[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- On podobno pochodzi stąd, ale przez wiele lat mieszkał w Anglii.
Mój mąż słyszał, że tam również pracował jako latarnik, gdzieś na połu-
dniowo zachodnim wybrzeżu. Ostatniego lata objął latarnię na Jomfruland.
Jedynym człowiekiem, który go zna, jest irlandzki ksiądz.
Emily wyprostowała się.
- Irlandzki ksiÄ…dz?
- Tak, ojciec Liam. On wcale nie wygląda na księdza. Mieszka na Jom-
fruland, w małej chatce nad brzegiem. Wielokrotnie mówiłam mojemu mę-
żowi, że człowiek, który porzuca swoją ojczyznę, żeby się osiedlić w takim
zapomnianym przez Boga miejscu, musi mieć coś na sumieniu... ale oto
widzimy miasto!
Emily wytrzeszczała oczy, ale niczego nie zobaczyła. Zmrok zapadał
szybko i stały ląd przed nimi wyglądał jak czarny, wygięty grzbiet.
- Gdzie? - spytała, wypatrując świateł i kościelnych wież. - Nic nie wi-
dzÄ™.
- To nieduże miasto, a teraz jest ciemno - rzekła Gina, niemal przepra-
szajÄ…cym tonem.
Teraz Emily zamajaczyły jakieś światła. W miarę jak zbliżali się do lą-
du, dostrzegała kolejne niewielkie grupy domów, kilka budynków górują-
cych na sporym wzniesieniu. I tylko jedną jedyną wieżę kościoła. A przy
brzegu długie szeregi żaglowych łodzi.
- Te łodzie wciąż tu zimują - poinformowała Gina. - Z wyjątkiem tych,
które zostały wykorzystane do transportu lodu, rzecz jasna.
Emily skinęła głową, chociaż nie miała pojęcia, co to jest transport lo-
du. Teraz wpatrywała się w to, co było miastem jej ojca. Miała wrażenie, że
cała chmara motyli trzepocze skrzydełkami w jej piersi. Ma oto się spotkać
z rodziną! Z bratem i babką, z nianią, która zajmowała się. nią przez pierw-
sze lata życia, z wdową po ojcu i jej dziećmi.
Gina jakby czytała w jej myślach.
63
R
L
- Pomyśleliśmy, że będzie najlepiej, jeśli pierwszą noc spędzisz w na-
szym domu - powiedziała. - Z pewnością jesteś zmęczona po podróży. Nie
ma sensu jechać teraz na Egerhøi. Jutro masz spotkanie w kancelarii adwo-
kata. Tam poznasz swojÄ… rodzinÄ™.
Egerhøi? To musi być nazwa dworu ojca. Ilu rzeczy Emily nie wie, z
iloma sprawami będzie musiała się zapoznać! Ojciec. Układała wargi tak,
jakby chciała wypowiedzieć to słowo, i poczuła żal spływający na nią ni-
czym fala zimna.
Przez moment dziwiła się, że nikt nie wychodzi jej na spotkanie, nikt
nie chce zawiezć jej do domu, powitać jej na tej ziemi. I czyż to nie dziwne,
że Gina uważa, iż najlepiej jest odsunąć moment spotkania z rodziną? Z
pewnością jednak żona kapitana ma rację. Emily jest zmęczona, przebyła
długą drogę z Bergen do Krageo. I równocześnie odbyła podróż przez wła-
sny lęk, zajrzała strachowi w oczy. Na razie wszystko szło jak najlepiej.
Nie chciała myśleć o tym, że wkrótce znowu będzie musiała przedsięwziąć
podróż. Z powrotem do Bergen.
Statek przybił do kei. Emily widziała, jak zarzucano cumy, jak wysu-
nięto trap i przymocowano go do statku. Grupa mężczyzn stała w blasku
latarni tuż obok portowych magazynów, wszyscy palili fajki i gapili się na
statek. Panowała zdumiewająca cisza, zwłaszcza w porównaniu z portem w
Bergen i ożywieniem, jakie tam zawsze trwa. Ale jest wieczór, tłumaczyła
sobie Emily. Jutro również tutaj ulice i nabrzeża będą pełne życia. Próbo-
wała dojrzeć jakieś domy za magazynami, widziała jednak tylko ciemność i
kilka świecących punktów. Mężczyzni odpowiedzialni za przymocowanie j
trapu, pracowali szybko, w milczeniu. Teraz zawołali coś do kapitana i wy-
cofali siÄ™.
Kapitan podszedł do nich, kiwał głową i uśmiechał się.
- Jest pani znowu w domu, panno Egeberg. Po tylu latach! Chłopiec
pokładowy zajmie się pani bagażami. Może zechciałaby pani być pierwszą
osobą, która zejdzie na ląd? To z pewnością dla pani uroczysta chwila, do-
myślam się. W końcu pani wróciła.
64
R
L
Emily skinęła głową, ale wciąż się wahała. Wolno podeszła do relingu
i popatrzyła na wąskie schodki, po których miałaby zejść. Stała i spoglądała
w dół na nabrzeże. Mężczyzni, którzy zamocowali trap przy statku, już
odeszli, pojawiło się natomiast kilku młodych chłopców. Stali, rozmawiali i
śmiali się obok stosu czegoś, co przypominało worki na mąkę, spluwali po
męsku do wody.
Emily jeszcze raz spojrzała w dół i zobaczyła pas czarnej wody między
burtą statku i keją. Zrobiła parę kroków w dół po trapie i nagle poczuła się
strasznie osamotniona. Nikt nie przyszedł, żeby ją spotkać, chociaż musieli
wiedzieć, kiedy statek przypływa. Nie przyszedł brat, żaden z pasierbów
ojca, nie przyszedł też adwokat, który ją tu wezwał. Nikt.
Miała ochotę zawrócić. Nie chciała schodzić na ląd, tutaj, w tym
mrocznym, zamkniętym mieście, gdzie nie było żywej duszy,, która by ją
radośnie witała. Chciała wrócić do domu, do matki, do wszystkiego, co
znajome i bezpieczne. W co też się wdała?
Pragnienie przygody ulotniło się bezpowrotnie. Nie tak wyobrażała so-
bie przybycie, do tego miejsca. Potrząsnęła głową, przywołując fantazje,
jakimi żyła w ciągu ostatnich dni. Tęsknotę.za starszym bratem, który miał
ją przyjąć z otwartymi ramionami i przywrócić jej dzieciństwo, o którym
zapomniała.
Zeszła jeszcze parę kroków niżej i zostawiła za sobą pas czarnej wody.
Liny wiążące deski trapu trzeszczały nieprzyjemnie. Nabrzeże przed nią
zostało czysto wymiecione, usunięto wszystek śnieg. Keja była wybruko-
wane szarymi kamieniami, wyszlifowanymi w ciągu dziesięcioleci użytko-
wania. Mężczyzni przy magazynach wciąż patrzyli, teraz już ze sobą nie
rozmawiali. Nawet dwaj młodzi chłopcy przystanęli z otwartymi ustami.
Czyżby wiedzieli, kim jest Emily?
Miała wrażenie, że zejście nie jest całkiem bezpieczne. Deski w mroz-
nym powietrzu nad wodą zrobiły się śliskie, Emily czuła, jakby się pod nią
uginały. Odwróciła się i zobaczyła, że Gina uśmiecha się do niej, chcąc jej
dodać odwagi. Najlepiej więc mieć to już za sobą, postawić stopę; na ka-
mienistej kei tak szybko, jak to możliwe.
65
R
L
Wyciągnęła nogę, żeby zrobić dłuższy krok, przerażona stwierdziła, że
podstawa pod nią znika i usłyszała dziwny trzask, jakby ktoś rozdzierał
zbutwiałe żaglowe płótno. Cofnęła się, usiłowała odzyskać równowagę.
Kilka desek z ostrym trzaskiem spadło w dół. Emily patrzyła na czarną
dziurę w drabince, straciła równowagę i chwyciła chwiejną poręcz. Coś się
urwało. Liny i deski zniknęły, a ona w jednej chwili zsunęła się i zawisła na
kawałku przerwanej liny. W ułamku sekundy lina wymknęła się jej z ręki,
kamienny bruk na dole zbliżał się coraz szybciej, a Emily nie miała się cze-
go chwycić, nie znajdowała niczego, co mogłoby powstrzymać upadek.
Usłyszała ostry krzyk, dziwny, dzwoniący w uszach. Zdążyła pomyśleć, że
to nie podróż morska okazała się niebezpieczna, lecz zejście na ląd. Gdzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]