[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyczyna.
- To znaczy? - spytał niewinnie.
- Jak to, przybysze z kosmosu, a co innego?!
- Nie mówisz poważnie, Mildred.
- Nie spodziewasz się chyba, że taki statek powietrzny nie zakłóci atmosfery?
Qwilleran wyznał szczerze:
- Dwa tygodnie temu o drugiej w nocy za oknami mojej chaty pojawiło się pulsujące
światło. Wiesz coś o tym? Czy to był jakiś kawał?
Mildred nie kryła oburzenia.
- Co masz na myśli?
- Sądziłem, że ktoś zrobił mi żart.
- Jesteś naprawdę okropny, Qwill, jeśli twierdzisz coś takiego... Jesteś pewien, że
czujesz siÄ™ dobrze?
- Czuję się doskonale. Jestem trochę zmęczony, to wszystko. Leki mnie osłabiają.
Deszcz zaczął z wolna słabnąć. Mildred uruchomiła silnik i wjechała na szosę.
- Przykro mi z powodu tego, co stało się z twoim nowym skrzydłem, Qwill.
- Jest całkowicie zniszczone?
- Fundamenty są nietknięte, ale reszta to ruina. Niektóre deski poleciały
nieprawdopodobnie daleko. A domek Dunfieldów to tragedia! Jakie to szczęście, że biedna
dziewczyna zdążyła się wyprowadzić. Chyba się nigdy nie dowiemy, kim była albo skąd
pochodziła, albo dlaczego tu przyjechała.
Jechali przez kilka minut w milczeniu, nasłuchując deszczu, który atakował
uporczywie samochód. Qwilleran powiedział:
- Przybiłem kawałek sklejki do otworu między chatą i wschodnim skrzydłem. Mam
nadzieję, że wiatr jej nie zerwał.
- Jest na swoim miejscu. Jesteś lepszym stolarzem, niż myślisz. Tornado nie naruszyło
nawet jednej płytki na dachu. Pod tym względem trąby powietrzne bywają całkowicie
zwariowane. Niszczą cały domy, nie dotykając nawet krzewu bzu, który rośnie przed
frontowym gankiem.
- Wyobraz sobie, co musiały przeżywać koty! Były pewni-przerażone! Mówią, że
tornado przypomina odrzutowiec, kiedy przechodzi przez czyjÄ…Å› posesjÄ™.
- Wciąż siedziały w sypialni, kiedy przyjechałam tam wczoraj rano, ale zachowywały
się jak dzikie zwierzęta. Nie wiem, czy były zdenerwowane burzą, czy po prostu głodne.
Przywiozłam im trochę indyka, a zeszłej nocy dostały klopsy, rano zaś resztki pasty
łososiowej. Smakowało im.
- Były uwięzione w sypialni prawie dwadzieścia cztery godziny - zauważył Qwilleran.
- Na szczęście miały kuwetę i wodę do picia. Koty nienawidzą zamkniętych drzwi, bez
względu na to, po której się znajdują stronie, jak wiesz. Jeśli są na zewnątrz, to chcą wrócić
do środka, jeśli są w środku, to chcą wyjść na zewnątrz.
W polu widzenia pojawił się słup z literą K i Mildred wrzuciła prawy kierunkowskaz.
- Mój samochód został pod Ba". Mogłabyś mnie tam podrzucić? - spytał. -
Postawiłem go na parkingu, kiedy wyruszyliśmy na Wyspę Trzech Drzew.
- Jesteś pewien, że możesz prowadzić? Jeśli czujesz się senny, poproszę Sharon, żeby
przyprowadziła go z powrotem.
- Dziękuję, Mildred, ale nic mi nie jest. Nie martw się.
- Za każdym razem, gdy podjeżdżałam do twojej chaty, a byłam tam trzykrotnie, na
polanie stała półciężarówka. Przypuszczam, że należy do twojego stolarza, ale nigdzie go nie
widziałam.
- Wstawiał okna w dniu, kiedy przeszło tornado. Mam nadzieję, że nic mu się nie
stało. Jest tak chudy, że silny wiatr zdmuchnąłby go jak piórko.
Kiedy podjechali pod Ba", Mildred odrzuciła jego zaproszenie na kawę i pączki,
mówiąc, że serwowane tu wypieki nadają się bardziej na kotwice.
- Dzięki za podwiezienie, Mildred. Dobrze, że zajęłaś się kotami.
- %7ładen problem. Prawdę powiedziawszy, sprawiło mi to przyjemność.
Qwilleran kupił egzemplarz Coś tam" z połowy tygodnia, ten sam, który trafił do
druku jeszcze przed nadejściem tornado. Potem pojechał wolno do chaty, rozmyślając o tym,
że Mildred jest wspaniałą kobietą, która byłaby dla kogoś wspaniałą żoną, gdyby tylko
zdołała pozbyć się nieobecnego męża. Kiedy skręcił w podjazd, zaczął się lękać pierwszego
obrazu zniszczenia, ale pragnął też zobaczyć koty. Były chwile podczas tych długich,
zimnych i mokrych godzin, kiedy wydawało mu się, że nigdy więcej ich nie zobaczy. Zadrżał
na to wspomnienie.
Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak opisała to Mildred. Na polanie stał pikap
Iggyego, a wschodnie skrzydło leżało w ruinie, lecz Qwilleran nie przejmował się tym
zbytnio; cieszył się, że żyje. Siąpiący deszcz zamieniał polanę w jezioro, ale on brnął przez
kałuże, nie dostrzegając ich prawie. Po tym wszystkim, co przeżył, co znaczyła odrobina
deszczówki? Otworzył drzwi i powiedział tępo:
- Jestem w domu.
Koty obserwowały go z pewnej odległości; w ich oczach malowało się nieme
rozżalenie.
- Cieszcie się, że wasz chlebodawca się nie utopił - oznajmił. - Płatki śniadaniowe!
Dwaj niewdzięcznicy przybiegli w podskokach, by dostać smakołyk; Koko przebył
kilka ostatnich kroków na tylnych łapach.
Qwilleran przyrządził sobie kawę. Kiedy pił ją z ulgą i zadowoleniem, zadzwonił Arch
Riker.
- Dzięki Bogu, że was uratowali, Qwill - powiedział redaktor. - Słyszałem o tym we
wtorek wieczorem w radiu i zadzwoniłem do gazet na Nizinach. Ale było za pózno, żeby
wydrukować to wydaniu tygodniowym. Dlaczego nic nigdy się nie dzieje w odpowiednim
terminie? A tak przy okazji, co robiłeś na tej wyspie?
- Pewnie nie uwierzysz, Arch, ale szukaliśmy wypalonego kręgu, gdzie rzekomo miało
wylądować UFO.
- Odbija ci, Qwill!
- Tak czy inaczej - odparł znużony - zastanawiam się, czy nie wrócić do Pickax i nie
uznać lata za straconą sprawę. Wschodnie skrzydło jest w ruinie. Niebo jest szare. Jezioro też,
a nawet bardziej. Deszcz wali w dach i zalewa okna, a ta cholerna pogoda ma podobno
potrwać dłużej. A wszystko z powodu tego parszywego UFO.
Po krótkiej chwili milczenia Riker spytał:
- Jaki lek dali ci w szpitalu, Qwill?
- Spytaj doktora Halifaksa. To jego tajemna formuła. Pickax zalane?
- Main Street wyglÄ…da jak Canale GrandÄ™ w Wenecji. Wszystkie strumienie i rzeki w
okręgu wezbrały, może popłynie parę mostów. Lepiej zostań na miejscu, dopóki nie
przestanie padać. Wydajesz się zmęczony. Odpocznij. Nadrób zaległości w lekturze.
Zapomnij o Piórku Qwilla". Kiedy wrócisz do formy, będziesz mógł napisać przerażającą i
dramatycznÄ… relacjÄ™ ze swojej przygody.
Wciąż padało, deszcz walił w dach i przygniatał nadbrzeżną trawę.
- Niech diabli wezmą tych przybyszy! - zawołał Qwilleran, wygrażając pięścią
posępnemu niebu.
Poszedł na tylny ganek i spojrzał na półciężarówkę, która stała na polanie. Facet
pewnie w niej zamieszkał! Może spał w tej chwili na skrzyni! Qwilleran uświadomił sobie, że
powinien to sprawdzić, ale deszcz lał ogłuszająco, przyprawiając go o senność.
Po chwili Yum Yum wybaczyła mu to, że ją porzucił, że zostawił w małym pokoiku
bez jedzenia, że pachniał szpitalem. Kiedy rozłożył się na sofie, wskoczyła lekko na jego
pierś i wydała z siebie uwodzicielskie zawodzenie, co oznaczało, że domaga się pieszczot.
Koko natomiast buszował nadpobudliwie po chacie: penetrował odległe zakątki, szukał
jakiejś gazety, którą mógłby podrzeć, wskakiwał i zeskakiwał z głowy łosia - krótko mówiąc,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]