[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ucisk w piersi. To pewnie przez tÄ™ zasznurowanÄ… sukniÄ™. I niewygodne panto-
fle. Tak w każdym razie wolała myśleć. Rozpatrywanie innej przyczyny pro-
wadziłoby w zbyt niebezpieczne rejony.
Kiedy muzyka ucichła, ogłoszono, że nadszedł czas, by pożegnać odjeż-
dżających państwa młodych i towarzystwo zaczęło przepływać na dziedziniec,
S
R
gdzie czekał już ozdobiony wstążkami i obwieszony pustymi puszkami samo-
chód.
Stojąc w półokręgu otaczającym uśmiechniętych Sophie i Alfiego, Josie
poczuła, że Will nadal obejmuje ją w pasie. Nie wiedziała, jak zareagować.
Zamiast z nim flirtować, powinna szukać stosownej kandydatki na żonę lorda
Radcliffe'a i matkÄ™ jego dzieci.
Z zamyślenia wyrwała ją cisza, jaka zapanowała w momencie, gdy
Sophie podnosiła w górę ślubny bukiet. W następnej chwili wiązanka poszy-
bowała w powietrze, kierując się w locie wprost na Josie. Ta bezskutecznie
próbowała się cofnąć, ale w gęstym tłumie nie mogła zrobić nawet kroku. Bu-
kiet trafił ją w głowę, odbił się od niej i wpadł prosto w ręce Willa.
Wśród zebranych rozległy się śmiechy i brawa, gdy tymczasem mimo-
wolny odbiorca bukietu stał nieco ogłupiały, nie wiedząc, co z tym fantem po-
cząć.
- Padło raczej na ciebie niż na mnie - nieswoim głosem mruknęła Josie,
rumieniÄ…c siÄ™ jak burak.
S
R
ROZDZIAA DWUNASTY
Na szczęście zajęci żegnaniem odjeżdżającej pary goście nie poświęcili
Willowi i Josie wiele uwagi. Kiedy samochód ruszył, a tłum podążył za nim do
bramy, zostali na dziedzińcu sami.
- Wiesz, Will, co ci powiem? - zapytała Josie.
- Co takiego? - mruknÄ…Å‚, chowajÄ…c bukiet za plecami.
- Udało się! Odnieśliśmy zwycięstwo! - wykrzyknęła radośnie.
- Masz na myśli wesele? Rzeczywiście się udało. Ale to jest twoje zwy-
cięstwo.
- Nasze wspólne. A następnym razem pójdzie łatwiej, bo już mamy wię-
cej doświadczenia. No i nie będziemy mieli do czynienia z najbliższą rodziną -
powiedziała Josie, po czym, pod wpływem nagłego impulsu, wspięła się na
palce i pocałowała go.
Miał to być króciutki przyjacielski pocałunek, który jednak trwał i trwał.
W dodatku Will, który nie wiadomo jak pozbył się bukietu, objął ją i wcale nie
zamierzał wypuścić z uścisku.
Długo trwało, zanim wreszcie oderwali się od siebie.
- Za co... czym zasłużyłem? - wybąkał. Przyzwyczajona ukrywać swoje
prawdziwe uczucia Josie i tym razem odruchowo obróciła wszystko w żart.
Ostatecznie należy mu się po tym pocałunku tamtego wieczoru w ogrodzie.
- W ten sposób będziemy kwita - odparła, wyzwalając się ostatecznie z
jego ramion.
Hattie siedziała u babci na kolanach, zajadając kolejny kawałek ciasta z
truskawkami.
- Chodz, kochanie, najwyższy czas pójść do łóżka - powiedziała Josie.
- Ale najpierw chcę jeszcze raz zatańczyć z Willem.
S
R
Josie otarła jej usmarowaną truskawkami buzię.
- Zrobiło się bardzo pózno, jesteś zmęczona.
- Wcale nie - odparła dziewczynka, ziewając.
- No chodz, kochanie.
Mała posłusznie zeskoczyła z kolan babci i podała matce rączkę.
- Zaraz idziemy, ale najpierw pobiegnij do dziadka i powiedz mu dobra-
noc - rzekła Josie.
Skinąwszy główką, Hattie pobiegła szukać dziadka.
- Nie patrz tak na mnie, mamo. Ja też nie wiem, skąd mi się wzięło takie
grzeczne dziecko. Zupełnie inne niż ja.
- To prawda, ty od małego na wszystko mówiłaś  nie". Nigdy nie mo-
głam zrozumieć, dlaczego tak się buntujesz przeciwko wszelkim ogranicze-
niom.
Josie na dobrą sprawę sama nie bardzo wiedziała, skąd się to u niej brało.
Dlaczego uważała, że posłuszeństwo jakimkolwiek regułom ograniczy, a nawet
odbierze jej wolność.
Matka podniosła się z krzesła.
- Ale widzę, że nawet to potrafisz obrócić na swoją korzyść - dodała z
lekkim uśmiechem.
- Nie rozumiem.
- No cóż, zdaje się, że umiesz nie tylko urządzać wesela. - Nachyliwszy
się, szepnęła córce do ucha: - Gratuluję, świetna partia.
- Widziałaś nas? - wyrwało się Josie. Matka lekko podniosła brwi. - To
nic nie... to nie tak. Mamo, dlaczego tak na mnie patrzysz?
- W każdym razie masz moje błogosławieństwo. A już zaczynałam się
martwić, że nie znajdziesz sobie nikogo odpowiedniego.
S
R
- Nikogo nie szukam. Wolę być samodzielna - z godnością odparła Josie.
Widząc zbliżającą się Hattie, dodała: - Zresztą nieważne, niemniej dziękuję za
wotum zaufania. Dobranoc, mamo.
Wzięła córkę za rękę i poprowadziła ją do domu.
Wszystko się w niej gotowało na myśl o matce, która zamiast docenić jej
samodzielność i przedsiębiorczość, cieszyła się tylko z tego, że ma szansę
 złapać odpowiedniego męża".
I skąd przyszło jej do głowy, że Josie czuje coś do Willa, nie mówiąc o
zamiarze wyjścia za niego za mąż?
Ledwo to pomyślała, w głębi jej świadomości odezwał się wewnętrzny
głos: Po co się oszukujesz? Dobrze wiesz, że Will bardzo ci się podoba. Jesteś
na najlepszej drodze, żeby się w nim zakochać.
- To nieprawda! - powiedziała na głos.
- Mamo, znowu mówisz do siebie - upomniała ją Hattie. - Jestem okrop-
nie zmęczona, wez mnie na ręce.
- No dobrze, wskakuj - odparła Josie, zadowolona, że mała nie domaga
się wyjaśnienia jej nieoczekiwanych słów Po paru krokach westchnęła. - Ależ
ty jesteś ciężka. Musiałaś chyba zjeść połowę truskawkowego ciasta.
- Pozwól, że ją zaniosę - usłyszała za plecami głos Willa.
W pierwszej chwili chciała odmówić, ale nogi tak ją bolały od chodzenia
w niewygodnych pantoflach, że szybko się poddała. Kiedy Will wyciągnął rę-
ce, mała Zdrajczyni przeskoczyła ochoczo w męskie objęcia.
- Po co ja się tak męczę! - zawołała nagle Josie i dwoma energicznymi
wyrzutami stóp posłała oba pantofle w krzaki.
Idący obok niej Will poprawił w ramionach zasypiającą Hattie. Josie po-
głaskała głowę córeczki i ich spojrzenia się spotkały. Miała ochotę zapytać: Co
to było? Tamten pocałunek na dziedzińcu? Do czego to wszystko zmierza?
S
R
Kiedy znalezli się pod drzwiami dozorcówki, Will oddał Josie zasypiają-
cą w jego ramionach dziewczynkę, a sam został na schodkach. Wiedział, że
jedna z dziewcząt obsługujących wesele zgodziła się zaopiekować Hattie przez
resztę nocy, by jej matka mogła dotrwać do końca przyjęcia i zarządzić sprzą-
tanie.
Will czekał więc na powrót Josie, obiecując sobie, że nie da się spławić
byle czym. Musiał się dowiedzieć, dlaczego czasami okazuje mu czułość, a w
następnej chwili mrozi go chłodem.
Josie nie była zaskoczona widokiem czekającego przed domem Willa.
Ale też nie robiła wrażenia zachwyconej jego obecnością.
- Muszę odszukać swoje pantofle - oświadczyła. Skinąwszy głową, ruszył
razem z nią ogrodową alejką ku miejscu, gdzie zrzuciła z nóg niewygodne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skydive.htw.pl
  • Copyright © 2016 Moje życie zaczęło siÄ™ w dniu, gdy ciÄ™ spotkaÅ‚em.
    Design: Solitaire