[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomiędzy wierzchołkami olbrzymich jodeł roztaczał się widok na zachodnie morze. Całkowitą
ciszę przerywał tylko wiatr szumiący w jodłach. Górski skowronek śpiewał długo i słodko, hen,
w górze, w blasku słońca, po czym opadł do swego gniazdka w trawie nie tkniętej ludzką stopą.
Cała trójka jadła chleb z serem. Patrzyli, jak ciemność podnosi się z morza. Urządzili sobie po-
słanie z płaszczy i ułożyli się do snu, Therru obok Tenar, Tenar tuż przy Gedzie. Tenar obudziła
się w środku nocy. W pobliżu pohukiwała sowa, dzwięczna, powtarzająca się nuta przywodziła
na myśl dzwon, a w oddali, na szczycie góry, jej towarzysz odpowiadał niczym duch dzwonu.
Tenar pomyślała: "Popatrzę, jak gwiazdy zachodzą za morze", lecz natychmiast usnęła ze spo-
kojnym sercem.
Zbudziwszy się szarym świtem ujrzała, że Ged siedzi wyprostowany obok niej, w płaszczu na-
ciągniętym na ramiona, spoglądając ku zachodowi. Jego śniada twarz była nieruchoma, przepeł-
niona ciszą, taką, jaką ujrzała kiedyś, dawno temu, na plaży Atuanu. Nie opuszczał wzroku, jak
wtedy; wpatrywał się w bezkresny zachód. Podążając za jego wzrokiem zobaczyła nadchodzący
dzień, rozlewający się po niebie różowo-żółtym blaskiem.
Odwrócił się do niej, a ona powiedziała:
- Kocham cię, odkąd po raz pierwszy cię ujrzałam.
- Dawczyni życia - rzekł i przechylił się do przodu, całując jej pierś i usta. Objęła go na moment.
Wstali, obudzili Therru i wyruszyli w drogę; kiedy jednak weszli między drzewa, Tenar obejrzała
się na małą łąkę, jak gdyby polecając jej dotrzymać danej sobie obietnicy szczęścia.
Pierwszego dnia podróży ich celem była wędrówka. Tego dnia mieli dotrzeć do Re Albi. Więcej
uwagi poświęcała Tenar Cioteczce Moss, zastanawiając się, co jej się przytrafiło i czy rzeczywi-
ście jest umierająca. W miarę jednak upływu czasu i drogi, jej umysł nie chciał skupić się na my-
śli o Moss czy też na jakiejkolwiek myśli. Była strudzona. Nie chciała jeszcze raz zamęczać się tą
drogą do śmierci. Minęli Oak Springs, zeszli do wąwozu, po czym znowu podjęli wspinaczkę.
Przez ostatni, długi, stromy odcinek drogi na Overfell, Tenar z trudem podnosiła nogi, a jej myśli
były otępiałe i pogmatwane, przyczepiały się do jednego słowa lub wyobrażenia, dopóki nie utra-
ciło ono sensu - do kredensu w domu Ogiona albo słów: kościany delfin, które przyszły jej do
głowy na widok torebki z zabawkami Therru i powtarzały się bez końca.
Ged szedł naprzód wielkimi krokami, swym swobodnym chodem wędrowca, a Therru mozolnie
stąpała tuż obok niego, ta sama Therru, którą nie dalej niż przed rokiem wyczerpała ta długa
wspinaczka i którą trzeba było nieść. Lecz tamto zdarzyło się po dłuższym dniu marszu, a dziew-
czynka wracała jeszcze do zdrowia po karze, jaką jej wymierzono.
Tenar starzała się. Stawała się zbyt stara, aby odbywać tak długą drogę tak szybko. Trudno było
iść pod górę. Stara kobieta powinna siedzieć w domu, przy kominku. Kościany delfin, kościany
delfin. Kościany, związany, zaklęcie związujące. Kościany człowiek i kościane zwierzę. Szli na
przedzie. Czekali na nią. Była powolna. Była zmęczona. Z trudem pokonała ostatni odcinek
wzgórza i zbliżyła się do nich, kiedy droga wyszła na poziom Overfell. Na lewo były dachy Re
Albi, nachylone w kierunku krawędzi urwiska. Na prawo - droga wznosiła się do dworu.
- Tędy - powiedziała Tenar.
- Nie - zaprotestowało dziecko, wskazując w lewo, na miasteczko.
- Tędy - powtórzyła Tenar i skręciła w prawo. Ged poszedł za nią.
Szli pośród orzechowych sadów i porosłych trawą pól. Było ciepłe, pózne popołudnie wczesnego
lata. Ptaki śpiewały w drzewach sadu w pobliżu i w oddali. Droga z wielkiego domu wyszedł im
na spotkanie ten, którego imienia nie mogła sobie przypomnieć.
- Witam! - rzekł i przystanął, uśmiechając się do nich. Zatrzymali się.
- Cóż za wielkie osobistości przybyły, by zaszczycić dom Władcy Re Albi - powiedział. Tuaho to
nie było jego imię. Kościany delfin, kościane zwierzę, kościane dziecko.
- Jaśnie Pan Arcymag! - Pochylił się i Ged złożył mu ukłon.
- 1 Jaśnie Pani Tenar z Atuanu! - Skłonił się jej nawet niżej, a ona uklękła na drodze. Głowa jej
opadła, aż położyła dłonie na ziemi i schylała się, dopóki jej usta również nie znalazły się w pyle
drogi.
- Teraz czołgaj się - rozkazał i kobieta zaczęła pełznąć w jego kierunku.
- Stój - powiedział, a ona zatrzymała się.
- Możecie mówić? - zapytał. Milczała, gdyż żadne słowa nie przychodziły jej do głowy, lecz Ged
odpowiedział swym normalnym, spokojnym głosem:
-Tak.
- Gdzie jest potwór?
- Nie wiem.
- Myślałem, że wiedzma przyprowadzi ze sobą swoją krewną. Lecz zamiast niej przywiodła cie-
bie. Lord Arcymag Krogulec. Cóż za znakomity zastępca! Wszystko, co mogę zrobić z wiedz-
mami i potworami, to oczyścić z nich świat, Ale z tobą, który byłeś niegdyś człowiekiem, mogę
rozmawiać; ty jesteś przynajmniej zdolny do rozsądnej rozmowy. I zdolny pojąć karę. Myślałeś,
jak mniemam, że jesteś bezpieczny, skoro osadziłeś na tronie swego króla i zniszczyłeś mego pa-
na, naszego pana. Sądziłeś, że postąpiłeś według swojej woli i zniweczyłeś obietnicę wiecznego
życia, nieprawdaż?
- Nie - odrzekł głos Geda.
Nie widziała ich. Mogła dostrzec jedynie pył drogi i czuć jego smak w ustach. Usłyszała, jak
przemówił Ged. Powiedział:
- W umieraniu jest życie.
- Kwacz, kwacz, cytuj Pieśni, Mistrzu z Roke. Nauczycielu! Jakiż to zabawny widok, wielki ar-
cymag wystrojony jak pastuch, a w nim ani krzty magii, ani słowa mocy. Czy możesz rzucić
czar, arcymagu? Choćby mały czar - choćby maleńkie zaklęcie iluzji? Nie? Ani słowa? Mój pan
cię pokonał. Czy teraz to wiesz? Nie zwyciężyłeś go. Jego moc żyje! Mógłbym utrzymać cię tu
przy życiu przez jakiś czas, abyś ujrzał tę moc, moją moc. Abyś ujrzał starca, którego chronię
przed śmiercią. I mógłbym wykorzystać do tego twoje życie, gdybym go potrzebował - i abyś uj- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire