[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szkół, do biur pośrednictwa pracy, na ulicę Berneńską, pocieszając się w du chu: „Moje
marzenia mogą jeszcze poczekać, dzisiaj powinienem jeszcze trochę zarobić”. Oczywiście jej
zawód był potępiany, ale tak naprawdę, ja k we wszystkich innych zawodach, chodziło w nim
o to, by sprzedać swój czas. Wszyscy jechali na tym samym wózku. Robiła rzeczy, których
nie lubiła - jak wszyscy. Znosiła ludzi, których nie znosiła - jak wszyscy. Oddawała swe
drogocenne ciało i drogocenną duszę, łudząc się na lepszą przyszłość - jak wszyscy. Sądziła,
że nie zarobiła jeszcze wystarczająco dużo - jak wszyscy. Musiała być cierpliwa - jak
wszyscy. Odkładała marzenia na potem - jak wszyscy. Teraz była zbyt zajęta, czekali na nią
klienci, którzy mogli jej zapłacić trzysta pięćdziesiąt al bo tysiąc franków szwajcarskich za
noc.
Tu i teraz, w pełni świadomie, zakazała sobie my śleć o tym, co mogłaby jeszcze sobie
kupić, gdyby została na ulicy Berneńskiej, dajmy na to, rok dłużej.
Ta baśń o ptaku uwięzionym w klatce, którą napi sała w pamiętniku, nie odnosiła się
do Ralfa Harta, lecz do niej samej! Jest godzina jedenasta - jej pobyt w Genewie właśnie
dobiegł końca!
Poczekała na zielone światło, przeszła na drugą stronę ulicy, zatrzymała się przed
kwietnym zegarem, pomyślała o Ralfie, znów poczuła na sobie jego spoj rzenie pełne
pożądania, wspomniała wieczór, kiedy się przed nim obnażyła. Poczuła, jak jego ręce czule
gładzą jej piersi, łono, twarz. Przeniosła wzrok na ogromny wodotrysk w oddali i bez
masturbacji przeżyła orgazm, tu, na oczach wszystkich.
Nikt tego nie zauważył.
Ledwie weszła do „Copacabany”, a już zawołała ją Nyah, jedyna spośród koleżanek, z
którą Marię łączyły więzy, można by rzec, przyjacielskie. Siedziała z jakimś Azjatą.
Zaśmiewali się do rozpuku.
- Spójrz na to! Popatrz, do czego on mnie namawia!
Z szelmowskim uśmiechem mężczyzna uniósł wieko czegoś w rodzaju skrzyneczki na
cygara. Maria zerknęła do środka i mimo obaw nie dostrzegła tam strzyka wek ani
narkotyków. Ani żadnego skarbu. W pudełku leżała plątanina zaworków, korbek, obwodów
elektrycznych, małych metalowych styków i baterii, podob na do wnętrzności starego
radioodbiornika, z dwoma przewodami, których końcówki podłączono do małej szklanej
pałeczki grubości palca. Nic, co mogło być warte majątek.
- Zabawne, wygląda jak z ubiegłego stulecia - powiedziała Maria.
- Bo jest z ubiegłego stulecia! - zaperzył się mężczyzna, oburzony jej ignorancją. - To
urządzenie ma po nad sto lat i kosztowało mnie fortunę.
- Jak działa?
Pytanie Marii wyraźnie nie przypadło Nyah do gu stu. Ufała Brazylijce, ale obawiała
się, że zechce jej odbić klienta, bo czasem ludzie potrafią w jednej chwili zmienić się nie do
poznania.
- Już mi wyjaśnił.
I odwracając się do mężczyzny, zasugerowała, by wyszli. Lecz on wydawał się
zachwycony zainteresowaniem, jakie wywołała jego zabawka.
- Około 1900 roku, gdy pierwsze baterie pojawiły się na rynku, medycyna tradycyjna
robiła doświadczenia z prądem, by sprawdzić, czy da się nim leczyć choroby psychiczn e lub
histerię. Wykorzystywano go rów nież do walki z trądzikiem i stymulacji witalności skóry.
Widzicie te dwa zakończenia? Przykładano je tutaj - wskazał na skroń - a bateria powodowała
wyładowanie elektrostatyczne, jakie zdarzają się czasem, gdy po wietrze jest bardzo suche.
To zjawisko było niespotykane w Brazylii, za to w Szwajcarii dość częste. Maria
odkryła je pewnego dnia, otwierając drzwi taksówki - usłyszała trzask i poczuła silny wstrząs.
Sądząc, że to defekt samochodu, oznajmiła, że nie zapłac i za kurs, a kierowca wyzwał ją od
idiotek i omal nie poturbował. Miał rację, to nie by ła wina samochodu, lecz suchego
powietrza. Po paru takich incydentach unikała dotykania metalowych przed miotów, aż
wreszcie w supermarkecie kupiła bransolet kę, która w pewnej mierze pochłaniała ładunek
elektryczny nagromadzony w organizmie.
- Ależ to okropnie nieprzyjemne! - wykrzyknęła.
Nyah, coraz bardziej zniecierpliwiona jej zachowa niem, objęła klienta, by nie
pozostawić żadnej wątpliwości, do kogo on należy.
- To zależy od miejsca, w które się to włoży - powiedział mężczyzna ze śmiechem.
Pokręcił korbką i obydwie pałeczki stały się fioleto we. Dotknął nimi po kolei obu
kobiet. Rozległ się suchy trzask, ale sam wstrząs przypominał raczej leciutkie swędzenie.
Milan podszedł do ich stolika.
- Bardzo proszę, nie używać tego tutaj.
Klient schował instrument do pudełka. Filipinka skwapliwie wykorzystała okazję i
zasugerowała, by od razu poszli do hotelu. Mężczyzna wyglądał na lek ko rozczarowanego -
nowo przybyła wykazywała większe zainteresowanie jego cudowną zabawką niż kobieta,
która ponaglała go teraz do wyjścia. Włożył jednak marynarkę, schował pudełko do skórzanej
teczki i oświadczył:
- Teraz znów produkują to urządzenie. Jest modne w kręgach tych, którzy p oszukują
specyficznych rozkoszy. Ale ten model to unikat, można go znaleźć tylko w niezwykle
rzadkich zbiorach medycznych, w muzeach lub u antykwariuszy.
Milan i Maria zostali sami przy stoliku.
- Widział pan już kiedyś coś takiego?
- Nie. Taki model rzeczywiście musi kosztować majątek. Ten facet zajmuje wysokie
stanowisko w firmie naftowej, więc może sobie na to pozwolić. Ale widzia łem inne modele,
trochę nowocześniejsze.
- A jak się tego używa?
- Ludzie wkładają to sobie do środka... i partner kręci korbką. Przyjmują wstrząs od
wewnątrz.
- Nie mogliby tego robić sami?
- W tej dziedzinie niemal wszystko można robić samemu. Tylko po co? Dla nas lepiej,
żeby chcieli dzielić z kimś przyjemność, inaczej ja bym zbankrutował, a ty poszłabyś
pracować w sklepie warzywnym. A propos, na dziś zapowiedział się twój specjalny klient.
Proszę, nie przyjmuj żadnych innych zaproszeń.
- Nie przyjmę. Ł ącznie z nim. Przyszłam tylko się pożegnać, odchodzę.
Milan był zaskoczony.
- Malarz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]