[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- musi się żyć. A jeśli już - to jak najprzyjemniej. Podjąłem stanowcze postanowienie,
że ożenię się z Maszą, że będę miał ogródek, w którym będę hodować róże i warzywa, że
będę miał dziecko, że będę miał szczęśliwy dom rodzinny. %7łe stworzę sobie nowe życie.
Spokojne, tandetne, drobnomieszczańskie. I nagle szło mi się z tym węzełkiem bielizny tak
lekko! Widziałem przed sobą swoją przyszłość, witałem ją. I ni stąd, ni zowąd krzyknąłem do
idÄ…cych mi naprzeciw ludzi:
- TAK!
Podążający naprzeciwko mnie tłum nie wiedział, co mi odpowiedzieć. Jedynie
zbliżający się strażak odbijał w swoim lśniącym hełmie moją postać. Kiedy mijaliśmy się,
spostrzegłem, że ten mężczyzna niesie na ramieniu gaśnicę przeciwpożarową marki Minimax
i jest podobny do tamtego staruszka z hotelu w Bystrzycy koło
Beneszowa, który tak uparcie się we mnie wpatrywał. Naprawdę wyglądał jak
przebrany Pan Bóg. A i teraz jakby mnie wybrał i chłodnym i surowym spojrzeniem dał mi do
zrozumienia, że wszystko o mnie wie. Szedłem dalej i zatrzymałem się o spory kawał drogi
od miejsca tego spotkania. Szczerze mówiąc: musiałem się zatrzymać. I odwróciłem się.
Szczerze mówiąc: musiałem się odwrócić. I naprawdę ten strażak w lśniącym mosiężnym
hełmie patrzył na mnie surowo, ten Minimax oparł o słup i skręcał sobie papierosa. Właśnie
podniósł go do ust i polizał bibułkę.
Wyjął pudełko zapałek, potarł jedną z nich i lekko się pochylił, i w stulonych dłoniach
niósł w górę jej płomyk, który docierał tu z dali świetliście i rozjaśniał te stare drżące ręce. A
potem patrzył na mnie i palił, oparty plecami o słup. Nie wytrzymałem i odwróciłem się.
Pojąłem już na zawsze, że przeszłości się nie pozbędę. Stale i nieoczekiwanie będzie mi
wybuchać wprost pod nogami jak nadepnięta mina.
Wszyscy strażacy, jakich spotkam, wszyscy wrzucą mnie z powrotem do tej krwawej
brei, choćby mieli mnie wyciągnąć z mojego ślubu. Zresztą i ta moja blizna kilkakrotnie w
ciągu dnia przypomina mi ten nieudany dzień. I ta moja przeszłość -
zamiast słabnąć - będzie wzmagać się i rozkwitać, będzie coraz to bardziej
intensywna, bo znikną szczegóły, a pozostanie tylko mit. Wystarczy nieznacznie zawadzić o
daleką metaforę, a natychmiast na przeciwległym krańcu zapali się neonowa ręka z brzytwą.
Powiedziałem:
- Moje uszanowanie. Muszę być dla siebie uprzejmy.
I zamknÄ…Å‚em oczy, i przechodnie wpadali na mnie.
Kain to zły omen
Pod koniec kwietnia ruszyłem znów na rowerze do pracy. Ważyłem siedemdziesiąt
osiem kilogramów i naciskałem pedały, tak że aż się zdyszałem.
Mijałem już blaszany krzyż, kiedy obudziło się we mnie pragnienie pogłębienia
przyjazni, jaką nawiązałem z Chrystusem. Zeskoczyłem z roweru i podszedłem bliżej, aby
powiedzieć temu rozpiętemu na krzyżu człowiekowi:
- Dzień dobry.
Jednakże On ani drgnął. Wisiał i z gwozdzi ciekła mu rdza. Na biodrach jakiś
litościwy mistrz lakiernik namalował mu coś w rodzaju gatek w barwach narodowej flagi, a
On, poczciwina, godził się na to. Naprawdę zeskoczyłem tylko po to, aby się z
Chrystusem przywitać, ale te gatki tam, pod lipami, zaczęły mnie bawić, tak że
wybuchnąłem śmiechem, a On, Syn Boży, nie mógł mi nawet dać parę razy po gębie ani
kopnąć w twarz, bo był porządnie przybity. A zresztą i tak pewnie by mnie nie sprał. Będąc
już daleko, odwracałem głowę i te gatki nawet na odległość błyszczały niczym znak.
Kiedy wjeżdżałem na stację, zegar wskazywał właśnie trzy na siódmą.
Pracownik kolei przylepiał do roweru numer i prowadził go do przechowalni. Serce
biło mi straszliwie, kiedy zastąpiłem mu drogę i zaśmiałem się spazmatycznie:
- Dzień dobry.
Wyciągnąłem do niego rękę, on podał mi swoją, ale od razu spostrzegłem, że jego
oczy zahipnotyzowane są wprost blizną na moim przegubie. Ukłonił mi się i nie zdążywszy
spuścić wzroku, powiedział:
- Dzień dobry panu. Jak się pan czuje? Zdrowy? Zdrów?
I zaczerwienił się. Na pewno widział mnie, jak ciacham brzytwą swój nadgarstek.
Zresztą, miał prawo tak mnie widzieć, nie gniewałem się za to.
Powiedziałem mu:
- No i znów będziemy razem pracować.
I wszedłem do biura, gdzie stukało pięć telegrafów i podzwaniał tuzin telefonów. A że
od tak dawna tu nie byłem, wydawało mi się to tak głośne, że raz po raz odwracałem głowę. I
natychmiast wyjÄ…Å‚em z szafki swojÄ… czerwonÄ… czapkÄ™, pokrytÄ… warstwÄ… kurzu. Stopki mysich
nóżek wydeptały tam kilka ścieżek. Wziąłem więc szczotkę i wyszczotkowałem tę czapkę, i
myślałem, co też na to powiedzą inni.
Pełniący służbę dyżurny ruchu, który wbiegł do biura, chwycił mnie za łokieć i przez
ramię patrzył na mój przegub. Czułem to spojrzenie i obróciłem się gwałtownie.
- Ojej - odezwał się. - Cześć! Jak się masz? Jesteś już zdrowy?
I aby wyjaśnić to spojrzenie na moją bliznę, dotknął zegarka na mojej ręce i spytał
obłudnie:
- Która godzina, kolego?
A ja podwinąłem rękaw i podsunąłem mu tę bliznę pod same oczy i powiedziałem:
- Nie obawiaj się, natychmiast przejmę służbę!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]