[ Pobierz całość w formacie PDF ]

więcej. Bo to dzieło sztuki zostało stworzone przez człowieka jego rasy. Tylko Dineh mógł je
namalować&
Scena z fresku była dla niego bardziej prawdziwa niż ci, którzy opiekowali się w tym
czasie jego ciałem. Lekarz z Portu i milcząca kobieta o ciemnej twarzy, która pojawiała się i
znikała, oboje byli zaledwie bezcielesnymi zjawami. Nie potrafił się wydostać z
namalowanego świata także wtedy, gdy przy jego łóżku pojawił się Kelson, by zadać kilka
pytań - trudniej mu było zauważyć Oficera Pokoju niż najbliższego plamistego kuca. Nie
wiedział, gdzie jest i nie dbał o to. Był zadowolony, że zarówno godziny czuwania, jak i
znacznie dłuższe okresy snu może spędzać w towarzystwie jezdzców ze ściany.
Stopniowo jednak coraz więcej czasu przypadało na jawę. Ciemna kobieta upierała
się, by podłożyć mu pod plecy poduszki i posadzić go, ale wtedy nie mógł wygodnie
przyglądać się malowidłu. Zdał sobie sprawę, że kobieta mówi do niego w języku Dinehów,
krótko, nawet ostro, jakby ktoś zniecierpliwiony przemawiał do upartego dziecka. Starał się
trwać przy swoich marzeniach, ale przerwał je nagle Logan, który przykuśtykał do jego łóżka.
Twarz chłopca wygoiła się i Storm zauważył coś więcej niż tylko rysy Dineha, jakieś
dręczące podobieństwo do kogoś, kogo nie mógł sobie dokładnie przypomnieć.
- Podoba ci się? - młodszy Quade patrzył na fresk ponad ramieniem Storma.
- To dom& - odpowiedział Storm czując, że słowa i ich ton ujawniały wszystko.
- Tak też sądzi mój ojciec&
Brad Quade! Prawa ręka Storma przesunęła się po okrywającej go derce w znajome
pasy. To był spadek po Nat Ta Hayu, a w każdym razie pled o identycznym wzorze.
Nat Ta Hay i przysięga, której zażądał od Storma. Przysięga dokonania zemsty na
Bradzie Quade.
Ziemianin leżał, oczekując ukłucia znajomej ostrogi nienawiści. Ale nie nadeszło. Był
zdolny do jednego tylko uczucia - tęsknoty za przedstawionym na fresku światem. A jednak
musiał wypełnić zadanie, dla którego przybył na Arzor, nawet, jeśli nie było w nim gniewu.
Storm zapomniał prawie o Leganie, gdy młodzieniec podniósł się z krzesła i podszedł
do ściany przyglądając się jezdzcom. Na jego twarzy malowała się zaduma.
- Jak to było - zapytał nagle. - Jak czul się człowiek jadąc przez ten kraj?
Zdał sobie sprawę z tego, że wspomnienia mogą sprawić Stormowi ból i ciemny
rumieniec wypełzł mu na twarz. Odwrócił się z zakłopotaniem do łóżka.
- Opuściłem te strony - Storm ostrożnie dobierał słowa - gdy byłem dzieckiem.
Wracałem dwukrotnie i nigdy nie było to już to samo. Ale to trwa, gdzieś w głębi duszy ten
świat nadal żyje. %7łył też dla tego, kto namalował ten obraz. Nawet tutaj, o tyle lat świetlnych
od Ziemi.
- Dla tej& - sprostował cicho Logan.
Storm usiadł gwałtownie. Nie wiedział, że jego rysy stwardniały nagle. Ale nie dane
mu było zapytać. Ktoś stanął w drzwiach. Postawny mężczyzna o błękitnych oczach. Ten,
którego Storm miał odszukać, ale nie chciał spotkać. Brad Quade  podszedł do łóżka i
spojrzał badawczo na Stormą. Ten zaś wiedział, że to musi być ich ostatnie spotkanie, że
pomimo swojego dziwnego wewnętrznego oporu musi zrobić, co do niego należy, i być
przygotowanym na konsekwencje tego czynu.
Z dawną szybkością Ziemianin wyciągnął rękę, wyszarpnął nóż zza pasa Logana i
zwrócił ostrze w kierunku Brada Quade'a, opierając rękę na kolanie.
Wyraz niebieskich oczu nie uległ zmianie, osadnik oczekiwał chyba takiego ruchu
albo nie rozumiał, o co chodzi, ale w to Storm nie wierzył.
I miał rację. Quade wiedział - przyjmował wyzwanie - albo przynajmniej znał jego
przyczynę, bo zapytał:
- Jeśli między nami jest stal, chłopcze, to dlaczego uwolniłeś mnie z rąk Nitrów?
- %7łycie za życie, aż się policzymy. Uratowałeś mnie w Krzyżówce. Wojownik
Dinehów płaci długi. Przybywam od Nat Ta Haya. Jego honor i honor jego rodu splamiłeś
przelaną krwią& i inną hańbą&
Brad Quade zbliżył się do nóg łóżka. Logan drgnął, ale tamten ruchem ręki
powstrzymał go.
- Nie było żadnego przelewu krwi między rodem Nat Ta Haya a mną. -
Odpowiedział dobitnie. - I żadnej hańby!
Odpowiedz zmroziła Stormą. Nie uwierzyłby, że Quade wyprze się winy. Od
pierwszego spotkania był przekonany o uczciwości osadnika.
- A co z Nahani? - spytał zimno.
- Nahani! - Quade był zaskoczony. Pochylił się i chwycił poręczy łóżka. Oddychał
szybciej. Storm nie mógł nie zauważyć prawdziwego zdumienia w jego głosie.
- Nahani - Ziemianin powtórzył dobitnie. Potem uświadomiwszy sobie możliwe
wytłumaczenie zdziwienia tamtego, dodał: - A może nie znałeś imienia człowieka, którego
zabiłeś w Los Gatos?
- Los Gafcos? - Brad Quade nachylił się chcąc spojrzeć Stormowi w oczy. - Kim&
ty& jesteś? - cedził powoli, jakby każde słowo było wyszarpnięte ostrzem trzymanym przez
Storma.
- Jestem Hosteen Storm& syn Nahaniego& wnuk Nat Ta Haya&
Wargi Quade'a poruszały się przez chwilę bezgłośnie, aż w końcu wy dukał:
- Ale on powiedział& powiedział Raquel& że umarłeś& na febrę! Ona& ona
musiała o tym pamiętać przez całe życie! Wróciła po ciebie do wioski, a Nat Ta Hay pokazał
jej zamurowaną jaskimę& powiedział, że cię tam pochował& To ją prawie zabiło! - odwrócił
się, ukazując bezbronne plecy. Zacisnął dłonie w pięści i uderzył w ścianę, jak gdyby bił w
coś innego, w jakiś cień, zbyt nieuchwytny, by można go było ukarać.
- Niech go diabli! Specjalnie ją dręczył! Jak mógł zrobić coś takiego własnej córce?!
Nagła wściekłość opadła, Quade uspokoił się. Pięść stała się na powrót dłonią, która
delikatnie dotknęła malowidła.
- Jak mógł to zrobić? Nawet, jeśli był tak zawzięty? - spytał jeszcze raz. - Nie zabiłem
Nahaniego. Zmarł od ukąszenia węża. Nie wiem, co ci powiedział& najwyrazniej
nieprawdę& - Mówił spokojnie, a Storm wsparł się znów o poduszki. Jego świat zachwiał
się, nie mógł wzbudzić w sobie gniewu. Trzezwy głos Quade'a był zbyt przekonujący.
- Nahani został przydzielony do Sekcji Badawczej - mówił zmęczonym głosem
osadnik. Przyciągnął krzesło i opadł na nie, wciąż uporczywie patrząc w oczy Storma. - Ja
też. Pracowaliśmy razem nad kilkoma problemami i, być może, nasze indiańskie pochodzenie
przyczyniło się do tego, że się zaprzyjazniliśmy. Na jednej z zewnętrznych planet były jakieś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire