[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oknie poruszyły się. Otworzyła szybko pudernicz-kę i poprawiła włosy. Louis
wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwiczki. Wyjęła strudel i kwiaty i poszła
za nim wybetonowaną ścieżką.
Drzwi frontowe otworzyły się, nim do nich doszli, i wypadła z nich Zelda,
wyciągając tłuste rączki. Wydawało się, że w powietrzu wisi tragedia, gdy
popędziła prosto do Louisa, tocząc się najszybciej, jak mogła, na swych
tłustych, opuchniętych nóżkach, z wysuniętymi do przodu obfitymi piersiami.
- Louie! - zawołała. - Louie, mój bubbełe!
Gdy Tamara miała już zamknąć oczy, żeby nie patrzeć na tę kolizję, Zelda
nagle zatrzymała się i wspięła na palce w tej samej chwili, gdy Louis się
pochylił. Uniosła głowę i złożyła głośny pocałunek na jego ustach.
- Cześć, mamo - objął ją i pocałował w uróżowany policzek.
- Cześć, mamo" - powtórzyła. - Czy to wszystko, co potrafisz powiedzieć?
Cmoknięcie w policzek, czy tak się całuje matkę? Tak was uczą w Hollywood?
Oho, pomyślała Tamara. Nie będzie łatwo. Zobaczmy, jak Louis, bardzo
zawstydzony, całuje matkę w usta.
- Tak lepiej - powiedziała Zelda, mrużąc oczy. - Tęskniłam za tobą, Louie.
Powinieneś częściej odwiedzać swoją biedną, starą matkę. - Pogroziła mu
palcem. - Wszyscy pytają, kiedy ten twój syn niedobrego" przyjeżdża? Co
mam powiedzieć? %7łe nie wiem? Jak ja wyglądam?
- Mamo - przerwał łagodnie.- chciałbym, żebyś poznała Tamarę.
Tamara wystąpiła do przodu i powiedziała nieśmiało:
- Dzień dobry pani. Cieszę się, że mogę panią w końcu poznać.
Oczy Zeldy zmierzyły ją od stóp do głów i z powrotem. Przez chwilę nic nie
mówiła.
- Jesteś bardzo ładna... na swój sposób - powiedziała w końcu jakby z
pretensjÄ….
- Mamo - powiedział Louis, poirytowany - czy tak się wita przyszłą synową?
- Nu? - Zelda z rękami na biodrach spojrzała wojowniczo na syna. - No, więc
jest ładna. Powiedziałam przecież, że jest ładna. Pewnie powiesz za chwilę
swojej matce prosto w oczy, że kłamie?
Tamara widziała, że Louis z trudem opanowuje gniew i Współczuła mu
serdecznie. Nic dziwnego, że częściej nie przyjeżdżał.
- Przywiozłam pani kwiaty - powiedziała radośnie, żeby wypełnić
nieprzyjemną ciszę. Podała jej bukiet.
- Lilie! - Zelda spojrzała wrogo. - I taki wielki bukiet! Powinnaś oszczędzać
pieniądze. Mój Louis nie potrzebuje takiej rozrzutnej. - Potrząsnęła liliami przed
Tamarą. - Mam ci powiedzieć, jak trzeba się pilnować przed złodziejami w
autobusie?
Tamara była mocno zmieszana, ale postanowiła się nie poddawać.
- I pomogłam upiec ten strudel z jabłkami. - Uśmiechając się, wręczyła
zakryty półmisek jak nagrodę.
- Strudel! prychnęła pani Ziolko, z której oczu posypały się odłamki lodu.
- Chcesz strudel, to spróbuj mój strudel. Właśnie się piecze. Dwie godziny
robiłam ciasto, żeby było dobre, i płatki rozpływały się w ustach. Jestem znana z
moich strudli. - Uniósłszy brwi, Zelda Ziolko odwróciła się i pomaszerowała do
domu. - Ha! - usłyszała Tamara jej mruczenie pod nosem. - Strudel mi
przywozi. Strudel!
Louis uśmiechnął się przepraszająco i z rezygnacją wzruszył ramionami,
otwierając Tamarze drzwi. Uśmiechnęła się do niego, chociaż wcale nie czuła
radości. W oczach jej widać było złość i gotowała się w środku, ale na twarzy
zachowała spokój. Nie zrobi tej diablicy przyjemności, żeby ją miała widzieć
nieszczęśliwą.
Jest potworem, pomyślała zrezygnowana Tamara. Dobry Boże, jest jeszcze
gorsza, niż sobie wyobrażałam.
Zciemniało się już, gdy kończyli jeść. Zelda zerwała się nagle i zapaliła
światło. Mały żyrandol z kilkoma kryształkami rzucał oślepiające,
surrealistyczne światło sześciu sześćdziesięciowatowych żarówek i Tamara
musiała zmrużyć oczy.
- Louie, ty idz do saloniku - zarządziła Zelda. - Posłuchaj radia, poczytaj
gazetę. Tamara mi pomoże pozmywać.
Wymienili spojrzenia z Tamarą. Oczami i uśmiechem zdołała mu przekazać,
że wszystko w porządku.
- Dobrze - powiedział, zwijając serwetkę i wstając. Podszedł do Tamary i
pocałował ją. Pózniej zwrócił się do Zeldy:
- Bardzo dobry obiad, mamo.
- Jeżeli tak lubisz moją kuchnię, powinieneś częściej odwiedzać swoją
biedną matkę-narzekała.
Pocałował ją w policzek i zniknął. Zamknęła za nim drzwi do kuchni, ale
Tamara słyszała muzykę dochodzącą z pokoju. Rozpoznała symfonię. Mahler.
Pogrzebowa i ponura, ale pasująca do tego smutnego domu. Zastanawiała się,
jak Louie znosił takie częste wizyty.
Zelda zmywała, Tamara wycierała. Przez dłuższy czas pracowały w niemiłej
ciszy. Tamara nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej uczestnictwo w tym
odwiecznym kobiecym rytuale ma głębszy sens. Czekała wiedząc, że Zelda
odezwie siÄ™ w odpowiednim czasie.
Nie musiała długo czekać.
- Więc chcesz wyjść za mojego Louiego - powiedziała w końcu Zelda.
Tamara zastanawiała się, czy przyczyną westchnienia, jakie tym słowom
towarzyszyło, były plany matrymonialne czy zaschnięta miska, którą szorowała.
- Oczywiście, to jasne, że chcę, żeby mój syn się ożenił. Jestem jego matką,
chcę dla niego wszystkiego, co najlepsze. Która matka nie chce, ja się pytam?
Tamara milczała podejrzewając, że nie oczekuje od niej odpowiedzi.
- W końcu Louie ma trzydzieści lat. Czas już, żeby dał mi wnuki. - Zelda
podejrzliwie łypnęła okiem na Tamarę. - A więc - czy lubisz dzieci?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]