[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to istotny argument na rzecz, powiedzmy... teorii Mil-forda. Poza tym, ma pan racjÄ™, w tamte strony powinna
wyruszyć ekspedycja, która wszystko gruntownie wyjaśni...
To może dziwne, ale teraz, kiedy znalazł się człowiek (i to jaki!), który widocznie ufał mi i gotów był pomóc w
poszukiwaniach, ogarnął mnie lęk. Co będzie, jeśli to wszystko jest jednak mrzonką, jeszcze jedną legendą hi-
malajską, która w dziwaczny sposób przekręciła zwyczajne, powszednie sprawy? Przypomniałem sobie gniewne,
pogardliwe słowa archeologa... Zimną logikę Maszy...
Zapytałem podniecony:
 Jeśli istoty z innych planet naprawdę przybyły na
Ziemię, jak to się stało, że nikt o tym dotychczas nie wiedział? Przecież to jest niemożliwe!
Sołowiow spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
 A dlaczego to ma być niemożliwe? Po pierwsze, nasza planeta wcale nie jest tak dobrze zbadana, jak
można przypuszczać nie znając faktów. Nawet dziś odkrywa się nowe tereny, nowe plemiona. A jeśli statek
kosmiczny wylądował w Himalajach istotnie przed kilkuset laty, jak twierdzą Szerpowie? Przecież świat był
wówczas znacznie mniej zbadany, poziom nauki niższy, a co najważniejsze, ludzie byli odizolowani od siebie. Nie
istniały ani samoloty, ani pociągi, ani radio, ani telegraf. A Himalaje były w ogóle księgą zamkniętą na siedem
pieczęci... Zresztą nie tylko Himalaje! Jest całkiem możliwe, że nikt się nie dowiedział o gościach z nieba i
pozostały o nich tylko mgliste legendy... Tym bardziej, że Marsjanie lub ktokolwiek to był, mogli zabronić
miejscowej ludności rozgłaszania tajemnicy. A jeśli byli to właśnie Marsjanie, to musieli zamieszkać przede
wszystkim w słabo zaludnionych lub nawet bezludnych miejscowościach wysokogórskich... Bo gdzieżby indziej!
Dla nich nawet powietrze na szczycie Everestu byłoby zbyt gęste. Przecież uważamy dziś, że na powierzchni
Marsa gęstość atmosfery jest mniej więcej taka, jak na wysokości 18 kilometrów nad Ziemią. A wysokość
Everestu, jak panu dobrze wiadomo, nie sięga dziewięciu kilometrów.
Słuchałem Sołowiowa z zapartym tchem. Proste, nieomal wesołe słowa od razu przeniosły fantastyczną
legendę na realny grunt. Aż mi dech zaparło, kiedy zrozumiałem, że tak właśnie mogło być! To znaczy, że Milford
nie zginął nadaremnie! Chciałem działać, wrócić natychmiast do Nepalu, zgromadzić dowody, przekonać
sceptyków... Zobaczyłem całą sprawę w zupełnie innym świetle, uzyskała właściwe wymiary... Jak gdyby rozwarły
się nad Ziemią wrota nieba, otwierając drogę do nieskończonego, pędzącego z szaloną szybkością
Wszechświata.
Po pożegnaniu z Sołowiowem siedziałem długo na skwerze, a w domu nie mogłem zasnąć. Co chwila
widziałem
wielką rozpadlinę wśród ponurej, kamiennej pustyni, widziałem w ręku Milforda kamień osmalony niebiańskim
ogniem... i płynące spod okrągłego, lśniącego kołpaka błękitne światło, które spowodowało śmierć Milforda...
Przypomniałem sobie, że mnich wskazywał na niebo, wyjaśniając, skąd się wziął tajemniczy lek; przypomniałem
sobie ciepłą podłogę jaskini i płytkę na ścianie...
Trzeba tam jak najprędzej wrócić! Tylko tam znajdą się dowody, tam jest klucz do tajemnicy.
4
Jak można było oczekiwać, Sołowiow szybko i energicznie zabrał się do rzeczy. Nie bez znaczenia był jego
autorytet i rozległe kontakty w kołach naukowych. A przede wszystkim jego niezwykła energia. Już po kilku
dniach otrzymaliśmy nowe informacje. Na razie nie były zbyt po-. cieszą jące.
Pracownicy Instytutu Chemii Fizycznej, którzy badali przedmioty znalezione w Himalajach, stwierdzili, że zarów-
no płytki, jak i przyrząd zrobione są z nie znanych nauce tworzyw sztucznych. Niektórzy byli zdania, że jest to
produkcja amerykańska, której technologii nie znamy. Inni rozumowali w odmienny sposób:
 To jest wprost niewiarygodne! Oczywiście, Amerykanie mogą posiadać takie sztuczne tworzywa, jakich my
nie znamy. Lecz przy obecnym stosunku sił w tym zakresie, możemy nie znać tylko pewnych szczegółów procesu
technologicznego. Tu zaś chodzi o coś całkiem innego. Tworzywa, z których zrobione zostały płytki i przyrząd,
mają zasadniczo odmienne od znanych nam cechy procesu wytwórczego: zarówno pod względem temperatury,
jak ciśnienia i innych warunków, w jakich zostały wykonane. Odznaczają się również niezwykłą twardością,
wysoką sprężystością i minimalnym ciężarem gatunkowym (wszystko to w znacznie wyższym stopniu, niż udaje
siÄ™ nam uzy
skać). Na dobitek mają właściwość wchłaniania promieniowania radioaktywnego. Zespół tych cech odróżnia je od
tworzyw, które wytwarzaliśmy dotychczas lub możemy wyprodukować. Prócz tego w żaden sposób nie można
ustalić, jak utrwalano rysunek na płytce. Nie udało się również stwierdzić, do czego miały służyć gładkie żółte
płytki. Ponieważ wyglądały jednakowo  wzięto jedną dla dokonania prób, a drugą, jako kontrolną,
przechowywano w obserwatorium.
Jak widać, mało było na razie argumentów, które mogłyby przekonać sceptyków. Sołowiow, tak samo jak ja,
uważał, że trzeba niezwłocznie wysłać ekspedycję do Himalajów, by wyjaśnić na miejscu dodatkowe okoliczności
i zdobyć nowe informacje.
Nie wspominam o tym, że wiele ludzi, z którymi rozmawiał, obawiało się przede wszystkim komplikacji natury
dyplomatycznej i dlatego nie chciało wniknąć w istotę sprawy. Rzeczywiście, czy można było uznać za właściwe
moje postępowanie w Nepalu (a gdyby się miało pominąć moją osobę, to jak można było wytłumaczyć, skąd się
wzięły płytki)? No i jak zorganizować ekspedycję, która będzie miała -na celu przedostanie się do tajemniczei
świątyni, chronionej przez przesądy i strach .tubylców? Jak wytłumaczyć Anglikom śmierć Milforda? Jak
opowiedzieć Nepalczykom o śmierci Anga? Jak nakłonić Szerpów, by wyruszyli ponownie do przeklętego
wąwozu, jak zmusić ich, by opowiedzieli coś więcej o całej sprawie?
Większość naszych rozmówców pragnęła przede wszystkim nie wtrącać się do tej ryzykownej historii, a w każ-
dym razie nie nadawać jej rozgłosu. Rozumieliśmy ich dobrze.
Ale otwartą wojnę wypowiedzieli nam astronomowie. Nam  to oczywiście zwrot retoryczny. Ataki odpierał
Sołowiow, a ja w duchu oklaskiwałem jego dowcip, pomysłowość, talent krasomówczy i szerokie horyzonty.
 Przecież to absurd!  wołał oburzony pewien znany astronom.  Niech pan zrozumie, że to są rzeczy
niepo-
ważne, nonsensy. Nie mogę uwierzyć w to, że pan jest cał- , kowicie przekonany o słuszności swoich twierdzeń!
Sołowiow roześmiał się dobrodusznie.
 Co by mi przyszło z 'tego, że pan się zirytuje... i nie tylko pan!
 Zmiłuj się pan... Przecież pan jest mądrym człowiekiem... erudytą!  oburzał się w dalszym ciągu jego roz-
mówca.
Był to krępy, łysy mężczyzna. Jego duże piwne oczy za wielkimi szkłami rogowych okularów płonęły szczerym
oburzeniem.
 Przypuśćmy, że jestem mądry... dajmy na to, że jestem erudytą...  zgodził się Sołowiow. "  Ale co z tego
wynika? Drogi kolego, niech pan wytłumaczy w rzeczowy sposób, co się panu nie podoba w mojej hipotezie?
 Wszystko!  odparł kategorycznie  drogi kolega".  To jest stek bzdur i pan wie o tym doskonale!
Sołowiow roześmiał się znów, lecz tym razem mniej dobrodusznie.
 Widzi pan, Aleksandrze  zwrócił się do mnie.  Widzi pan, jak bezapelacyjnie przekreśla się pańskie
płytki?
Astronom obraził się.
 Jeśli panowie sobie tego życzą, mogę punkt po punkcie rozbić tę całą legendę o płytkach i o świątyni 
rzekł oschle.
Nie wytrzymałem w tym momencie.
 Przepraszam najmocniej, płytki i świątynia bynajmniej nie są legendą  oświadczyłem sucho.  Są faktem,
z którym trzeba się liczyć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire