[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zasnąć z powrotem.
Kiedy się ubierał, deszcz osłabł. Do czasu, kiedy wyszedł na dwór, słońce przedarło się
przez smugę chmur. Powietrze było gęste niczym syrop i nikt nie poruszał się w domach,
położonych wzdłuż ulicy. Cały świat miał kaca.
Dexter wszedł na ścieżkę. Nie był pewien, dlaczego to zrobił. Może chciał ożywić
wspomnienie poprzedniego dnia, szarpaniny, łez, kropli krwi. Może chciał wziąć but.
W drodze przez las woda kapała z zielonych liści nad jego głową. Gdy dotarł do polany,
przemoczyło mu koszulkę. Las - kapiący od deszczu, rozpościerający gałęzie, z drzewami
rosnącymi i spijającymi wodę, z potokiem szerokim i błotnistym - był żywy. Powietrze pachniało
ziemią i grzybami. Dexter wyszedł na polanę.
Ziemię pokrywały rozdarcia rozkopanej ziemi. Brązowe dziury. Puste. Tam, gdzie Dexter
zakopał zwierzątka.
Ofiara z krwi. Działa jak magia. Szczególnie w Halloween.
Dexter usiłował oddychać. Drganie w jego żołądku zamieniło się w drewniany supeł.
Za krzakiem wawrzynu, gdzie ukrywał się poprzedniego dnia, rozległ się wilgotny odgłos
łamanych gałązek.
Nie. To, co martwe, nie wraca do życia. Tak dzieje się tylko w głupich filmach.
But Tammy Lynn zniknął. Ona na pewno tu nie wróciła. To musiał być Riley, który chciał
zrobić mu dowcip. Ale skąd Riley miałby wiedzieć, gdzie Dexter pogrzebał zwierzęta?
Usłyszał jękliwy, gardłowy odgłos, który brzmiał jak skrzyżowanie gdakania z warczeniem,
a może trochę jak dziwaczne miauczenie. Wawrzyny się zatrzęsły. Coś się w nich poruszało.
- Riley? - szepnął zachrypniętym głosem.
Charczenie.
- Wyłaz, dupku - powiedział głośniej.
Mignęło mu futro, ubrudzone i sklejone błotem. Uciekł ścieżką. Jego buty prawie nie
dotykały ziemi, obawiały się jej dotknąć; ziemi, która została zatruta magią krwi. Wydawało mu się,
że słyszy, jak coś go ściga, kiedy wbiegł do ogrodu - delikatne, miękkie uderzenia łap albo
prześlizgiwanie się po poszyciu - lecz serce waliło mu tak mocno, że nie był pewien. Wpadł do
domu i zamknął drzwi na klucz, a potem opierał się o nie tak długo, aż odzyskał dech.
Coś uderzyło o ganek, stukając o drewniane deski. Po tym ostrym dzwięku - grzechotaniu,
jak od pazurów albo grubych paznokci - przyszedł mokry, przeciągły odgłos.
Klekot, ślizg. Klekot, ślizg.
Zatrzymał się tuż pod drzwiami.
Dexter nie mógł się poruszyć.
- Co ci, do cholery, jest? - Mama stała pod przejściem do kuchni. Jej twarz była ściągnięta,
oczy rozszerzone, skóra pokryta plamami. Tłuste pasma włosów przyczepiły się do jej czoła.
Dexter z trudem złapał powietrze i przełknął ślinę.
-To...
Wykrzywiła się do niego i zacisnęła pięści. Wiedział, że powinien dobrze trafić z
odpowiedziÄ….
- Po prostu biegałem.
- O zawał mnie przyprawisz, jak będę tak ciągle się o ciebie martwić. Same kłopoty z tobą.
- Potarła skronie. Jej zapach wypełnił niewielkie pomieszczenie - słodki i ostry jak worek zgniłych
owoców. Dexter przyłożył ucho do drzwi. Nic nie było słychać. - Dlaczego jesteś taki blady? Nie
mówiłeś, że się zle czujesz.
WzdrygnÄ…Å‚ siÄ™.
- Wstawaj z ziemi. Na litość boską, dość mam tu roboty i bez prania ciuchów, które
brudzisz po trzy razy każdego cholernego dnia.
PrzemknÄ…Å‚ obok niej do salonu.
- Lepiej wstawię pranie - powiedziała mama, do nikogo w szczególności. Jej dłoń zacisnęła
się na klamce i Dexter miał ochotę krzyknąć, zabrać jej rękę. Ale oczywiście nie mógł. Mógł tylko
patrzeć, wstrząsany mdłościami, jak otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz. Poszedł za nią aż do
drzwi z moskitierÄ….
Ganek był pusty.
Oczywiście, że tak. Potwory pasowały tylko do filmów albo głupich historyjek.
Zachowywał się jak czwartoklasista. Rzeczy wracające z martwych? Końskie łajno, jakby to
określił tata.
Mimo to nie wyszedł na dwór przez resztę wieczoru, chociaż niebo się przejaśniło. Mama
była w lepszym nastroju po pierwszym sześciopa- ku. Dexter oglądał kreskówki, a potem pograł
trochę w gry wideo. Próbował nie nasłuchiwać klekotu i ślizgu.
Przyszedł jeden z chłopaków mamy. To był ten z wystrzępionym wąsem, ten, który nazywał
Dextera  młodym". Mama i jej gość zniknęli w sypialni, a Dexter usłyszał odgłosy kłótni i
pękającego szkła. Chłopak mamy wyszedł po jakiejś godzinie. Mama nie opuściła pokoju. Dexter
poszedł spać bez kolacji.
Leżał w łóżku, myśląc o magii i ofierze z krwi. I o otwartych grobach na cmentarzu dla
zwierzaków, który powinny być wypełnione kośćmi, rozkładającą się tkanką, futrem pokrytym
pleśnią, odciętymi wąsikami i łuskami. Chciał wymazać wspomnienie stworzenia w krzakach, tego,
co poszło za nim aż do domu. Nie mógł spać, mimo że był zmęczony od ciągłego napięcia.
Jego oczy wędrowały wciąż ku zimnej szybie między zasłonami. Latarnia uliczna rzucała na
łóżko cienie, ruszające się jak żywe stworzenia. Próbował wytłumaczyć sobie, że to tylko drzewa,
poruszane wiatrem. Nic nie zamierzało go dopaść, z pewnością nie te wszystkie zwierzęta, które
poćwiartował. Nie, tamte zwierzaki go kochały. Nigdy nie zrobiłyby mu krzywdy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire