się długo zmagał z bólem.
W oczach starszej pani widać było przerażenie.
- Nie mogę... nie potrafię... - Beatrice cofnęła się. - Jeżeli to konieczne, niech pani robi co należy, ale ja nie
chcę na to patrzeć. - Wybuchnęła płaczem. - Przepraszam, czuję się jak zdrajczyni i po prostu nie jestem w
stanie brać w tym udziału.
Rebeca podeszła do Beatrice i przytuliła ja.
- Nie musi pani czuć się winna. To naprawdę dla niego najlepsze wyjście.
- Czy... czy będzie pani do niego mówić i głaskać go, kiedy...?
- Oczywiście, że będę.
- Pani Riley, może wyjdzie pani teraz ze mną do ogródka, świeże powietrze dobrze pani zrobi -
zaproponował Michael, a odwracając się do Rebeki, powiedział ściszonym głosem: - Zaraz wrócę, żeby ci
pomóc.
33
- Dziękuję, dam sobie radę. Zajmij się lepiej biedną Beą - odparła Rebeca, świadoma stanu, w jakim
znajdowała się starsza pani. Odczekała, aż zamknęli za sobą drzwi, po czym wróciła do swego pacjenta.
Usiadła obok niego i delikatnie położyła sobie jego głowę na kolanach. Pies otworzył na chwilę duże,
brązowe oczy i widziała, że cieszy się jej obecnością. Przyciągnęła do siebie torbę i wyjęła z niej strzykawkę
i środek usypiający. Pogłaskała psa i powiedziała do niego cicho i pieszczotliwie:
- No już, już, Midas, zaraz przestanie boleć i będzie po wszystkim. Jesteś takim poczciwym psem, przez
tyle lat pilnowałeś domu, odganiałeś tych natrętnych listonoszy i inkasentów. Musiałeś znosić chrapanie
Jacka, przyjęcia, które wydawała Bea, i wizyty ich hałaśliwych wnucząt. Ale teraz twoja praca dobiegła
końca i możesz odpocząć.
Rebeca szybko i sprawnie zaaplikowała mu odpowiednią dawkę. Pies ledwie drgnął, kiedy wkłuła igłę. Był
już naprawdę bardzo zmęczony i potrzebował odpoczynku. Ulga przyszła po paru sekundach; Rebeca
poczuła, jak pies wiotczeje w jej ramionach. Głaskała go i przemawiała do niego, dopóki nie przekonała się,
że Midas zasnął na zawsze.
- Jak ty to wytrzymujesz? - zapytał Michael, wyjeżdżając jaguarem na autostradę prowadzącą do domu
Rebeki. - Ja nie zniósłbym tak smutnych obowiązków.
Nie był pierwszym, który o to pytał. Rebeca wielokrotnie zastanawiała się nad tym problemem. Podzieliła
się z Michaelem swoimi przemyśleniami.
- Smutek niekoniecznie musi być odbierany negatywnie - powiedziała, obserwując krajobraz przesuwający
się za oknem samochodu. - Towarzyszy życiu nieodłącznie, podobnie jak śmierć. Dusze przychodzą na ten
świat i opuszczają go, kiedy nadchodzi ich czas.
- Czy usiłujesz mi wmówić, że Midas poszedł do nieba? - zapytał z pewną ironią.
- Jeśli rozumiesz przez to, że siedzi gdzieś na chmurce i macha anielskimi skrzydełkami, to na pewno nie.
Widziałam już wiele umierających zwierząt i jedno wiem na pewno: odchodzą, ale to nie jest koniec.
Milczał przez dłuższą chwilę i czuła, że jej słowa wywarły na nim wrażenie.
Zjechał z autostrady i po chwili zatrzymał samochód przed jej domem.
- Chciałbym ci wierzyć - rzekł cicho, patrząc niewidzącym wzrokiem przed siebie. - Niestety, ku mojemu
wielkiemu żalowi nie byłem przy swojej żonie, kiedy umierała - mówił z trudem. Widać było, że to
wyznanie nie przyszło mu łatwo. - Wyszedłem ze szpitala dwadzieścia minut wcześniej...
Zauważyła, że ręce mu drżą; położyła więc swoją dłoń na jego dłoni.
- Gdybyś mógł to przewidzieć, przecież byś z nią został. Ona znała cię dobrze, na pewno to rozumiała.
- Mam nadzieję. A czy ty byłaś ze swoim mężem, gdy...?
- Nie, zginÄ…Å‚ w wypadku samochodowym.
34
- Czy nie wydaje ci się dziwne, że nie było ci dane być przy najbliższej osobie w chwili jej śmierci, podczas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire