[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powietrze na pokrytym śniegiem zboczu było świeże i rześkie. Max jako
nastolatek bardzo lubił zimowe sporty. Tu jednak czuł się obco, był kimś z
zewnątrz. Stał na zboczu samotnie, bez kobiety, którą kochał. Odruchowo
popatrzył w stronę zamku. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo czuł się
samotny i jakie to było bolesne. Pragnął, by mogło być inaczej, chciał
poświęcić cały swój czas i energię, by pokazać Ionanthe, jak bardzo ją kocha.
Ionanthe natychmiast zauważyła Maksa pośrodku grupy mężczyzn
stojÄ…cych przy linii startu.
107
R
L
T
Całe szczęście, że zachowałam strój narciarski twojego ojca
powiedziała jej wcześniej Ariadne. Ale książę jest wyższy niż twój ojciec.
Stary, czarny kombinezon ojca napinał się teraz na ramionach Maksa.
Ionanthe poznała go natychmiast i szybciej ruszyła w górę zbocza.
Uczestnicy wyścigu zabrali już saneczki ze sterty nieopodal. Dzieci
patrzyły z podnieceniem na ojców i starszych braci przygotowujących się do
wyścigu. Wyścig powinien się już rozpocząć; dzieci zaczynały się już
niecierpliwić. Jakiś ojciec uśmiechał się do niemowlęcia, które matka
trzymała w ramionach. Ionanthe poczuła ściskanie w gardle. Ojciec wyglądał
na bardzo dumnego, a matka na bardzo szczęśliwą. Udział ojca w wyścigu
miał być dowodem jego odwagi i umiejętności. Dla takich ludzi było to
bardzo ważne.
Coś kazało jej podnieść głowę i popatrzeć na Maksa. Gdy napotkała jego
spojrzenie, serce zaczęło bić jej szybciej. Z jej ust unosiły się obłoczki
oddechu. Była już prawie przy nim, gdy nagle rozległ się zniecierpliwiony
okrzyk i mały chłopiec, najwyżej pięcio albo sześcioletni, który siedział
wcześniej na sankach ojca, nagle jakimś cudem odczepił je i sanki pomknęły
w dół zbocza.
Trasa była szybka i niebezpieczna. Z tego powodu w wyścigu nie mogły
brać udziału dzieci. Na ułamek sekundy wszyscy zastygli w przerażeniu, a
potem, nim inni zdołali zareagować, Max rzucił się na własne sanki i pomknął
za chłopcem.
Ionanthe obserwowała ten wyścig wielokrotnie i zawsze podziwiała
umiejętności uczestników, ale nigdy nie miała serca w gardle, tak jak teraz.
Max kierował sankami bardzo zręcznie. Chłopiec kurczowo trzymał się
swoich sanek, które zmierzały prosto w kierunku grupy skał tuż obok toru
zjazdu. Ionanthe zdała sobie sprawę, ze Max nie zdąży pochwycić chłopca w
108
R
L
T
porę i że obydwaj wpadną na skały i zrobiło jej się niedobrze ze strachu.
Naraz jednak Max fachowo odwrócił sanki bokiem do kierunku jazdy.
Zamierzał odciąć drogę chłopcu i znalezć się pomiędzy nim a skałami. To nie
mogło się udać, a nawet gdyby się udało, to impet uderzenia sanek małego
wbiłby Maksa w skały. Mógł uratować życie chłopca tylko kosztem własnego.
Nie! wykrzyknęła Ionanthe z przerażeniem, ale w chwili, kiedy już
zaczynała się obawiać najgorszego, Max pochwycił drugie sanki i obrócił je
równolegle do swoich. Skały były już bardzo blisko. Max wyciągnął rękę w
stronę chłopca, ściągnął go z sanek i razem z nim stoczył się prosto w śnieg.
Po zboczu w ich stronę pędzili już inni mężczyzni. Ionanthe miała
ochotę odwrócić wzrok, by nie widzieć ciała Maksa nieruchomo rozciągnięte-
go na śniegu, ale nie mogła się oprzeć, by tam nie patrzeć, podobnie jak nie
potrafiła się powstrzymać, by nie pobiec za wszystkimi po stromiznie.
Przewróciła się kilkakrotnie, ale za każdym razem wstawała i brnęła dalej
przez wysoki do kolan śnieg. Co było zupełnie niewiarygodne to to, że gdy
już dotarła do niego i opadła na śnieg obok jego nieruchomego ciała, zdała
sobie sprawę, że była pierwsza.
Jej łzy spadały na twarz Maksa. Drobne ciało chłopca, którego wciąż
kurczowo przyciskał do siebie, wiło się w jego objęciach. Bogu dzięki,
chłopiec był cały i zdrowy. Po chwili obok pojawił się jego ojciec i porwał go
w ramiona.
Mocna dłoń Maksa pochwyciła dłoń Ionanthe. Otworzył oczy i
uśmiechnął się do niej. Dokoła nich zebrał się tłumek.
%7łyjesz odezwała się Ionanthe słabym głosem. Myślałam, że...
Nie dokończyła i do jej oczu napłynęła nowa fala łez.
Max podniósł drugą rękę i otarł łzy z jej policzków.
109
R
L
T
Nie płacz powiedział z czułością. Nie płacz, bo łzy zamarzną ci na
twarzy.
Bałam się, że się zabijesz. Nie mogłam do tego dopuścić.
Nie teraz. Nie powiedziałem ci jeszcze i nie pokazałem, jak ważna
jesteś dla mnie i jak bardzo cię szanuję. Nie mógłbym znieść myśli o życiu
bez ciebie. Nie znamy się długo, Ionanthe, ale mogę ci powiedzieć szczerze,
że znalazłem w tobie prawdziwy sens życia.
Och, Max...
Pochyliła się w jego stronę. Max objął jej twarz dłońmi i podniósł się, by
ją pocałować.
Nie, nie ruszaj się zaprotestowała. Możesz być ranny.
Nie będę się ruszał, jeśli zostaniesz tu przy mnie. Zostań, Ionanthe.
Zostań ze mną do końca życia i pomóż mi stać się wartym naszych wspólnych
marzeń i nadziei.
Skinęła głową. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo obok nich zjawił się
lekarz z wioski. Po krótkim badaniu orzekł, że Max miał dużo szczęścia i nic
sobie nie złamał, ale zapewne jest mocno posiniaczony.
Ojciec i dziadek dziecka, którego życie Max ocalił, uścisnęli jego dłoń i
podziękowali mu serdecznie, a potem wszyscy mężczyzni ponieśli go do
zamku na ramionach. Ionanthe wraz z kobietami i dziećmi szła za nimi.
Chyba nic nie może być bardziej frustrujące niż świadomość, że
ukochana osoba jest tuż obok, ale nie można jej dotknąć, pomyślała Ionanthe
ze smutkiem. Obydwoje z Maxem wypełniali swoje obowiązki podczas
choinkowego przyjęcia w wielkiej sali. Po wypadku i powrocie do zamku nie
udało im się zostać sam na sam nawet na kilka chwil. Wszyscy tłoczyli się
wokół Maksa, chcąc podziękować mu za odwagę.
110
R
L
T
Ale teraz już najmłodsze dzieci usnęły w ramionach matek i ojców,
wybrzmiała ostatnia kolęda i dopito ostatni kielich grzanego wina. W końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]