[ Pobierz całość w formacie PDF ]

60
wszyscy inni. Ju\ lepiej chyba być panną nie mającą tancerza na balu, byle tylko
ludzie nie szeptali za plecami.
Kiedy zaparkowała samochód i weszła do hotelu, ponownie doznała uczucia, \e w
niemiły sposób zwraca na siebie uwagę. Przyzwoita elegancja wystroju hotelu
inspirowanego wzorami francuskimi onieśmieliła ją. Zbyt zakłopotana, by zwrócić
się do szefa wytwornej recepcji, zbli\yła się do jednego z chłopców hotelowych i
zapytała go o restaurację francuską.
Przy wejściu do restauracji poczuła się niepewnie i zawahała się. Ta sztywna,
elegancka atmosfera była ostatnią rzeczą, jakiej spodziewała siew Teksasie. Z
Teksasem łączono takie pojęcia, jak zabawa ludowa i długie buty, kapelusze
kowbojskie i papryka chili. Nawet w marzeniach nie pomyślała o tym, \e Lane
Canfield zaprowadzi ją do takiego lokalu. Przez całe \ycie pragnęła jeść w takim
otoczeniu, ale nigdy nie odwa\yła się wejść do eleganckiej restauracji,
przekonana, \e czułaby się tam nie na miejscu.
Dokładnie tak czuła się właśnie teraz, myśląc o swoich długich, prostych
włosach, niepozornym stroju i obutych w sandały stopach. Kiedy zbli\ył się do
niej kelner ubrany we frak szyty na miarę, Rachel uświadomiła sobie, \e nawet on
był lepiej ubrany od niej, co zresztą zarejestrował jednym pobie\nym
spojrzeniem.
- Co mogę dla pani zrobić? Rozpaczliwie walczyła z nieśmiałością.
- Jestem umówiona na lunch z panem Canfieldem.
- Pan Canfield. - Podniósł jedną brew, po czym ją znowu opuścił, a najego
twarzy pojawił się pełen szacunku uśmiech. - Tędy proszę, szanowna pani.
Lane Canfield siedział przy oddzielnym stoliku dla dwóch osób, popijał małymi
łykami bourbona i nieobecny duchem patrzył na puste krzesło naprzeciw siebie.
Czas wolny był dla niego czymś niezwyczajnym. Naj częściej ka\dąminutę dnia miał
wypełnioną sprawami zawodowymi: rozmowami, telefonami, konferencjami lub
studiowaniem najró\niejszych dokumentów.
Lane, marszcząc czoło, usiłował sobie przypomnieć, jak dawno temu dał jakiejś
sprawie pierwszeństwo przed interesami. W swoim \yciu nigdy nie miał czasu dla
czegoś lub kogoś innego. Dlaczego? Czego chciał? Dlaczego pracował do upadłego?
Czy pragnął więcej pieniędzy? Więcej władzy? Po co? Był ju\ więcej ni\
stukrotnym milionerem.
Zmierć Deana podziałała na niego w sposób nieoczekiwany. Postawił sobie nagle
pytanie, czy rzeczywiście ma prawo nazywać siebie przyjacielem Deana Lawsona?
Oczywiście, odło\ył na bok swój wypeł-niony terminami kalendarz i pojechał na
pogrzeb, ale jak często widział Deana lub roz-
61
mawiał z nim w ciągu ostatnich dziesięciu lat? Osiem, mo\e dziewięć razy. A j
ednak to właśnie j ego Dean ustanowił wykonawcą swój ego testamentu.
Sięgnął po aktówkę i upewnił się, \e list był nadal w wewnętrznej kieszeni -
list z adnotacją  prywatny", adresowany do niego. Napisane było nanimjeszcze:
 Otworzyć tylko w razie mojej śmierci". Pod tym widniał podpis Deana.
List był ukryty wśród papierów, rachunków i dokumentów, które sekretarka Deana
wyniosła z kancelarii adwokackiej. Tego ranka jego treść została uj awniona.
Lane wiedział, \e list spoczywający w wewnętrznej kieszeni marynarki spowodował
ten rachunek sumienia. Ciągle prześladowały go pierwsze zdania:
Drogi Lane!
Być mo\e nigdy nie będziesz musiał tego czytać. Ju\ dawno temu przyrzekłem
sobie, \e nigdy nie będę niestosownie obcią\ał naszej przyjazni. Znalazłem się
jednak w takiej sytuacji, \e muszę poprosić Cię o pewną przysługę. Poza Tobą nie
mam nikogo, komu mógłbym zaufać. Chodzi o moją córkę Rachel, dziecko Caroline...
Zaufanie. Słowo to nie opuszczało Lane'a. Zrobił tak mało, by na nie zasłu\yć.
Jeszcze bardziej jednak zaprzątała jego myśli wątpliwość, czy w kręgu jego
własnych przyjaciół był ktoś, komu mógłby powierzyć tak osobistą sprawę. Nie
przychodziło mu do głowy \adne nazwisko. Ludzie, z którymi miał do czynienia i
których nazywał przyjaciółmi, w rzeczywistości wcale nimi nie byli. Stwierdzenie
w wieku pięćdziesięciu sześciu lat, \e nie ma się nikogo, na kogo mo\na zawsze
liczyć, było bardzo rozczarowującym odkryciem.
Kogo jednak miała Rachel? Matka nie \yła, teraz nie \yje tak\e jej ojciec.
Rodzina Lawsonów odrzuciła ją. Abbie dała to bardzo wyraznie do zrozumienia. Od
chwili pogrzebu na cmentarzu Lane często rozmyślał o Rachel: o smutku,
zmartwieniu, które tkwiło w jej niebieskich oczach...
Wyrwany z rozwa\ań odgłosem zbli\aj ących się kroków, Lane podniósł wzrok i
zobaczył Rachel idącąza kelnerem do jego stolika. Kiedy podniósł się na
powitanie, spostrzegł, \e była sztywna i spięta.
- Witaj,Rachel.
- Witaj. Przepraszam za spóznienie. - Natychmiast opadła na krzesło, które
odsunął kelner, i niezdarnie spróbowała przysunąć je do stolika.
- Nie spózniła się pani. - Lane z powrotem usiadł. - Mogłem wyjść wcześniej,
ni\ zaplanowałem i wykorzystałem szansę odprę\enia się przy drinku.
62
Rachel wyglądała na nieśmiałą i niepewną. Uciekła wzrokiem, kiedy otworzyła
jadłospis.
- Czy chciałaby pani napić się czegoś, zanim zamówimy j edzenie? -zapytał,
kiedy kelner podszedł do ich stolika.
Wahała się przez moment.
- Mo\e lampkę białego wina?
- Chardonnay czy riesling? Mamy bardzo dobry...
- Chardonnay bardzo by mi odpowiadało - przerwała.
- Jeśli chodzi o rocznik i pochodzenie, zaufamy pańskiemu wyborowi - rzucił
Lane, by nie dopuścić do spodziewanego pytania kelnera, poniewa\ przypuszczał,
właściwie był pewien, \e Rachel nie zna się na winach. -A dla mnie proszę
jeszcze jeden bourbon z wodÄ… sodowÄ….
- ProszÄ™ bardzo, sir.
- Piękna restauracj a - zauwa\yła, kiedy kelner odszedł.
Lane po\ałował tego wyboru, kiedy spostrzegł, jak nieswojo się tu czuła.
Zakładał, \e Dean zabierał jąw Los Angeles do podobnych lokali. Okazuje się, \e
chyba jednak nie. Na Caroline to otoczenie nie wywierałoby wra\enia.
- Trochę tu sztywno, ale jedzenie wspaniałe.
- Jestem o tym przekonana.
Współczuł jej, mimo \e zdawał sobie sprawę, i\ wcale by sobie tego nie \yczyła.
Zamierzał wprowadzić do tego obiadujakąś osobistą nutę. Czuł, \e był to winien
Deanowi, a co więcej, \e Rachel na to zasługiwała. Nie chciał, by podczas tego
spotkania wszystko obracało się wokół listu Deana. Sprawa ta musiała być
wprawdzie załatwiona, ale nie teraz. Kiedy dostali ju\ drinki i zamówili dania,
Lane, chcąc ją ośmielić, zaczął zadawać pytania ojej \ycie i o jej pracy jako
graficzki. Przekonał się, \e wcale nie było łatwo pokonać rezerwę Rachel, ale
nie rezygnował.
- Nadal mieszka pani w Malibu? - zapytał, kiedy na pytania o j ej pracę uzyskał
tylko zdawkowe odpowiedzi.
- Nie, mam mieszkanie w górach, w pobli\u stajni, w której trzymam moje konie.
- Ma pani konie? -W tym momencie przypomniał sobie, jak jązainte-resowały konie
arabskie w River Bend. Było przecie\ rzeczą naturalną, \e tak\e Rachel
odziedziczyła po Deanie pasję do koni.
- Właściwie tylko dwa. Ahmar j est wałachem, którego Dean mi podarował, kiedy
miałam dwanaście lat. Był to mój pierwszy koń. Przedtem miałam kucyka, krzy\ówkę
walijsko-arabską. Ahmar ma teraz dziewiętnaście lat, ale nie wygląda na tyle.
Lubi swoje poranne galopy i jest zazdrosny, kiedy zamiast niego biorÄ™ Simoon.
63
- Ahmar. Oczywiście arab - wyraził przypuszczenie Lane.
- Naturalnie. - Po raz pierwszy zaśmiała się. Był to ciepły, spontaniczny
śmiech. - Ognisty, czerwonokasztanowy. Po arabsku  Ahmar" znaczy czerwony. Jest
moim naj lepszym przyj acielem.
Koń najlepszym przyjacielem -jej \ycie musiało być bardzo samotne, pomyślał
Lane.
Wreszcie podano zamówione dania: sałatkę z homarów dla Rachel i kaczkę dla
niego. Na chwilę umilkli i zajęli sięjedzeniem.
- Mówiła pani o drugim koniu - zaczął w końcu Lane. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire