[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawoóie nie ma czasu na długie rozmyślania, więc zaraz oóyskałem przytomność umysłu
i nie tracąc czasu powróciłem na brzeg i wskoczyłem do łoói.
u ²kas nadbudówka na dawnych żaglowcach; zwykle na statku budowano dwa kasztele: óiobowy i ru-
fowy.
r bert ui te en n Wyspa skarbów 50
Na szczęście Hunter był wyśmienitym wioślarzem, toteż mknęliśmy po woóie jak
strzała; niebawem łódz przybiła do statku i weszliśmy na pokład.
Jak Å‚atwo siÄ™ domyÅ›lić, zastaÅ‚em wszystkich w wielkim poruszeniu. òieóic sieóiaÅ‚
blady jak ściana, myśląc o niedoli, w którą nas wpęóił. Poczciwiec! Jeden z sześciu ma-
rynarzy na pokłaóie przednim czuł się niewiele lepiej.
Oto mamy nowego sprzymierzeńca rzekł kapitan Smollet wskazując na niego.
O mało nie omdlał, doktorze, kiedy usłyszał krzyk. Jeszcze jedno poruszenie steru,
a człowiek ten przejóie na naszą stronę!
Przedstawiłem kapitanowi swój plan i wspólnie omówiliśmy szczegóły jego wykona-
nia.
Wysłaliśmy starego Redrutha na korytarz mięóy kajutą a pokładem przednim z trze-
ma czy czterema nabitymi muszkietami oraz materacem dla zasłony. Hunter podprowa-
óił łódz pod rufę, a Joyce i ja poczęliśmy napełniać ją puszkami prochu, muszkietami,
worami sucharów, baryłkami wieprzowiny. Beczkę koniaku i moją nieocenioną skrzynkę
z przyborami lekarskimi wzięliśmy również.
Tymczasem óieóic i kapitan czekali na pokłaóie, a drugi z nich wezwał podsternika,
który był najstarszy stopniem mięóy marynarzami pozostałymi na statku.
Panie Hands przemówił jest nas tu dwóch, każdy z parą pistoletów w ręce.
Jeżeli ktokolwiek z was sześciu da jakikolwiek sygnał, padnie trupem na miejscu.
Cofnęli się znacznie, a po krótkiej naraóie wszyscy co do jednego rzucili się pod ka-
jutę przednią, pewno w tym celu, aby zajść nas od tyłu. Skoro jednak zobaczyli Redrutha
przyczajonego w zatarasowanym korytarzu, natychmiast rozbiegli się po okręcie i jedna
głowa wyjrzała znów na pokład.
Na dół, psie! krzyknął kapitan.
Głowa znów znikła i na razie nie słyszeliśmy więcej o tych sześciu struchlałych ma-
rynarzach.
Wśród tego, pomimo całego zamieszania, naładowaliśmy łódz, ile się dało. Joyce i ja
wydostaliśmy się przez rufę i popęóiliśmy znów ku wybrzeżu co sił w wiosłach.
Ta druga wyprawa poważnie zaniepokoiła strażników na wybrzeżu. Znów zabrzmiało
Lilibullero i jeszcze zanim straciliśmy ich z oczu za małym przylądkiem, jeden z nich
wybiegł na brzeg i zniknął. Już przychoóiło mi na myśl, by zmienić plan i zniszczyć ich
czółna, ale obawiałem się, że Silver z towarzyszami mógł znajdować się w pobliżu i że
wszystko pójóie wniwecz przez nadmierną zuchwałość.
Zawinęliśmy wnet do brzegu w tym samym miejscu, góie poprzednio, i zaczęliśmy
zaopatrywać warownię w broń i żywność. W pierwszą stronę odbyliśmy drogę wszyscy
trzej, ciężko objuczeni, i przerzuciliśmy pakunki przez częstokół, następnie zaś pozosta-
wiliśmy Joyce'a na warcie przy rzeczach jeden człowiek, co prawda, ale miał przy sobie
pół tuzina muszkietów! a Hunter wraz ze mną powrócił do łoói i we dwóch zabrali-
śmy się do wyładowywania. Tak pracowaliśmy bez wytchnienia, aż cały ładunek był już
przeniesiony; wówczas obaj słuóy zajęli stanowiska w twieróy, a ja co sił popłynąłem
znów do Hispanioli .
To, że odważyliśmy się naładować drugą łódz, wydaje się większą śmiałością, niż było
w istocie. Przeciwnicy nasi mieli wprawóie przewagę liczebną, to prawda, ale myśmy
byli silniejsi orężnie. %7ładen z luói na wybrzeżu nie miał przy sobie muszkietu, a zanim
mogli podejść na odległość strzału pistoletowego, pochlebialiśmy sobie, że zdołamy zadać
tęgiego bobu przynajmniej sześciu opryszkom.
òieóic czekaÅ‚ na mnie przy oknie ruÍî; wytrzezwiaÅ‚ już zupeÅ‚nie ze sÅ‚aboÅ›ci. Uchwy-
cił i zaczepił rzuconą linę, po czym wzięliśmy się wszystkimi siłami do napełniania łoói.
Aadunek stanowiły wieprzowina, proch, i suchary, ponadto po jednym muszkiecie i kor-
delasieu ³ do boku: dla óieóica, dla mnie, Redrutha i kapitana. ResztÄ™ broni i prochu
zrzuciliśmy z okrętu na głębokość półtrzeciau t sążniau u pod wodę, tak iż mogliśmy wióieć
jasny połysk stali lśniącej w słońcu daleko pod nami na czystym piaszczystym dnie.
u ³k r as dÅ‚ugi nóż myÅ›liwski, sÅ‚użący do oprawiania upolowanej zwierzyny; niegdyÅ› również element
uzbrojenia.
u t pó r a (daw.) dwa i pół.
u u s antropometryczna jednostka miary długości, wyznaczana przez zasięg rozwartych ramion doro-
słego mężczyzny i wynosząca ok. 1,8 2 m.
r bert ui te en n Wyspa skarbów 51
W tym czasie zaczął się odpływ morza, a okręt kolebał się na kotwicy. Od strony
czółen ozwały się niewyrazne głosy nawoływań i choć uspokoiło to nasze obawy o Joyce'a
i Huntera, którzy znajdowali się dalej na wschód, to jednak dało nam bodzca do jak
najprędszego odjazdu.
Redruth zeszedł ze swego stanowiska w korytarzu i zbiegł do łoói, którą podprowa-
óiliśmy do przeciwnej strony okrętu, aby kapitanowi Smolletowi było bliżej.
Hej luóie zawołał kapitan czy słyszycie?
Na przoóie okrętu nikt nie odpowieóiał.
Abrahamie Grayu! to do ciebie& do ciebie.
Jeszcze nikt nie odpowiadał.
Gray! powtórzył pan Smollet nieco głośniej. Opuszczam okręt i rozkazuję
ci iść za swym kapitanem. Wiem, że jesteś z gruntu dobrym człowiekiem, a rzec mogę,
że żaden z waszej zgrai nie jest tak zły, jak się zdaje. Trzymam zegarek w ręce& daję ci
trzyóieści sekund czasu do połączenia się z nami.
Nastała chwila ciszy.
Chodz, zacny druhu podjął znów kapitan nie namyślaj się i nie zwlekaj tak
długo. Z każdą sekundą narażam życie swoje i tych zacnych luói.
Powstał nagle zgiełk utarczki i odgłos ciosów. Na pokład wypadł Abraham Gray ra-
niony nożem w policzek i przybiegł do kapitana jak pies na gwizdnięcie.
Jestem z wami, łaskawy panie! oświadczył.
Za chwilę on i kapitan spuścili się na pokład łoói, odbiliśmy od statku i puściliśmy
siÄ™ w drogÄ™.
W ten sposób opuściliśmy okręt jednak jeszcze nie byliśmy w warowni.
ii. i a z ia ania kt ra: tatnia ra a
na zej Å‚ zi
Morze, Woda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]